640-konny MAN TGX D38 jako niedroga i oszczędna oferta – „lwy” z pociągami drogowymi

W nawiązaniu do tekstu:

Taką ciężarówką prawdopodobnie jeździłbyś na innym kontynencie – Australia

Minęło pięć lat od kiedy MAN wprowadził silnik D38 na drogi Australii oraz Nowej Zelandii. Najmocniejsze odmiany modelu TGX pozwoliły dotrzeć firmie do istotnej grupy klientów, mianowicie przewoźników eksploatujących „pociągi drogowe”.

Zacznę od małego wyjaśnienia. D38 to największy silnik MAN-a do samochodów ciężarowych, mający 15,2 litra pojemności. W Europie kupimy go w wersjach o mocy 540, 580 oraz 640 KM, natomiast w Australii i Nowej Zelandii dostępne są obecnie tylko dwa najmocniejsze warianty. Oferuje się je wyłącznie z napędem typu 6×4 oraz ze zautomatyzowaną, 12-biegową skrzynią marki ZF. Maksymalne DMC zestawu to 120 ton, a ogólny wizerunek i wydźwięk akcji marketingowych jest zupełnie inny niż u nas. W Europie TGX D38 uchodzi zwykle za siłacza pod tak zwane „gabaryty”. Australijski importer promuje zaś ten model jako ekonomiczną ofertę do umiarkowanie ciężkich zastosowań, z niewielkim zużyciem paliwa i niską ceną zakupu. Oczywiście wynika to z faktu, że na australijskim gruncie MAN-y TGX D38 konkurują z tradycyjnie kosztownymi „amerykańcami” lub ze „szwedami” osiągającymi po 700 KM. Co też ważne, klienci z Australii i Nowej Zelandii nadal mogą kupić tylko starsze kabiny, z wnętrzem stosowanym w Europie do ubiegłego roku.

Pierwszy TGX przy Western Starze z Lilydale Freighters:

Wnętrze PerformanceLine:

By jakoś to wszystko zobrazować, możemy spojrzeć na MAN-y kupowane przez firmę Lilydale Freighters z Torrington na wschodzie Australii. Jeszcze niedawno było to przedsiębiorstwo skupiające się na amerykańskich markach, zamawiając klasyczne Kenworthy, Westarn Stary i Freightlinery. W ubiegłym roku przewoźnik skusił się jednak na tę ekonomiczną, niemiecką ofertę i zamówił MAN-a TGX w topowej wersji 26.640 XXL PerformanceLine. Ten ostatni przydomek już w standardzie oznaczał chromowane dodatki, aluminiowe felgi, tapicerkę ze skóry i alcantary, dwie pneumatyczne trąby oraz niebiesko-beżowe wykończenie wnętrza.

Podobnie jak inne pojazdy z tej floty, MAN miał wykonywać średniodystansowe trasy z dwiema naczepami, obsługując wschodnią, stosunkowo gęsto zaludnioną część kraju. I najwyraźniej nieźle się przy tym sprawdził, gdyż w połowie wakacji bieżącego roku ta sama firma odebrała już drugiego MAN-a, w takiej samej konfiguracji. Znowu wybrano 640-konny silnik i dodatki z chromem, choć tym razem o dziwo bez tradycyjnej przedniej osłony przed kangurami.  

Drugi egzemplarz: