Skąd wziął się ten cały „holenderski tuning” – od tras na Bliski Wschód, po wzorce z USA

Już miałem zabierać się do sprawdzania aktualności. Opisać ciężarówkę, która wypadła z drogi, a także przejrzeć Wasze wiadomości na Facebooku. Wszystkie plany poszły jednak „w łeb”, gdy w facebookowych komentarzach dostrzegłem jedno pytanie – skąd wziął się holenderski styl tuningu samochodów ciężarowych?

Pytanie to po prostu nie dawało mi spokoju. Do tego stopnia, że kolejne godziny spędziłem na przeglądaniu zdjęć ciężarówek z ostatniego pół wieku. Były to zdjęcia zarówno z dróg, jak i z holenderskich oraz skandynawskich zlotów. Połączyłem to też z kilkoma bardzo istotnymi wydarzeniami z historii europejskiego transportu. W efekcie powstał zaś ciąg zdarzeń, który może wyjaśniać dlaczego tak wielu kierowców i właścicieli – w tym także Polaków – oświetla dzisiaj ciężarówki w ten konkretny sposób, montuje przy tym klasyczne kierownice i maluje lub okleja samochody na holenderską modłę.

Kierownica ze Scanii 110 z 1967 roku:

Cała historia rozpoczyna się jeszcze w pierwszej dekadzie XX wieku. Wówczas do masowej produkcji trafiło jedno z pierwszych tworzyw sztucznych w historii światowego przemysłu. Nazywało się ono bakelit, w dużej mierze bazowało na żywicy, a z uwagi na swoją wytrzymałość trafiło do użytku w ogromnej ilości branży. Z bakelitu powstawały między innymi telefony, obudowy radioodbiorników, czy kierownice do samochodów.

Wraz z rozwojem innych, lżejszych tworzyw, bakelit zaczął tracić na popularności tuż po II Wojnie Światowej. W kierownicach utrzymał się jednak wyjątkowo długo, bo jeszcze do końca lat 60-tych. Wtedy też modne było malowanie go na biało, by czynić wnętrza bardziej eleganckimi. I właśnie za tą elegancją, tak różną od dzisiejszej gumy oraz lekkiego plastiku, zaczęli w pewnym momencie tęsknić holenderscy kierowcy.

Fiaty z holenderskiej firmy Rynart, w trasie do Pakistanu:

Dalej przechodzimy do lat 70-tych. Wówczas to kraje Bliskiego Wschodu bardzo mocno rozwinęły się gospodarczo, zarabiając miliardy dolarów między innymi na eksporcie ropy naftowej. Tamtejsze władze postawiły też na nowoczesne technologie i w efekcie rozpoczął się masowy import dóbr z Europy. Był on na tyle silny, że porty morskie oraz szlaki kolejowe stały się niewydolne. Tym bardziej, że część portów była wyłączona z użytku, z uwagi na lokalne konflikty zbrojne.

Tymczasem w Europie Zachodniej przewoźnicy zmagali się akurat z kryzysem gospodarczym. Gorączkowo poszukiwali nowych zleceń, godząc się nawet na najdalsze trasy. Gdy więc pojawiło się zapotrzebowanie na transport na Bliski Wschód, zgodzili się i na to. Tysiące europejskich firm, w tym szczególnie wielu Holendrów i Brytyjczyków, zaczęło jeździć do takich krajów, jak Arabia Saudyjska, Katar, czy Irak. A że warunki drogowe oraz pogodowe bywały przy tym bardzo trudne, wśród kierowców zaczęła się pojawiać moda na dodatkowe oświetlenie.

Szukając dodatkowych lamp, kierowcy zwykle wybierali najbardziej oczywistą opcję – okrągłe światła przeciwmgielne, montowane w zderzakach lub pod nimi. Często miały one żółte klosze, gdyż przed laty właśnie taką barwę uznano za najbardziej skuteczną w trudnych warunkach. Jak dowiodły badania z lat 60-tych, żółte klosze eliminowały niebieskie oraz fioletowe fale świetlne, niekorzystnie wpływające na widoczność w czasie mgły lub ulewnego deszczu. Kierowcy ruszający w najtrudniejsze trasy nierzadko umieszczali więc pod zderzakami nawet cztery takie lampy. Robili to aż do końca lat 80-tych, gdy zderzaki ciężarówek stały się niższe i bardziej rozbudowane, a fabryczne światła znacznie bardziej skuteczne.

Scanie 140 z bagażnikami dachowymi:

Źródło: Midden Oosten Chauffeurs Nederland

Volvo F89 z beczkami po piwie na dachu:

Źródło: Midden Oosten Chauffeurs Nederland

Kolejny element z tego samego okresu to dachowe tablice z oznaczeniami firm. Rozwiązanie to również zyskało na popularności w latach 70-tych, a wymusił je kształt ówczesnych kabin. Pamiętajmy bowiem, że pół wieku temu kabiny były stosunkowo niskie, a także nie miały podwyższonych dachów. Z zewnątrz nie było miejsca nawet na porządne logo firmy. W środku brakowało zaś jakichkolwiek większych schowków, zwłaszcza gdy ktoś wybierał się w daleką trasę do Związku Radzieckiego lub Iraku. Koniecznością był więc montaż prostych bagażników dachowych, pozwalających przymocować narzędzia, kanistry, czy bagaże kierowcy. A jeśli ktoś miał akurat trochę miejsca, w dobrym tonie było zamocować beczkę po swoim ulubionym piwie, w formie ozdoby. Szczególnie słynęli z tego Holendrzy, instalując na dachach beczki po Heinenkenie. Dodam też, że w trasach na Bliski Wschód beczki musiały być puste. Gdy bowiem wyjechać z piwem poza granice Turcji, do krajów typowo muzułmańskich, szybko można by się obudzić w więzieniu…

Niemcy, rok 1989, Mercedes-Benz w amerykańskim stylu:

Źródło zdjęcia: lkw-infos.eu

Idąc dalej, dochodzimy do przełomu lat 80-tych oraz 90-tych. Wówczas na zachodnioeuropejskich zlotach panowł styl „kowbojski”, a więc wzorowany na samochodach ze Stanów Zjednoczonych. Szczytem mody były ogromne przednie orurowania, zderzaki z polerowanej blachy oraz kowbojskie kapelusze. A skoro musiało być po amerykańsku, miłośnicy tuningu sięgnęli także po typowy dla Amerykanów element oświetlenia. Mowa tutaj o pięciu pomarańczowych lampkach instalowanych na dachu.

Jak wyjaśniałem w tym artykule, u Amerykanów rozwiązanie to rozwiązanie obowiązkowe. Oznacza ono, że dany samochód lub też jego przyczepa/naczepa mają rozstaw kół przekraczający 2 metry. To właśnie dlatego układ pięciu lampek znajdziemy nie tylko na pełnowymiarowych ciężarówkach, ale też większych pickupach oraz autach dostawczych. Podkreślam też, że nie należy tego mylić z trzema pomarańczowymi lampkami w ciężarówkach z Rosji. Tam oświetlenie to oznacza pojazd ciągnący przyczepę/naczepę, nie odnosząc się do szerokości osi.

Freightlinery Powerliner, opisywane w następującym tekście: Ten ciągnik siodłowy oferował 600 KM w 1973 roku, a także zasłynął z gigantycznej atrapy chłodnicy

Amerykańskich źródeł można się dopatrywać także w innym elemencie. To „uszy” pod lusterka, czyli okrągłe, świecące w sposób ciągły kierunkowskazy, montowane pod lusterkami lub na narożnikach kabiny. Przez dekady rozwiązanie to było stałym elementem amerykańskich ciężarówek z silnikami pod kabiną. Po prostu ich nadwozia nie przewidywały fabrycznego miejsca na kierunkowskazy i producenci umieszczali je na skrajach nadwozia. Początkowo robiono to głównie pod lusterkami, a następnie kierunkowskazy przeniesiono nieco niżej, na narożniki.

Kolejną dekadę później, w zupełnie innych okolicznościach, pojawiło się rosnące zainteresowanie światłami obrysowymi na gumowych wysięgnikach. Moda ta kojarzona jest głównie z Danią, gdyż po koniec lat 90-tych to właśnie Duńczycy przodowali w instalacji tego elementu. Choć, jeśli spojrzymy na historię tego elementu oświetlenia, przeniesiemy się innego skandynawskiego kraju.

Dania, wczesne lata 80-te, Volvo F12 z odstającą obrysówką przy zderzaku:

Mowa tutaj o Szwecji, gdzie w latach 50-tych założono firmę Gylle. Przedsiębiorstwo to zaczęło produkować bardzo praktyczne i wytrzymałe światła obrysowe z gumowymi wysięgnikami oraz kloszami po obu stronach. Przez lata, jeśli ktoś akurat potrzebował w Skandynawii światła obrysowego dla swojej maszyny rolniczej, sięgał właśnie po produkt marki Gylle. Inny przykład – jeśli modyfikował ciężarówkę, usunął fabryczne światło obrysowe i musiał je czymś zastąpić, też wybierał markę Gylle. I jak to z produktami o bardzo dobrym wizerunku bywa, z czasem stały się one po prostu kultowe. Ich prawdziwy „wysyp” pojawił się na duńskich zlotach pod koniec lat 90-tych.

Na pewno bez znacznie był też fakt, że na początku XXI wieku zaczęło się pojawiać oświetlenie diodowe. W tej sytuacji światła z żarówkami – takie jak właśnie dwukloszowe obrysy marki Gylle – zaczęły nabierać kultowego wymiaru. To samo wydarzyło się też z dwużarówkowymi światłami obrysowymi marki Hella, montowanymi na atrapach chłodnicy. Element ten również zaczął się robić modny w Danii, jakoś pod koniec lat 90-tych. Gdy natomiast wszyscy wokół zaczęli instalować diody LED, taka Hella z dwiema żarówkami stała się czymś modnym i szczególnym.

I tak oto dochodzimy do pewnej całości. Patrząc na współczesną ciężarówkę w „holenderskim” stylu możemy sobie wskazać cały szereg nawiązań do minionych dekad oraz zupełnie innych krajów. Jest to wspomnienie użytecznego tuningu z tras na Bliski Wschód, amerykańskiego tuningu modnego na przełomie lat 80-tych i 90-tych, a także mody, która przyszła do innych krajów ze Skandynawii.

Samym Holendrom trzeba natomiast przyznać, że do perfekcji opanowali układanie wszystkich elementów w symetryczne wzory. Doskonale połączyli to też ze swoim stylem malowania kabin. A że jeszcze kilkanaście lat temu Holendrzy byli dawnymi Polakami Europy – tj. ich ciężarówki i kierowcy występowali absolutnie wszędzie, jeżdżąc w ogromnych ilościach i będąc znanym z atrakcyjnych kosztów – udało się tę modę skutecznie rozpowszechnić. Zapewne nie bez znacznie jest też fakt, że Holandia leży w samym środku Europy, a więc wielu kierowców przez ten kraj przejeżdża, mogąc oglądać tamtejsze osiągnięcia w tuningu przy najmniej dwa razy w tygodniu.