Transport w najmłodszym kraju świata z punktu widzenia polskiego kierowcy ciężarówki (część 1)

Autorem poniższego tekstu jest Sławomir Wróbel, kierowca ciężarówki z wieloletnim doświadczeniem, a prywatnie też entuzjasta dalekich podróży. Dwa lata temu za jego sprawą mogliśmy zobaczyć jak odbywa się ruch drogowy na terenie Korei Północnej. W ubiegłym roku przygotował on dwuczęściowy reportaż na temat transportu w Pakistanie. Tegoroczny urlop Sławomir spędził zaś w Afryce i przeniesie nas teraz do Sudanu Południowego.

Z uwagi na ogromną liczbę zdjęć, to również będzie publikacja dwuczęściowa. W pierwszej części (poniżej) obejrzymy sobie warunki drogowe, natomiast w części drugiej (pod tym linkiem) pojawią się ciężarówki.

Sudan Południowy – najmłodsze państwo świata, które proklamowało swoją niepodległość 9 lipca 2011 roku, odłączając się od Sudanu (ze stolicą w Chartumie), kończąc w ten sposób najdłuższą wojnę domową w Afryce. Pomimo krótkiej historii, kraj ten ma za sobą wojnę ze swoim północnym sąsiadem, konflikt wewnętrzny, a nawet nieudany zamach stanu z grudnia 2013 roku. Obecnie panuje tam względny spokój, możliwa jest podróż, jednak docierają tam jedynie ludzie z Organizacji Narodów Zjednoczonych, pracownicy fundacji pomocowych oraz garstka zapalonych podróżników. W lutym 2021 roku dotarłem tam i ja, odwiedzając dwa stany – Ekwatorię Środkową oraz Ekwatorię Wschodnią, po których przemieszczałem się samochodem terenowym.

Na próżno szukać w tym kraju autostrad czy dróg ekspresowych. Nie może to jednak dziwić, gdyż ogólna długość dróg z nawierzchnią asfaltową, nie przekracza 250 km (dla porównania – według GDDKiA, w Polsce mamy ponad 4 000 km samych tylko autostrad i dróg ekspresowych). Biorąc pod uwagę fakt, iż powierzchnia Sudanu Południowego jest dwukrotnie większa od powierzchni Polski, informacja o tak skrajnie małej ilości dróg asfaltowych jest wręcz nie do wyobrażenia dla Europejczyka. Tego typu nawierzchnie występują w stolicy Dżubie oraz między innymi na trasie A43 w kierunku granicy z Ugandą. Gdyby tego było mało, to nawet szosy o nawierzchni szutrowej nie są normą, ponieważ jest dużo odcinków, które przypominają raczej dukt leśny aniżeli trasę, po której regularnie poruszają się samochody. Jakość większości dróg w Sudanie Południowym jest fatalna, a oznakowanie w zasadzie nie istnieje. Widziałem dosłownie kilka znaków, w większości były to ostrzeżenia przed robotami drogowymi, ustawione przez pracowników chińskich firm, pracujących przy inwestycjach infrastrukturalnych. Co ciekawe, za budowę dróg rząd Sudanu Południowego rozlicza się z rządem Chin nie gotówką, a ropą naftową, której eksport stanowi około 98% PKB tego afrykańskiego państwa. Niedobór dotyczy także drogowskazów, ponieważ poza stolicą widziałem tylko jeden, a i w samej Dżubie jest ich tylko kilka i są one ustawione przed największymi skrzyżowaniami. Stołeczne miasto może się również pochwalić ciekawymi rozwiązaniami inżynieryjnymi, w postaci przerobionych skrzyżowań prostopadłych w te o ruchu okrężnym, prostym manewrem jakim jest ułożenie wysłużonej opony na środku krzyżówki. Poważniej sprawa wygląda z mostami na terenie kraju, głównie na drogach niższych kategorii, które zostały zniszczone podczas działań wojennych. Były to konstrukcje ze zbrojonego betonu, następnie pozostałości nadbudowano tymczasowymi przeprawami stalowymi. Ta „tymczasowość” trwa do dziś.

Głównym problemem, poruszając się po Sudanie Południowym, niewątpliwie jest stan nawierzchni nielicznych dróg. Powoduje to opóźnienia niemożliwe do oszacowania. Przekonałem się o tym rozmawiając z jednym z kierowców ugandyjskiej firmy, Josephem (zdjęcie poniżej), realizującym międzynarodowy transport towarów z Kapoety, we wschodniej części kraju, do stolicy Ugandy, Kampali. Konwój składał się z 6 ciężarówek tego samego przewoźnika, były to Mercedesy Actrosy MP3 oraz Mercedesy SK 2638. Według wspomnianego kierowcy o imieniu Joseph, byli oni w drodze powrotnej już od 7 dni, a przejechali zaledwie 80 kilometrów… Powodem nie był jedynie fatalny stan infrastruktury, ale również liczne punkty kontrolne, które dodatkowo generowały opóźnienia, oraz koszty w postaci łapówek. Jako ciekawostkę dodam, że kierowca, z którym rozmawiałem, bardzo chwalił sobie Actrosa MP3 (zdjęcie również poniżej), a w szczególności jego wytrzymałość oraz niezawodność silnika, co w warunkach afrykańskich jest niewątpliwą zaletą. Gdy pokazałem mu zdjęcie Scanii, którą jeżdżę na co dzień, powiedział, że jego doświadczenia z serią R nie są zbyt dobre, twierdząc wręcz, iż pojazdy szwedzkiego producenta są po prostu „zbyt delikatne” na drogi w tej części Afryki.

Kolejnym problemem, dla nas Europejczyków kompletnie nie znanym, jest powszechne posiadanie broni, a konkretnie karabinu AK47, popularnie nazywanego „kałasznikowem”. Ludzi z tego typu atrybutem można spotkać dosłownie wszędzie, w mieście, czy na głębokiej prowincji. Pragnę jednak zaznaczyć, że nie było takiego momentu, żebym poczuł jakiekolwiek zagrożenie z tym związane.

Przy drogach występuje kompletny brak parkingów, nie mówiąc o zapleczu sanitarnym. Przez cały pobyt w tym kraju widziałem tylko jeden plac aspirujący do miana parkingu, jednak było to przy wojskowym punkcie kontrolnym, więc z wiadomych przyczyn nie mogłem tam pospacerować, ani tym bardziej robić zdjęć. Z tego co się dowiedziałem, kierowcy szukają miejsc noclegowych w pobliżu zabudowań stając, na poboczu drogi. Co też ciekawe nie śpią w kabinach, lecz pod naczepami lub przyczepami, ze względu na upały, które zwykle przekraczają 40 stopni Celsjusza.

Sławomir Wróbel