Historia Mongołki, która wozi do Chin ładunki węgla – Beibeny oraz inne ekstrema

Powyżej: omawiany, 25-minutowy reportaż, z napisami po angielsku

Reportaży o kobietach prowadzących ciężarówki było już naprawdę wiele. Ta historia zrobiła na mnie jednak szczególne wrażenie, z uwagi na szokujący poziom absurdów i naprawdę trudne warunki pracy. Przedstawię Wam więc teraz Mongołkę Maikhuu Sengee, która nie lubi nadmiernego przeładowywania, więc nie zabiera na sześcioosiowy zestaw więcej niż… 100 ton węgla.

Być może w ostatnich dniach słyszeliście, że Mongolia stała się prawdziwym gigantem eksportu węgla. Branża wydobywcza rozwinęła się tam na tyle, że nawet w Polsce – przy trwającym kryzysie energetycznym – zaczęło się mówić o kupowaniu mongolskiego węgla. Jeśli jednak chodzi o główny rynek zbytu, to Mongołowie mają go dosłownie za miedzą. To Chiny, które odbierają ogromne ilości węgla wydobywanego na mongolskiej Pustyni Gobi i właśnie w tym procesie uczestniczy na co dzień Maikhuu Sengee.

Typowe mongolskie wywrotki marki Beiben:

Mongołka obsługuje około 250-kilometrową trasę, położoną między kopalniami, a punktem przeładunkowym już po chińskiej stronie granicy. Jej codziennym narzędziem pracy jest ciągnik chińskiej marki Beiben, która kompletnie zdominowała mongolski rynek ciężkich samochodów ciężarowych. Pojazd ten jest mocno przestarzały, choć słynie z ogromnej wytrzymałości, a dla Europejczyków będzie też wyglądał bardzo znajomo. Beiben wytwarza bowiem licencyjne wersje Mercedesów NG/SK, wykorzystując przy tym sprawdzoną, niemiecką technologię sprzed czterech dekad. Kiedyś szerzej przedstawiałem to w następującym artykule: Bliźniak Mercedesa NG z silnikiem z dawnego Steyra – to sprzedaje się dzisiaj w Mongolii

Jak wygląda taka praca z codziennego punktu widzenia? Jeszcze kilka lat temu głównym problemem były tutaj bardzo trudne warunki. Jak wspomniałem, ładowanie po 100 ton węgla do jednego zestawu jest podobno dosyć ostrożnym obchodzeniem się z pojazdem, a do tego dochodzi ciągłe przekraczanie dopuszczalnej prędkości, bardzo zła jakość dróg, sztywne zawieszenie pojazdów na resorach i brak jakiegokolwiek zaplecza przy drodze. Trudno więc o znalezienie normalnej toalety, nie mówiąc o jakichkolwiek innych wygodach. Sam za siebie mówi fakt, że żywność kupowana jest z handlu obwoźnego, który dociera do ciężarówek stojących na drodze.

Wnętrze Beibena w stosunkowo nowej wersji:

Od kiedy jednak wybuchła pandemia, wszystko to odbywa się w jeszcze gorszych warunkach. Mongolia i Chiny zasłynęły bowiem jako kraje, które wyjątkowo restrykcyjne podeszły do ochrony przed koronawirusem. Być może pamiętacie historię polskiego kierowcy, który na przełomie 2020 i 2021 roku kompletnie utknął na mongolskiej granicy: Po 2 miesiącach w trasie, polski kierowca ciężarówki w końcu mógł wjechać do Mongolii. Znane są też absurdalne zasady z Chin, gdzie kierowca wjeżdżający na przeładunek jest plombowany w kabinie: 2 tygodnie stania w kolejce oraz plombowanie kabin – tak ciężarówki wjeżdżają do Chin I choć Maikhuu Sengee jeździ wyłącznie na stałej trasie, między tą samą kopalnią i tym samym punktem przeładunkowym, wszystkie te problemy objęły także i jej pracę.

Jak dowiadujemy się z reportażu, Chińczycy wymagają od mongolskich kierowców nawet 2-tygodniowych kwarantann, odbywanych w namiotach, na Pustyni Gobi. Co więcej, bywa, że procedury tak się komplikują, iż kierowcy muszą tkwić w namiotach lub kabinach po 40 dni! Wszystko to odbywa się przy skandalicznym braku zaplecza sanitarnego, co przy tłumaczeniu względami zdrowotnymi wydaje się już absurdem wśród absurdów. A do tego dochodzi prosta zasada, że gdy koła się nie kręcą, to kierowca po prostu niczego nie zarabia. To stanowi dla Maikhuu Sengee główne zmartwienie, gdy ma ona na utrzymaniu rodzinę, w tym dzieci mieszkające z jej siostrą, w stolicy Mongolii.

Granica, na którą zmierzają omawiane ciężarówki: