Dziesięć lat po rynkowym debiucie pierwszych ciężarówek Euro 6, w branży coraz więcej mówi się o wprowadzeniu kolejnej normy emisji spalin. Ta ma otrzymać nazwę Euro 7 i jeszcze bardziej ograniczyć emisję szkodliwych dla człowieka substancji, czyli cząstek stałych oraz tlenków azotu. Czego natomiast przewoźnicy mogą spodziewać się w praktyce? Na ten temat właśnie pojawiły się nowe informacje.
Nad nowymi normami pracuje Komisja Europejska, a jednym z analizowanych przy tym tematów jest wzrost kosztów zakupu samochodów ciężarowych. Według najnowszych wyliczeń, spełnienie normy Euro 7 mogłoby kosztować producentów średnio 2681 euro na jednym egzemplarzu ciężarówki. Producenci zapewne przenieśliby ten wydatek na swoich klientów, a więc byłaby to kolejna okazja do podwyższenia cen u dealerów. Choć jest tutaj też pewne pocieszenie – pierwsze szacunki dotyczące Euro 7 podawały ponad 4 tys. euro na jeden egzemplarz, więc prawdopodobnie Komisja zdecydowała się na tańszą opcję.
Od strony technicznej, norma Euro 7 może skutkować jeszcze bardziej skomplikowanym osprzętem ekologicznym. Ma to wynikać nie tylko z dodatkowego wyśrubowania norm, ale też wprowadzenia systemu bieżącego sprawdzania emisji spalin. Ciężarówka sama będzie więc weryfikowała, czy jej emisja na pewno nie jest zawyżona. Jeśli natomiast komputer stwierdzi w tym zakresie odstępstwa, będzie można spodziewać się błędu i wizyty w serwisie.
Więcej informacji na powyższy temat powinniśmy poznać 9 listopada. Wówczas Komisja Europejska ma bowiem opublikować pełną propozycję nowych wymagań. Już dzisiaj jednak wiadomo, że producenci powoli przygotowują się do tych nowych norm, o czym świadczyła chociażby wrześniowa, premiera nowego silnika Iveco, na targach IAA w Hanowerze: 600-konny silnik Euro 7 dla ciężarówek Iveco – premiera gotowa na nowe normy
A na koniec pojawia się bardzo ważne pytanie, które podobno padło już nawet ze strony Parlament Europejskiego – skoro Komisja przygotowuje cały szereg nowych wymagań dla diesli, ich wprowadzenie zajmie zapewne kilka lat, a obowiązywanie może trwać przez dekadę, jak w tej sytuacji traktować szumne zapowiedzi całkowitej rezygnacji z silnika spalinowego? Czyżby zakaz sprzedaży diesla wcale nie był tak blisko, a jego zapowiedzi miały na celu jedynie wystraszyć przewoźników i zwiększyć ich zainteresowanie elektrykami?