Polscy przewoźnicy przegrali transport do Rosji i Chin – coraz bardziej to widać

Na zdjęciu od prawej: Actros z rosyjskiego oddziału białoruskiej firmy APS, chiński Beiben, na rejestracjach z Mongolii oraz chiński FAW na rejestracjach z Chin

Na łamach „Rzeczpospolitej” pojawił się w sobotę bardzo ciekawy artykuł o transporcie do Rosji (zapraszam pod ten link). Jest to przedstawienie zjawiska 147. kilometra, czyli punktu kontrolnego na trasie do Moskwy, gdzie masowo kontroluje się zezwolenia na przewozy.

Problem polega tam na tym, że rosyjskie wymagania rozmijają się z ogólnymi zasadami. Gdy na przykład przewieziemy ładunek sprzętu elektronicznego, załadowany w Polsce, ale wyprodukowany przez zagraniczną markę i mający zagraniczne dane na fakturze, Rosjanie będą traktowali to jak przewóz z kraju trzeciego, a nie z Polski. Wymagają więc trudniejszego do zdobycia zezwolenia na kraje trzecie. Tymczasem według oficjalnie obowiązujących przepisów jest to przewóz z Polski, do którego wystarczy zwykłe zezwolenie dwustronne.

Po lekturze tego sobotniego artykułu, odbyłem dłuższą rozmowę ze znajomym przewoźnikiem jeżdżącym na Wschód. Przedstawił mi on swój punkt widzenia na tę sprawę i doszliśmy przy tym do bardzo smutnych wniosków. Można bowiem powiedzieć, że Polska przegrywa walkę o wschodni transport, wykazując się w tym temacie wręcz nieporadnością. Widać to na każdym kroku, zwłaszcza obserwując poczynania naszych sąsiadów z Białorusi, Litwy oraz Łotwy.

Na 147. kilometrze przed Moskwą faktycznie nietrudno o karę za brak trójstronnego zezwolenia. Nawet jeśli będziemy posiadali przy sobie rosyjskojęzyczny dokument potwierdzający pochodzenie towaru – jednoznacznie wskazujący na załadunek w Polsce – możemy takiej kary nie uniknąć. Lub po prostu nie unikniemy łapówki, gdyż tak wygląda to w praktyce. Zresztą, to nie jest jedyne tego typu miejsce, jako że jeszcze gorzej może być na trasie do Petersburga. Tam, w miejscowości Psków, kary mają być jeszcze trudniejsze do uniknięcia, a polskie ciężarówki masowo odstawia się na strzeżone parkingi.

Polska już od kilku lat walczy z Rosją o rozwiązanie powyższego problemu. W 2016 roku doszło nawet do poważnego spięcia między naszymi krajami, prowadzącego do tymczasowego zablokowania wszystkich przewozów. Później obwieszczono jednak sukces, jakoby Rosjanie ugięli się przed naszymi negocjatorami i zgodzili się na uporządkowanie kwestii zezwoleń. Dzisiaj, cztery lata po tamtych wydarzeniach, można jednak powiedzieć, że żadnego sukcesu nie było. Rosjanie znowu kontrolują po swojemu i skupiają się przy tym głównie na Polakach. Nasi przewoźnicy bowiem podkreślają, że Litwini oraz Łotysze takiego problemu nie mają, z powodzeniem jeżdżąc do Rosji na zezwoleniach dwustronnych. I to pomimo faktu, że ich władzom też nie jest z Rosjanami po drodze. Albo więc ktoś się na nas uwziął, albo to nasi przedstawiciele zupełnie nie radzą sobie z tym tematem.

Jednocześnie nasz kraj w coraz większej mierze staje się folwarkiem wschodnich przewoźników. Nie tylko powszechnie wywożą oni ładunki na białoruskich i rosyjskich rejestracjach, obstawiając całe centra dystrybucyjne w okolicach Warszawy, ale też coraz więcej wschodnich firm zakłada u nas swoje oddziały, korzystając z ciężarówek na polskich tablicach. W ten sposób mogą mieć dostęp nie tylko do zezwoleń dla Białorusinów lub Rosjan, ale także tych przyznawanych Polakom. I tak o to doszło do sytuacji, w której zaczęło brakować nawet zezwoleń na transport na Białoruś, jeszcze niedawno uzyskiwanych bez problemu.

Na polskim rynku przybywa też ciężarówek wywodzących się z Litwy oraz Łotwy. W dużej mierze przejmują one od Polaków wykonywanie przewozów na Wschód i trudno się dziwić, skoro te dwa kraje najwyraźniej lepiej radzą sobie z poskromieniem rosyjskich wymagań formalnych. Wkrótce sprawa może też przybrać na sile, jako że Pakiet Mobilności albo ograniczy działalność Litwinów i Łotyszy na Zachodzie, albo skłoni ich do rejestrowania ciężarówek w Polsce. Nie mówiąc już o tym, że powszechnie znany, litewski gigant wziął się u nas nawet za transport krajowy. Choć to już zupełnie inny temat.

A do tego dochodzi kwestia transportu drogowego do Chin, uznawanego obecnie za wielką szansę branży przewozowej. Polscy przewoźnicy jak najbardziej o tym wiedzą i zamierzają na tym rynku walczyć, o wspominali niedawno w swoim raporcie: Co dalej z polskim transportem: więcej na Wschód, wyższe stawki, naczepy na tory i inne. Problem jednak w tym, że obecnie regularne przewozy do tego kraju wykonuje tylko jedna polska firma Sław-Trans (a przynajmniej tylko o jednej mi wiadomo). Korzysta ona z najpopularniejszego systemu, a więc podstawia całe zestawy na chińską granicę, oddając je Chińczykom na przygraniczne załadunki. Tymczasem białoruskie oraz rosyjskie firmy występują już na tym kierunku całymi grupami, wysyłając w trasy niemałe floty. Ledwie więc ten rynek zdążył się narodzić, a nasi wschodni sąsiedzi już ugruntowali tam swoją pozycję. Pokonanie ich nie będzie łatwe i na pewno wymagałoby bardzo zdecydowanych działań.