Pierwszy dzień po świąteczno-noworocznej przerwie upłynął pod znakiem doniesień o kontrolach. Była mowa o nowych karach za czas pracy, przekroczeniach prędkości oraz mostach obstawionych wagami. By więc jakoś ciekawie zakończyć ten poniedziałek, postanowiłem sięgnąć także po kontrolny motyw historyczny.
Niedawno mogliśmy się dowiedzieć, że mobilne wagi najazdowe są wynalazkiem znanym jeszcze przed II Wojną Światową. Urządzenie tego typu pojawiło się na amerykańskim materiale policyjnym z 1933 roku. Dzisiaj pójdziemy zaś o dwie dekady dalej, do lat 50-tych. Wtedy to Amerykanie – nadal przodujący w transportowych wynalazkach – rozpromowali ideę stałych punktów wagowych. Ustawiono je przy głównych autostradach w kraju, w tym głównie przy granicach stanów, by wyeliminować przeładowania w transporcie dalekodystansowym. Przy okazji stałe punkty kontrole posłużyły do weryfikacji dokumentów, stanu technicznego, czy jako punkt odniesienia przy kontroli czasu pracy kierowców.
Właśnie wtedy wykonano powyższe zdjęcie, będące pamiątką po bardzo wczesnej kontroli w takim właśnie stałym punkcie wagowym. Miało to miejsce w latach 1953-1959, w amerykańskim stanie Missouri. Co natomiast w tym najbardziej symboliczne, to samochód uwieczniony na zdjęciu.
Ten dziwaczny ciągnik siodłowy to Kenworth CBE, stworzony w tylko jednym celu. Ciężarówka miała być idealnie lekka, by bez problemu przechodzić nowe kontrole przy drogach, a jednocześnie na tyle niedroga, by znaleźć się w zasięgu odbiorców flotowych. Dlatego zastosowano tutaj ultra lekką konstrukcję, nawet z układem osi 6×4 mieszczącą się w granicach 5 ton. Jak największa ilość elementów wykonano z aluminium, odchudzono nawet układ zawieszenia, a ponadto wycięto wszelkie zbędne elementy kabiny.
Nadwozie było tylko na tyle szerokie, by pomieścić fotel oraz koło kierownicy. W połączeniu z kompletnym przeszkleniem, przypomniało to kabiny niewielkich samolotów. Obok znajdowała się komora silnika, mająca swoją własną obudowę, znacznie niższą od szoferki. Z prawej strony pozostawiono zaś pustą przestrzeń z podestem, by nie generować dodatkowej masy włąsnej. Gdy natomiast istniała potrzeba spania w trasie, można było zamówić wersję z sypialnią, popularnie nazywaną „trumną”. Była to dodatkowa przestrzeń za szoferką i silnikiem, poprowadzona w poprzek pojazdu i tylko nieznacznie przewyższająca obudowę silnika. Kierowca mógł tam przebywać głównie na leżąco i było to doznanie raczej klaustrofobiczne.
Więcej o historii Kenwortha CBE przeczytacie w tym artykule z 2014 roku: Kenworth CBE, czyli super ciasny i super lekki eksperyment rodem z USA. Poniżej dołączam zaś zdjęcie wariantu z kabiną sypialną: