Klatka dla kierowców czekających na załadunek – afera w fabryce kartonów

Średnio raz w miesiącu media publikują jakiś artykuł o niedoborze kierowców ciężarówek. Wymienia się przy tym wyjątkowo atrakcyjne przychody i zachwala wygodę współczesnych pojazdów. Eksperci zachodzą też w głowę dlaczego nikt nie chce pracować w transporcie. A tymczasem może wystarczyć jedna wyjątkowo nieudana trasa, by na długo zrazić się do tego zawodu.

Najpierw problemem stały się ogromne kolejki do rozładunków i traktowanie ciężarówek niczym tymczasowych, przyfirmowych magazynów. Dla przykładu, w ubiegłym tygodniu rozmawiałem z przewoźnikiem, którego kierowca czekał na rozładunek przez dziewięć dni, pod magazynem giganta handlu internetowego w Hamburgu. Co gorsza, sprawa dotyczyła firmy dysponującej zaledwie dwoma zestawami. Można więc powiedzieć, że przez jedną trzecią miesiąca połowa floty była całkowicie uziemiona.

W czasie pandemii do kolejek dołączyły też pozamykane łazienki oraz odbieranie dostępu do toalet. Choć więc wszędzie wokół mówiło się o higienie, ochronie zdrowia oraz „kierowcach bohaterach”, warunki sanitarne w branży stały się skrajnie opłakane. Część firm wręcz całkowicie nie wypuszczała kierowców z kabin lub też zamykała ich w ciasnych poczekalniach. Nie wspominając już o Bożym Narodzeniu na lotnisku, które zafundowali kierowcom Francuzi, tuż przed Brexitem.

Omawiane nagranie, już na łamach hiszpańskiej telewizji:

A pod koniec ubiegłego tygodnia wybuchła afera przechodząca wszelkie możliwe pojęcia. W tym przypadku kierowcę zamknięto nie tyle w poczekalni, co wręcz w najprawdziwszej klatce. Miał on do dyspozycji przestrzeń dwóch metrów kwadratowych, od każdej strony otoczoną kratami, zaryglowaną elektronicznym zamkiem i wyposażoną w jedno krzesło. W takich warunkach, do złudzenia przypominających areszt, kierowca ciężarówki musiał spędzić aż cztery godziny, oczekując na załadunek… kartonów.

Historia ta rozegrała się w hiszpańskiej miejscowości Amposta, w prowincji Tarragona. Zbulwersowany kierowca uwiecznił całą sytuację na filmie, a hiszpańskie stowarzyszenie przewoźników FROET postanowiło tę sprawę nagłośnić. Gdy natomiast nagranie zdobyło dużą popularność, obiegając internet, przewoźnik przypłacił to wszystko utratą zleceń. Spedycja zerwał z nim współpracę, broniąc w ten sposób interesów swojego klienta.