W ostatnich miesiącach prezentowałem wiele różnych rozwiązań do usuwania śniegu i lodu z ciężarówek. Były to zarówno proste narzędzie ręczne, jak i potężne wentylatory z podwójnymi dyszami. Dzisiaj przyjrzymy się natomiast jeszcze jednemu systemowi, który podobno sprawdził się w skandynawskich warunkach.
Środkowonorweski oddział firmy ASKO, ulokowany pod miastem Trondheim i zajmujący się głównie dystrybucją żywności, potrzebował urządzenia do ekspresowego odladzania i odśnieżania dachów. System ten miał zostać zamontowany na wyjeździe z bazy i obsługiwać wszystkie ciężarówki rozpoczynające o poranku pracę. Biorąc natomiast pod uwagę trudne warunki klimatyczne, miała to być też praca bardzo intensywna, wykonywana po prostu każdego dnia, przez praktycznie całą zimę.
Przewoźnik twierdzi, że w ramach przygotowań do zakupu przetestował wiele różnych rozwiązań dostępnych na rynku. Wyniki bywały przy tym bardzo różne, a ostatecznie wybór padł na urządzenie amerykańskiego projektu, produkowane na Litwie, dystrybuowane przez Duńczyków i znane pod nazwą Durasweeper. Składa się ono z potężnej, ustawionej ukośnie szczotki, dosłownie wymiatającej lód za prawy bok naczepy lub zabudowy. Po umiarkowanych opadach śniegu, gdy jego warstwa nie przekracza 15 centymetrów, oczyszczenie całego pojazdu ma trwać około 30 sekund, natomiast w trudniejszych przypadkach ciężarówki mają przejeżdżać pod szczotką dwukrotnie, a więc poświęcając na to około minuty.
Co ciekawe, Durasweeper jest urządzeniem bardzo prostym, co by nie powiedzieć prymitywnym. Nie ma tutaj bowiem żadnych czujników, które dopasowywałyby ustawienie szczotki do wysokości danej ciężarówki. Zamiast tego szczotkę zawsze trzeba dopasować ręcznie, co w przypadku takiej firmy jak ASKO – użytkującej solówki z zabudowami o różnej wysokości – może być nieco uciążliwe. Przewoźnik zdecydował się wręcz na wyznaczenie specjalnego pracownika, który czeka co rano przy szczotce i odpowiada za dopasowywanie jej wysokości do każdej podjeżdżającej ciężarówki.
Dlaczego więc Norwegowie nie zdecydowali się na któryś z bardziej zaawansowanych systemów, które ustawiałyby się w sposób automatyczny i nie potrzebowałyby ręcznego nadzoru? Odpowiedź kryje się we wspomnianych już testach, które nierzadko kończyły się problemami. Tak intensywna praca urządzeń sprzyjała bowiem zabrudzaniu czujników i w efekcie zautomatyzowane systemy po prostu nie działały jak trzeba, również wymagając obsługi ze strony człowieka.
Film opublikowany przez przewoźnika: