Wóz strażacki z kabiną niczym z myśliwca – równie zaawansowany, co awaryjny

Autor tekstu: Krystian Pyszczek

Gdyby ktoś poprosił mnie o wskazanie najciekawszych pojazdów specjalistycznych z pewnością wspomniałbym o wozach lotniskowej straży pożarnej. Te jedyne w swoim rodzaju ciężarówki, z racji wykonywania zadań w bardzo specyficznym środowisku, najczęściej charakteryzują się bardzo ciekawą budową oraz naprawdę imponującymi osiągami. Nie mniejsze wrażenie robi także ich wygląd: gdy popatrzymy np. na spotykanego na polskich lotniskach Rosenbauera Pantherę, a następnie zestawimy go ze sprzętem używanym przez jednostki PSP i OSP to można odnieść wrażenie jakbyśmy porównywali ze sobą Pagani Zondę i Volkswagena Passata. Istnieje jednak pewna firma, która budowała pojazdy tej klasy tak dziwne i niezwykłe, że nawet Panthera mogłaby się wydawać przy nich dosyć standardowa.

Rosenbauer Panthera z lotniska Okęcie, opisywany tutaj:

Firmą tą jest pochodzące ze Stanów Zjednoczonych przedsiębiorstwo Colet SVD z siedzibą w Newark w stanie Kalifornia. Jej założyciel, Ralph Colet, począwszy od lat 60-tych zajmował się opracowywaniem projektów specjalistycznych ciężarówek, które podobno były później sprzedawane w formie licencji różnym koncernom z całego świata. Z czasem Amerykanin postanowił skupić się wyłącznie na pojazdach ratowniczych, co z kolei doprowadziło do powstania w 1988 roku omawianego przedsiębiorstwa. Pierwszym poważnym zleceniem nowo powstałej manufaktury była budowa wysoce wyspecjalizowanych wozów straży pożarnej dla międzynarodowego lotniska w Atlancie. W ten oto właśnie sposób narodził się Colet K-15 Jaguar.

Choć pierwsze egzemplarze tej niezwykłej ciężarówki dostarczono w połowie lat 90-tych, wygląd Jaguara oraz zastosowane w nim technologie nawet dzisiaj mogłyby robić niemałe wrażenie. Amerykański wóz wyróżniał się przede wszystkim bardzo wąskim i opływowym nadwoziem, na przodzie którego zamontowano kabinę bardzo mocno przypominającą tą ze śmigłowca bojowego AH-64 Apache lub bombowca F-117. Skojarzenie to z resztą było jak najbardziej zasadne w kontekście konstrukcji całości, bowiem wykonana ze stali nierdzewnej karoseria Coleta zbudowana została według tych samych zasad, które na co dzień stosuje się w sektorze lotniczym (choć za podstawę nadal służyła standardowa stalowa rama).

AH-64 Apache:

F-117:

I dla porównania, nasz dzisiejszy bohater:

To jednak był dopiero początek niezwykłych cech Jaguara. Już sam sposób wsiadania diametralnie różnił się od tego, do czego przywykli operatorzy zwyczajnych wozów, bowiem zamiast standardowych drzwi kierowca miał do dyspozycji duży kawałek szkła odsuwany pod kątem do tyłu. Wewnątrz znalazło się miejsce dla trzech foteli, przy czym siedzenie kierowcy wraz z kierownicą umieszczono dokładnie po środku, jak w McLarenie F1. Także deska rozdzielcza w niczym nie przypominała konstrukcji typowej dla ciężarówek, bowiem wyglądała zupełnie jak kokpit wojskowego samolotu. Strażacy mieli przy tym dostęp do całej gamy nowoczesnego wyposażenia które obejmowało m.in. nawigację satelitarną, wyświetlacz transmitujący obraz z kamer umieszczonych po bokach oraz z tyłu pojazd. Dzięki temu rozwiązaniu już w latach 90-tych Colet w ogóle nie posiadał klasycznych lusterek. Miał za to nawet osobne kamery termowizyjne, przeznaczone do działań nocnych.

Wszystkie te nowinki w połączeniu z bardzo mocno przeszkloną kabiną sprawiały, iż załoga miała do dyspozycji świetną widoczność otoczenia wokół pojazdu, tak ważną podczas prowadzenia działań ratunkowych. Jeśli natomiast chodzi o ochronę przed upałem amerykańscy inżynierowie oprócz standardowej klimatyzacji zastosowali również szkło żaroodporne. Kontynuując omawianie kabiny warto wspomnieć o  smaczku w postaci joysticka sterującego aparaturą gaśniczą, który pochodził wprost z myśliwca F-16! Aż jestem ciekaw, czy podczas wyjazdu alarmowego strażacy puszczali w kabinie utwór „Danger Zone” znany z kultowego filmu „Top Gun” 😉

Skoro szoferkę mamy za sobą czas zajrzeć pod „maskę”. Tu raczej trudno było się doszukać zaawansowanej technologii, którą zastąpiono brutalną siłą. Przy czym słowo „brutalną” jest jak najbardziej na miejscu bowiem serce Jaguara stanowiła turbodoładowana V-ósemka Detroit Diesel, która generowała aż 580 KM mocy. W efekcie prędkość maksymalna dochodziła do 115 km/h, a pierwsze 80 km/h osiągano w 18 sekund (ponad dwukrotnie szybciej niż w ówczesnych ciężarówkach do zwykłego transportu). Według ówczesnych kryteriów osiągi te należy uznać za bardzo dobre, choć patrząc na wąską sylwetkę Jaguara można było mieć wątpliwości do jego stabilności. Nad tą kwestią głowili się także inżynierowie Coleta, którzy ostatecznie zastosowali bardzo zaawansowane aktywne zawieszenie hydropneumatyczne, sterowane przez komputer. System samoczynnie dostosowywał się do stylu jazdy i nawierzchni, przy czym nie tylko korygował wychyły podczas szybkiego pokonywania zakrętów oraz sterował rozdziałem momentu obrotowego na osie napędowe, ale także automatycznie zmniejszał lub zwiększał prześwit w zależności od terenu po którym poruszał się wóz.

Jaguar posiadał także imponujące możliwości w zakresie gaszenia pożarów. Jego główną „bronią” w walce z ogniem była zamontowana na dachu armatka na wysięgniku teleskopowym, który wysuwała się na wysokości 12,2 metra. Mogła ona przy tym rozpylać w ciągu minuty 4500 litrów wody lub 3500 litrów piany. Sam zbiornik mieścił natomiast 5800 litrów wody, 380 litrów środka spieniającego i około 25 kilogramów proszku.

Wariant używany przez Siły Powietrzne USA. Wyróżniał się on silnikiem Cummins ISM o mocy 500 KM oraz specjalnymi schowkami na broń:

Wariant Colet K/R40 Jaguar wyposażony w napęd 10×8/6 oraz dwa turbodoładowane silniki Detroit Diesel o łącznej mocy 1600 KM:

Oczywiście Jaguar K-15 nie był jedynym wozem strażackim opracowanym przez Coleta. Zbudowano także całą masę innych wariantów i modeli, w tym wersję wojskową oraz potężnego pięcioosiowego K/R40 z dwoma V8 o łącznej mocy 1600 KM! Czy to oznacza, że mieliśmy do czynienia z najlepszym pojazdem pożarniczym w historii? Nic bardziej mylnego, gdyż w praktyce Jaguary okazały się kompletną porażką i do dziś są uznawane za jedne z najbardziej nieudanych ciężarówek tego typu. Co zatem zawiodło? Potencjalnego klienta mogła przestraszyć już horrendalnie wysoka cena zakupu, ale to nie koszty stanowiły główny czynnik niepowodzenia tych pojazdów. Przede wszystkim odznaczały się one koszmarną wręcz awaryjnością, głównie systemów elektronicznych, które podobno nie były należycie zabezpieczone przed otoczeniem. Dodatkowo niektórzy wspominają, iż aktywne zawieszenie nie do końca dawało sobie radę i doszło do paru wywrotek z udziałem Coletów. W efekcie większość tych pojazdów z czasem zostało wycofanych z lotnisk, a Siły Powietrzne USA pozbywały się swoich egzemplarzy w trybie wręcz ekspresowym.  A to oznacza, że kilka sztuk tych niezwykłych pojazdów można znaleźć obecnie do kupienia na portalach aukcyjnych (jeden z nich, na czterech osiach, czeka na klienta pod tym linkiem). A co z samą firmą Colet SVD? O dziwo wszystko wskazuje na to, że ma się świetnie, i dalej sprzedaje swoje nietypowe wozy. Czy zostały one poprawione względem pierwszych egzemplarzy? Tego niestety nie wiadomo, bo nikt ich nie chce zbytnio kupować.

Egzemplarz wystawiony na sprzedaż za 40 tys. dolarów: