Pickup w założeniu ma być samochodem możliwie uniwersalnym, łączącym odpowiednie wartości użytkowe oraz zdolność terenową z możliwością eksploatacji w mieście, czy nawet na autostradzie. Czy Isuzu D-Max pozostaje zgodne z tym założeniem? Na to pytanie postaram się teraz odpowiedzieć.
Duży i oszczędny
Większość testów samochodów, zarówno tych osobowych, jak i ciężarowych, zaczyna się od akapitu o wyglądzie. No to startujemy – Isuzu D-Max wygląda tak, jak na zdjęciach, moim zdaniem zresztą naprawdę dobrze. Ok, to teraz możemy przejść do rzeczy naprawdę ważnych… 😉
Pod maską japońskiego pickupa pracuje 2,5-litrowy turbodiesel z dwiema turbinami, który jest jednostką raczej niewysiloną, oferującą 163 KM. I bardzo dobrze, bo jeśli ktoś zamierza ciągnąć autem trzytonowe przyczepy, czy każdego dnia przedzierać się przez pola, niewysilony silnik jest chyba jedyną słuszną propozycją. Do tego dochodzi fakt, że 400 Nm maksymalnego momentu obrotowego dostępne jest tutaj w bardzo fajnym zakresie obrotów (1400-2000), oferując odpowiednią elastyczność do jazdy pod dużym obciążeniem, czy też podczas przedzierania się przez błoto. No dobrze, ale skoro Isuzu nie zależało na zrobieniu niewielkiego silnika o imponującej mocy, to po co mamy tutaj aż dwie turbiny? Przydają się one na przykład na typowo polskiej trasie, pozwalając uniknąć klasycznej turbodziury i tym samym ograniczając apetyt na paliwo. W czasie normalnej jazdy po „krajówkach” auto potrafiło zejść poniżej 8 litrów na 100 km/h, na autostradzie przy 130-140 km/h było jeszcze ciekawiej – komputer pokładowy wskazał średnio zaledwie 9,7 l/100 km, natomiast w Poznaniu, kręcąc się głownie po centrum w bardzo gęstym ruchu, trzeba było policzyć jakieś 11 litrów. To wyniki podobne jak w zaledwie 2-litrowym Amaroku, a przy dynamicznej jeździe nawet i lepsze!
Sztuka kompromisów
À propos dynamicznej jazdy – ta była jak najbardziej możliwa, zwłaszcza, że testowy samochód połączono z naprawdę dobrą, 5-biegową skrzynią biegów. „Automat” słuchał się nogi, redukował kiedy trzeba, a czasami miał wręcz skłonność do trzymania się zbyt wysokich obrotów. W mieście wymagało to oczywiście odpowiednio lekkiej nogi, ale za to w terenie nie trzeba było martwić się, że przekładania zrobi nam jakąś niespodziankę i stracimy moc. A co z trasą? Tam skrzynia Isuzu D-Max okazała się być wspaniałym przykładem, że wkładanie do 3-tonowych aut przekładni o nie wiadomo ilu biegach (TUTAJ pisałem ostatnio o 11-biegowym Fordzie) to po prostu przerost formy nad treścią. Dzięki zapasowi mocy i momentu obrotowego poszczególne przełożenia mogły być odpowiednio długie, w związku z czym pięć biegów jak najbardziej wystarczało, a wspominane niskie spalanie jest na to najlepszym przykładem.
W dynamicznej jeździe pomóc mogło też zawieszenie, udowadniające, że Isuzu także i tutaj dobrze zdołało opanować sztukę kompromisów. Nawet na pusto samochód prowadził się nienajgorzej, na koleinach obeszło się bez jakichkolwiek modlitw, poprzeczne nierówności pokonywało się nadspodziewanie komfortowo, a jednocześnie w tylnej partii nadwozia czekały porządne resory i sztywny most, czyli pickupowa klasyka gatunku. W aucie nie zabrakło ręcznie dołączanego napędu na przednie koła, obecny był prosty w obsłudze reduktor, a do tego warto zaznaczyć, że układ 4×4 mógł pozostać włączony do prędkości aż 180 km/h. Jeśli chodzi zaś o prześwit to może nie jest on tutaj rekordowy, wynosząc 235 mm, ale dzięki odpowiednim kształtom nadwozia i tak pozwala na naprawdę wiele – kąt natarcia Isuzu D-Max wynosi 30 procent, podczas gdy kąty zejścia i rampowy mają po 25 procent. A co z układem kierowniczym? Ten pracował z odpowiednim oporem, dawał pewne poczucie kontroli nad pojazdem, choć z uwagi na jego przełożenie w mieście oczywiście trzeba było nieźle się nakręcić.
Posiedzisz i na klapie, i na kanapie
Odpowiedni kompromis to bardzo ważna rzecz także w przypadku podziału nadwozia na część osobową i towarową. Tutaj Isuzu postanowiło pójść raczej w kierunku komfortu pasażerów, robiąc stosunkowo długą kabinę, ale za to ograniczając przestrzeń ładunkową. Ta ostatnia liczy 1522 mm długości i 1530 mm szerokości, niestety będąc pozbawioną cennego dodatku w postaci gniazda 12V. Z drugiej jednak strony praktyczność nadrabiana jest przez bardzo duża ładowność, wynoszącą minimalnie ponad tonę przy trzech tonach DMC, oprócz tego w dowodzie rejestracyjnym znajdziemy imponującą możliwość ciągnięcia aż 3,5-tonowej przyczepy, natomiast tylną klapę możemy obciążyć rekordowym ciężarem 300 kilogramów.
Tymczasem w kabinie można poczuć się wręcz komfortowo. Miejsca dla kierowcy i jego przedniego kompana jest naprawdę sporo, a na tylnej kanapie nie narzekała nawet trójka pasażerów, w tym jedno dziecko na foteliku. Fotele wykończono praktyczną skórą, ich wyprofilowanie jest jak najbardziej trafne, obsługa klimatyzacji i radia to rzeczy, do których bez problemu można się przyzwyczaić, zaś plastiki nie są może najładniejsze, ale za to ani przez sekundę nie zatrzeszczały. W kabinie nie brakowało schowków, a pozycja za kierownicą odpowiadałaby tym znanym z dobrych aut osobowych, gdyby nie pewien problem… Okazała się nim regulacja kierownicy tylko w jednej płaszczyźnie, kierownicy niestety umiejscowionej bardzo blisko deski rozdzielczej, co może być uciążliwe dla wysokich osób. Ale wiecie co? Na pocieszenie pozostaje fakt, że to chyba jedyna poważna wada jaką znalazłem w tym aucie.
Podsumowanie
Gdyby miał w kilku słowach, całkowicie szczerze i rzetelnie określić Isuzu D-Max, to stwierdziłbym co następuje: jest to wyjątkowo dobry pickup. Może on zaimponować niejedną właściwością użytkową i terenową, a jednocześnie oferuje pewien komfort w mieście i na trasie. Do tego japońskie auto dostało fantastyczny napęd, mocny i dopasowany do jego uniwersalnego charakteru, a przy tym nadspodziewanie łaskawy dla portfela. Co natomiast portfel powie na ceny?
Za pięcioosobową wersję LS, wyposażoną w m.in. w manualną klimatyzację, zestaw poduszek powietrznych, napęd 4×4 z reduktorem i zintegrowane radio trzeba zapłacić 93 950 złotych netto, co jest kwotą stosunkowo wysoką. Zacznie bardziej opłaca się wybór modelu LSX, wycenionego na 12 tys. złotych więcej, ale posiadającego już ogrzewane fotele, elektrycznie regulowane miejsce kierowcy, skórzaną tapicerkę, automatyczną klimatyzację, tempomat, tylne światła w technologii LED, czy system audio ze specjalnym głośnikiem przestrzennym umieszczonym w suficie. Porównując takiego D-Maxa z podobnie wyposażoną konkurencją, okazuje się on autem wręcz bardzo atrakcyjnym cenowo. Czy więc warto? Oj tak!
Dziękuję firmie Q-Service Truck, dealerowi pojazdów marki Isuzu w Polsce, za użyczenie pojazdu do testu.
Galeria zdjęć: