O nowych restrykcjach dla silników diesla, mających na celu ograniczenie ich sprzedaży, zwykle słyszymy na przykładach z Europy. Niemniej nasz kontynent nie jest jedynym o tego typu nastawieniu, co pokazuje najnowszy przykład z Japonii.
Japończycy wyszli z pomysłem ultradokładnego śledzenia każdej ciężarówki, by na tej podstawie wyliczyć CO2 wyemitowane przez jej silnik spalinowy. Następnie wartość tej emisji miałyby sumowana dla danego okresu i każdy przewoźnik musiałby się z tego rozliczyć. Dodatkowo miałyby się też pojawić limity emisji CO2, niemożliwe do przekroczenia przez poszczególne floty. Jeśli więc któraś z firm dotarłaby do takiego limitu, musiałaby albo tymczasowo wstrzymać swoją operację, albo dalej jeździć tylko pojazdami bezemisyjnymi, zasilanymi wodorem lub prądem.
Co wyróżnia propozycję Japończyków, to plan wykorzystania ich własnego systemu satelitarnego o nazwie Michibiki. Działa on podobnie jak amerykański GPS, ale został stworzony z myślą o specyfice japońskich miast, pełnych tak zwanych „kanionów urbanistycznych”. To stosunkowo wąskie ulice przecinające długie rzędy wysokich budynków, w których GPS niestety potrafi się zgubić, a Michibiki nadal jest w stanie określić położenie pojazdu co do centymetra. W efekcie system śledzenia CO2 miałby skutecznie objąć nawet wielkomiejskie dostawy dystrybucyjne, uwzględniając każde podjechanie w korku.
W ramach testów na drogi wyjechała już pierwsza ciężarówka objęta tym eksperymentalnym śledzeniem. Jest to czteroosiowe Hino Profia z trzyosiową przyczepą, tworzące jedną z najdłuższych i najcięższych konfiguracji dopuszczalnych na japońskich drogach. Zabudowy otwierają się tutaj ku górze, w typowo japoński sposób, a kierowca zasiada w krótkiej kabinie, bez żadnej sypialni. Identyczny zestaw omawiałem kiedyś w następującym artykule: Sceny z MOP-u na drugim końcu świata – jak odbywa się pauzę na trasie pod Kyoto?