Drogowe realia w Dem. Rep. Konga, z punktu widzenia polskiego kierowcy ciężarówki

Autorem poniższego tekstu oraz zdjęć jest Sławomir Wróbel, zawodowo kierowca ciężarówki z wieloletnim doświadczeniem, a prywatnie entuzjasta dalekich podróży. Dotychczas dzięki jego relacjom mogliśmy już zobaczyć jak odbywa się transport na drogach Korei Północnej, Pakistanu, Sudanu Południowego, Iraku, Kamerunu oraz Somalii. Zachęcam Was też do obserwowania Sławomira na Instagramie @transportowy_swiat, gdzie od niedawna dzieli się fotografiami ze swoich wyjazdów. A tymczasem przechodzimy do relacji z kolejnej podróży, tym razem prowadzącej do Demokratycznej Republiki Konga. Poniżej znajdziecie ogólny opis tego kraju, wraz z przedstawieniem realiów drogowych, a w drugiej części reportażu czekają liczne zdjęcia „środków transportu”, od towarowych hulajnóg, po ciężarówki sprowadzane między innymi z Europy.

Demokratyczna Republika Konga (nie mylić z Republiką Konga) – drugie największe państwo Afryki, o bardzo burzliwej i tragicznej historii.  Na przełomie XIX i XX wieku była to prywatna kolonia króla Belgii Leopolda II, kraj nosił nazwę, o ironio, Wolne Państwo Kongo. Była to jedna z najbardziej brutalnych i bezwzględnych administracji kolonialnych na świecie, gdzie na przykład, za zebraną zbyt małą ilość kauczuku, obcinano dłoń… Historycy szacują, że w okresie panowania w Kongu króla Leopolda II, zamordowano lub doprowadzono do śmierci ponad 10 milionów ludzi!! Pomimo tego, nigdy tej zbrodni nie nazwano ludobójstwem, a pomniki Leopolda II do dzisiaj stoją w każdym większym mieście w Belgii. DR Konga uzyskała niepodległość w 1960 roku, jednak pokój trwał zaledwie 4 dni. Największym przekleństwem tego kraju jest jego bogactwo w surowce naturalne, takie jak kobalt, miedź, ropa naftowa, diamenty, złoto, srebro, uran, cynk, magnez, węgiel kamienny i wiele, wiele innych. Łączna wartość tych złóż liczona jest w dziesiątkach bilionów dolarów i są one jednymi z najbogatszych na całym świecie. Pomimo takiej fortuny, kraj ten jest jednym z najbiedniejszych na ziemi, gdzie głoduje około 13 milionów ludzi, a średnie wynagrodzenie wynosi zaledwie 100 dolarów. Śmiało można nazwać DR Konga najbiedniejszym wśród najbogatszych i najbogatszym wśród najbiedniejszych. Dostęp do tak bogatych surowców naturalnych spowodował, że od wielu lat kraj ten jest w permanentnym stanie wojny domowej, gdzie różne grupy rebeliantów próbują przejąć kontrole nad złożami. Tylko podczas mojego kilkunastodniowego pobytu w tym kraju, co najmniej dwukrotnie dochodziło do niepokojów społecznych. Najpierw w Gomie na wschodzie kraju, nad urokliwym jeziorem Kivu, gdzie jedna z grup rebeliantów próbowała przejąć kontrolę nad miastem, a później w stolicy, Kinszasie, po antyrządowych protestach doszło do zamieszek. Złodziejstwo, korupcja i pospolity bandytyzm jest bezpośrednim powodem, dlaczego ilość obcokrajowców odwiedzających Demokratyczną Republikę Konga jest naprawdę znikoma, w granicach błędu statystycznego.

Drogi to temat, który wielu kongijskich polityków chciałoby przemilczeć. Sieć jest bardzo słabo rozwinięta. Przy obszarze ośmiokrotnie większym od Polski, w DR Konga istnieje zaledwie około 150 tysięcy km (dla porównania, w Polsce mamy około 420 tysięcy km) z czego tylko 2% jest utwardzonych (około 3 tysiące km)!! Autostrad czy dróg ekspresowych oczywiście brak. Nawierzchnia asfaltowa jest niebywałym luksusem, który udało mi się doświadczyć, jadąc najważniejszą i najdłuższą drogą w tym kraju, o oznaczeniu N1. Szosa ta ma długość 3259 km i biegnie od miejscowości Banana na wybrzeżu, aż po granicę z Zambią w Kasumbalesa. Rzecz jasna nie pokonałem całej długości, bo to mogłoby zająć kilka miesięcy, a to dlatego, że w większości jest to droga o bardzo słabej nawierzchni. Ja miałem przyjemność przejechać z Kinszasy do Banana, to odległość ponad 500 km, co udało się nam zrobić w dwa dni. Na szczęście, aż do Bomy poruszaliśmy się po asfalcie, który był w miarę równy i osiągaliśmy tam prędkość nawet 100 km/h, tylko dlatego udało się pokonać ten dystans w tak krótkim czasie. Oczywiście regularnie na tej drodze występują dziury w nawierzchni, takie, że można urwać zawieszenie, jednak znając realia afrykańskich szos, mogę stwierdzić, że ta jest nie najgorsza. Co jakiś czas, znienacka pojawiały się progi zwalniające, w żaden sposób nieoznakowane, nie było również żadnego ostrzeżenia więc zdarzało się, szczególnie po zmroku, że nikt go nie widział, ale wszyscy poczuli. Pytanie więc brzmi, dlaczego ten odcinek jest tak ważny, że jako jeden z nielicznych ma asfaltową nawierzchnię? Odpowiedź jest bardzo prosta, dlatego że łączy on stolicę, z dwoma największymi portami w kraju, w Bomie oraz w Matadi. Co ciekawe są to porty, które są oddalone od oceanu o odpowiednio 100 i 160 kilometrów, leżą one nad rzeką Kongo. Samo koryto pozwala dotrzeć bez przeszkód statkom pełnomorskim jedynie do Matadi, dalej żegluga tak dużych jednostek jest niemożliwa. Pozostałe drogi krajowe wyglądają o wiele gorzej, chociaż w tym miejscu muszę zaznaczyć, że ze względów bezpieczeństwa nie podróżowałem po centralnej części Konga, wybierając drogę lotniczą pomiędzy znajdującym się na wschodzie miastem Goma, a stolicą na zachodzie. To jest właśnie pokłosie walk o złoża surowców naturalnych, na pewno nic dobrego nie przyniosłaby tam wizyta obcokrajowca.

Poza tym, mieszkańców tego kraju co jakiś czas nawiedzają klęski żywiołowe, które sieją spustoszenie w infrastrukturze drogowej, będącej i tak w katastrofalnym stanie. Świetnym przykładem jest zeszłoroczny wybuch wulkanu Nyiragongo, który znajduję się kilkanaście kilometrów na północ od Gomy, przy granicy z Rwandą. Spływająca lawa totalnie zniszczyła drogę krajową N2, pomiędzy miejscowościami Kibati i Buhumba, której udrożnieniem służby drogowe zajęły się dopiero w tym roku, czego sam byłem świadkiem. Pomimo trwających prac i korzystania z ciężkiego sprzętu budowlanego, cały czas odbywa się na tej drodze normalny ruch samochodów i motocykli, co w mojej ocenie jest niebezpieczne i utrudnia pracę budowlańcom.

Pozostałe drogi, o mniejszym znaczeniu dla państwa, są w tak tragicznym stanie, że nie wiem nawet jak to opisać. Cokolwiek bym nie wymyślił i tak nie odda to stanu faktycznego. Co też ciekawe, drogi krajowe są płatne!! Oprócz obowiązkowej winiety, która dla każdej prowincji jest inna, płaci się również gotówką za przejazd w punktach poboru opłat! Pewnie zapytacie ile wynosi opłata, a ja mogę odpowiedzieć – nie wiem… Spowodowane jest to tym, że dla obcokrajowców kwota jaką trzeba uiścić jest wyższa, a dodatkowo na każdym punkcie podawano inną. U nas nazywa się to łapówką. Niestety w takim kraju nie ma możliwości, żeby „wtopić się w tłum”. Niezwykła była również obecność urzędników imigracyjnych, którzy za każdym razem sprawdzali nam paszporty. Miejsca te wyglądają zupełnie inaczej niż w Europie. Między innymi dlatego, że z każdej strony, człowiek jest „atakowany” przez drobnych sprzedawców dosłownie wszystkiego, najczęściej była to woda i różnego rodzaju przekąski. Poza tym było to dobre miejsce obserwacyjne dla mnie, ponieważ żaden kierowca ciężarówki, którzy niechętnie podchodzą w tym kraju do ludzi z aparatem w ręku, nie zwracali na mnie uwagi. Kodeks drogowy wydaję się nie istnieć w Kongu, a przynajmniej tak to wygląda. W zasadzie nie używa się chociażby kierunkowskazów, ludzie zostawiają swoje pojazdy tam gdzie im się to podoba, nie zwracając uwagi na to, że blokują drogę. Znaczne prędkości, karkołomne wyprzedzanie, którym kierowcy doprowadzają do bardzo niebezpiecznych sytuacji, to nic zaskakującego na tutejszych drogach, na których panuje ogólny chaos. Najdziwniejsze zdarzenie miałem okazję zaobserwować w stolicy kraju Kinszasie, w której doszło do zamieszek i wojsko zamknęło znaczną część ulic, co doprowadziło do totalnego paraliżu. Policja razem z wojskowymi próbowali opanować sytuacje, ale kierowcy w ogóle ich nie słuchali. Dochodziło do tego, że służby dosłownie wyrywały tablice rejestracyjne samochodów nieposłusznych kierowców, a nawet byłem świadkiem, jak jeden z policjantów tak się zdenerwował, że wymierzył w kierowcę kałasznikowem i przeładował broń!! Coś co u nas nie ma prawa się wydarzyć. W mieście powstały tak gigantyczne korki, że przejechanie 15 kilometrów zajęło nam aż 6 godzin. Zaskoczyło mnie, że w kraju, w którym nie przestrzega się niemal żadnych przepisów ruchu drogowego, przy drogach istnieją wagi i są one usytuowane, w większości, właśnie przed punktami poboru opłat. Każdy samochód ciężarowy musi się zważyć przed dalszą podróżą, inną kwestią jest przestrzeganie narzuconych norm i egzekwowanie ewentualnych przekroczeń.

Rzeka Kongo, druga najdłuższa rzeka Afryki, dla mnie osobiście najbardziej działająca na wyobraźnie, liczy 4700 km. Dla podróżników rzeka ta stanowi bardzo duże wyzwanie, dla naukowców gigantyczny bank informacji, a dla samych Kongijczyków, jeden z najważniejszych szlaków komunikacyjnych w kraju. Kongo wraz z dopływami to 12 000 km szlaków, po których transportowane są towary i ludzie małymi statkami, barkami czy czółnami. Niestety na kilku odcinkach występują sporych rozmiarów wodospady, więc żegluga nie jest możliwa całą długością Konga. Najbardziej zaskakującą informacją jest jednak to, że na całej długości rzeki występuje zaledwie jedna stała przeprawa drogowa! Jest to most wiszący w miejscowości Matadi w ciągu drogi N1, zaprojektowany przez konsorcjum japońskich firm i oddany do użytku w 1983 roku, w czasach panowania dyktatora Mobutu Sese Seko. Most ma długość 722 metrów i aż do 2018 roku był on najdłuższy w całej Afryce. Co ciekawe jest on w zaskakująco dobrym stanie, zapewne dlatego, że to głównie japońscy inżynierowie sprawują opiekę nad tą budowlą. Jednak pomiędzy 1991 a 2009 rokiem, ze względu na brak stabilności politycznej w DR Konga, Japończycy nie mogli wjechać do tego kraju, więc to na barkach miejscowych spoczywała odpowiedzialność za ten most. Przejazd oczywiście nie jest darmowy, jadąc samochodem osobowym należy zapłacić 4800 franków kongijskich (około 11,40 zł). Przed bramkami do poboru opłat jest tablica z wyszczególnionymi stawkami dla konkretnych kategorii pojazdów. Po moście można również poruszać się pieszo, teoretycznie jest to bezpłatne, ale jak ja z przyjaciółmi chcieliśmy wejść na most, żeby porobić zdjęcia, to zawrócono nas, sprawdzono paszporty i zażądano opłaty za wejście. Zaliczono nas do kategorii „samochód osobowy” i każdy z nas musiał zapłacić 4800 franków kongijskich…. Za przejście po moście… Cała Afryka…

Parkingów dla samochodów ciężarowych w zasadzie nie ma. I trudno się dziwić, w kraju, w którym napady rabunkowe są bardzo częste, kierowcy pewnie wolą nie ryzykować całonocnych postojów. Jedynymi wyjątkami są duże miasta, szczególnie portowe, nie ma tam dedykowanych placów postojowych, ale zauważyłem, że często ciężarówki były ustawione na poboczach, albo po prostu na pasie ruchu. Trasę ciężarówką trzeba dobrze zaplanować również pod względem tankowań, ponieważ stacje występują rzadko, a i pewnie jakość paliw nie jest najlepsza. Wyjątkiem może być sieć stacji dobrze znana z Europy i występująca również w Polsce, a mowa tutaj o Totalu, który jest obecny w wielu państwach w Afryce, głównie jednak w krajach frankofońskich. Cena za litr zarówno benzyny jak i oleju napędowego, kształtuje się w okolicach 2100 – 2300 franków kongijskich, co jest równowartością od 5 zł do 5,50 złotego. Biorąc pod uwagę średnie zarobki w okolicach 100 dolarów, jest to cena wręcz gigantyczna. Trzeba również pamiętać, że bardzo duża część społeczeństwa zarabia znacznie mniej od średniej krajowej. Podobno kierowcy samochodów ciężarowych w Demokratycznej Republice Konga, zarabiają równowartość około 500 dolarów amerykańskich, jednak muszę zaznaczyć, że usłyszałem tą informację tylko z jednego źródła, osobiście wydaję mi się, że jest to zawyżona kwota.