Choć kalendarze wskazują dopiero 9 stycznia, ruch samochodów ciężarowych przez rosyjsko-gruzińską granicę już dwukrotnie został w tym roku zatrzymany. To zapowiada jeszcze większy paraliż na trasach do Turcji, od niedawna będących nową specjalnością białoruskich przewoźników. Mniej więcej w tym samym czasie w Polsce pojawił się nowy raport „Rzeczpospolitej”, znany jako Barometr Zawodów. Kierowcy ciężarówek, obok między innymi pielęgniarek i położnych, zostali tam zaliczeni do grona najbardziej poszukiwanych zawodów. Ich niedobór stwierdzono w firmach z 96 procent polskich powiatów, a w jednej czwartej kraju określono go jako duży.
Powyższy zbieg okoliczności sprawia, że na Białorusi odnotowano prawdziwy exodus zawodowych kierowców, a wśród docelowych krajów ich wyjazdu wymieniana jest przede wszystkim Polska. Jak podaje białoruski dziennik ekonomiczny „Office Life”, wielu lokalnych przewoźników straciło nawet połowę załogi zatrudnianej przed wybuchem wojny na Ukrainie, właśnie w związku z wyjazdami za zachodnią granicę. Odeszli zwłaszcza ci kierowcy, którzy mieli doświadczenie w trasach do krajów Unii Europejskiej, byli przyzwyczajeni do tego kierunku i nie chcieli przenieść się na trasy prowadzące na przykład do wspomnianej Turcji, okrężną drogą przez Kaukaz. Takie wyjazdy nie tylko bowiem wiążą się z zupełnie innymi realiami, ale też potrafią wymagać łącznie miesiąca czekania na granicach.
Do tego wskazuje się oczywiście względy ekonomiczne. Białoruscy przewoźnicy przyznają, że praca w obliczu sankcji – bez prawa wjazdu do Unii Europejskiej – znacznie okroiła ich przychody, przez co wynagrodzenia dla kierowców nie mogą być konkurencyjne. Co więcej, coraz częstszy ma być też scenariusz, w którym polscy przewoźnicy pomagają kierowcom i ich rodzinom w osiedleniu w Polsce, co ma być traktowane jako dodatkowa zaleta.