Polska, druga połowa lat 90 i trasy po kraju fabrycznie nowym Kenworthem W900

W latach 90-tych, gdy na polskich drogach powszechnie występowały „Liazki” i „Majorki”, Czytelnik Adrian mógł czuć się niczym prawdziwy król szos. Polskie drogi oglądał on z prawego fotela amerykańskiej ciężarówki, wzbudzającej powszechne zainteresowanie. Był to piękny i klasyczny Kenworth W900, należący do firmy TOP-2000.

W owym czasie TOP-2000 było bardzo dużym graczem na polskim rynku artykułów papierniczych. By więc zapewnić sobie mobilną reklamę, a jednocześnie zorganizować własny transport, firma zamówiła dwa fabrycznie nowe Kenworthy W900, w pięknym czerwonym kolorze. Samochody te odebrano u europejskiego dealera Kenwortha, przez lata działającego we Francji, w Strasbourgu.

Jednym z kierowców przydzielonych do Kenworthów był ojciec Adriana, Robert. Jego codzienne narzędzie pracy pochodziło z 1997 roku i było wyposażone w 500-konny silnik marki Detroit Diesel. Była to rzędowa, już czterosuwowa jednostka, o której słabszych wariantach mogliście słyszeć w Liazach oraz w krótkiej serii Jelczy. Do tego doszła manualna, niezynchronizowana skrzynia biegów marki Eaton Fuller, którą Amerykanie określają „13-biegową”. Choć licząc po naszemu był to jeden bieg pełzający oraz 12 biegów do normalnej jazdy – cztery bez „połówek” w dolnym zakresie, a także cztery z „połówkami” w zakresie górnym.

Był też słynny, amerykański hamulec dekompresyjny „Jake Brake”, załączany przyciskami i na kierownicy i już z daleka rozpoznawalny po dudniącym dźwięku. Ogranicznik prędkości ustawiono dopiero na 105 km/h, a wnętrze było absolutnie typowe dla klasycznych Kenworthów. Największa kabina sypialna z oferty poszła w parze z malutką szoferką oraz duża ilością sztucznego drewna. Wraz z chromem obficie rozmieszczonym po nadwoziu, wszystko to kojarzyło się ówczesnym luksusem.

Jeździe czerwoną ciężarówką towarzyszył piękny dźwięk z kominów wydechowych, a także wyraźny gwizd turbodoładowania. W kabinie zasiadało się na dwóch bardzo miękkich fotelach, a niezsynchronizowana skrzynia świetnie sprawdzała się w praktyce, sprzęgła wymagając tylko przy ruszaniu. Choć faktem też jest, że manewrowanie tym pojazdem bywało bardzo trudne, a ogólna konstrukcja – w porównaniu do pojazdów europejskich – była bardzo prosta i archaiczna. 

By wykonywać swoją pracę, Kenworth musiał zostać połączony ze skróconą naczepą. Był to pojazd zaledwie dwuosiowy, dostarczony przez firmę Fruehauf i mieszczący 26 europalet. W takim zestawie samochód podstawiał się zarówno na załadunki papieru, jak i na różnego rodzaju wydarzenia, gdzie promował firmę. W 1999 roku dokładnie ten sam egzemplarz zagrał też w popularnym filmie. Był to obraz pod tytułem „Prawo ojca”, wyreżyserowany przez Marka Kondrata. Film ten możecie zobaczyć poniżej, a Kenworth pojawia się już w pierwszej scenie:

Jak wyglądały reakcje na tę ciężarówkę w czasie normalnych tras po Polsce? W tej kwestii Adrian podzielił się ze mną całym szeregiem wspomnień. Bywało na przykład, że po porannym wyjściu z kabiny sypialnej jego ojciec zastawał osoby stojące na stopniach, trzymające się lusterek i zaglądające do środka. Zdarzyła się też kolizja, do której doprowadził kierowca zapatrzony w Kenwortha i pokazujący go swojemu synowi. Mówiąc więc krótko, Kenworth wzbudzał prawdziwą sensację, gdzie tylko by się nie pojawił.

A co dzieje się z tym samochodem dzisiaj? Kenworth nadal znajduje się w Polsce i da się go rozpoznać po napisie „TOP-2000” wyciętym w obudowie kominów. Zachował przy tym klasyczny wygląd, nadal ma czerwony lakier i spotkacie go w okolicach Barcina, w województwie kujawsko-pomorskim. Ewentualnie możecie go też spotkać w konwojach „Coca-Coli”, do których jest wynajmowany. Tymczasem firma Top-2000 została sprzedana zagranicznemu koncernowi, nadal działając w branży papierniczej.