37-letni MAN F8 z 660-konnym silnikiem Turbo V8 – klasyk z niespodzianką pod kabiną

Autor zdjęć: Peter Winterswijk
Źródło materiału: BIGtruck online magazine

Wyobraź sobie, że siedzisz w kabinie wywodzącej się jeszcze z lat 60-tych, obsługujesz ogromną, niemal poziomą kierownicę, operujesz bardzo długim, wygiętym drążkiem zmiany biegów, a między dwoma bardzo prostymi fotelami masz do dyspozycji… turbodoładowanego potwora o mocy 660 koni mechanicznych – właśnie tak można poczuć się w ciągniku siodłowym z powyższego zdjęcia.

Autorem tego niesamowitego projektu jest Frans Boers z holenderskiej miejscowości Monster. Frans pochodzi z rodziny o transportowych tradycjach i w pierwotnym założeniu miał zostać kierowcą, ale w czasie szkolnych praktyk odkrył ogromne zamiłowanie do mechaniki. To sprawiło, że najpierw przez lata pracował w autoryzowanym serwisie marki MAN, a następnie został nadwornym mechanikiem dużej firmy transportowej, w swojej flocie również stawiającej na MAN-y. Trudno być więc szczególnie zaskoczonym, że gdy tylko Frans zaczął szukać dla siebie prywatnej, zabytkowej ciężarówki, zdecydował się właśnie na odrestaurowanie klasycznego modelu z lwem na masce.

Wybór padł na model z serii F7/F8, produkowany w latach 1967-1986 i właściwie niespotykany już na drogach. Po pewnych poszukiwaniach udało się znaleźć ciągnik siodłowy o oznaczeniu 19.361, pochodzący z ostatniego roku produkcji, zachowany z oryginalną kabiną sypialną i 12-litrowym, 360-konnym silnikiem. Ciężarówka miała naprawdę niewielki przebieg, wynoszący 412 tys. kilometrów, choć niestety jej przeszłość nie należała do lekkich, polegając na ciąganiu wywrotki ze żwirem. Szybko niestety się też okazało, że bardzo poszukiwana, sypialna kabina mocno ucierpiała w walce z korozją. Mówiąc więc krótko, samochód wymagał naprawdę kompleksowego remontu, włącznie z pozyskaniem części z ciężarówek-dawców.

Frans zdobył między innymi drugie nadwozie, co prawda mające dzienny charakter, ale zachowane w bardzo dobrym stanie. Dzięki pozyskanym z niego elementom, udało się uratować oryginalną kabinę sypialną. Również z dawcy pochodził fragment podwozia, który został wykorzystany do przedłużenia rozstawu osi. Fabrycznie była to bowiem wersja wyjątkowo krótka, zaledwie 3,1-metrowa, więc w ramach remontu ramy postanowiono ją powiększyć o 40 centymetrów. Znacznie poprawiło to właściwości jezdne, choć oczywiście wymagało szeregu innych modyfikacji, między innymi w zakresie wału, czy przewodów pneumatycznych. A do tego doszły prace przy silniku, które są tutaj absolutnie najciekawsze. Zamiast bowiem remontować wspomnianą, rzędową jednostkę, Holender zdecydował się na prawdziwą rewolucję…

W tym miejscu należy się pewne wyjaśnienie. Otóż w 1986 roku, gdy omawiana ciężarówka była fabrycznie nowa, MAN F8 w wersji 19.361 mógł uchodzić za całkiem żwawą maszynę. Turbodoładowana, 360-konna jednostka była bowiem najmocniejszym wariantem, jaki występował wówczas u MAN-a z rzędową, sześciocylindrową konstrukcją. Niemniej trzeba pamiętać, że przez lata niemiecki producent oferował też potężne silniki widlaste, w układach V8 i V10. W modelu F8 rozwijały one moc do 440 KM i trafiły tylko do najbogatszych lub najbardziej specjalistycznych konfiguracji. Frans wyrobił sobie więc dla tych silników ogromne uznanie i zamarzył, by pod kabinę jego pojazdu również trafiła potężna „V-ka”.

Zakup oryginalnego, gotowego silnika w widlastej wersji niestety nie wchodził w grę. Coś takiego byłoby nie tylko bardzo trudne, ale też kompletnie przekroczyłoby budżet projektu. Właściciel ciężarówki postanowił więc wykorzystać ogromne doświadczenie, bazując na okazyjnie kupowanych częściach, a następnie uzupełniając je własnymi umiejętnościami. I tak na warsztat trafił dolny blok silnika typu V8 pochodzący jeszcze z wolnossącego MAN-a F7 19.256, produkowanego na przełomie lat 60-tych i 70-tych. Na to Holender założył znacznie nowocześniejsze, czterozaworowe głowice i uzupełnił je tłokami pochodzącymi z silnika Euro 3. Oczywiście wymagało to też całego szeregu mniejszych zabiegów, dorabiania części na wymiar, czy modyfikowania osprzętu, chociażby w zakresie wtrysku i układu paliwowego. Nie obyło się przy tym oczywiście bez metody „prób i błędów”, a ponadto Frans korzystał czasami z pomocy kolegi, również zapalonego mechanika.

Jakby tego wszystkiego było mało, na koniec Frans postanowił dołożyć do silnika turbosprężarkę wraz z intercoolerem. Przypieczętowało to znacznie nowocześniejszy charakter napędu, a przy tym w ogromnym zakresie wpłynęło na osiągi. Dlatego też nowy silnik musiał otrzymać odpowiedni układ przeniesienia napędu, zaczynający się od wzmocnionego wariantu sprzęgła. Za nim zamontowano 16-biegową, oczywiście manualną przekładnię marki ZF, a zwieńczeniem wszystkiego stał się most napędowy ze zwolnicami. 

Zbudowany w ten sposób pojazd zdołał osiągnąć moc maksymalną na poziomie około 660 KM. Nieźle jak na jednostkę, która powstała na bazie bloku z wolnossącego, 250-konnego modelu! Co więcej, uwzględniając układ przeniesienia napędu z wysokimi przełożeniami, brak jakiejkolwiek elektroniki i bardzo niską masę własną, można założyć, że powstał pojazd zdolny objechać znakomitą większość współczesnych ciężarówek. Właściciel z dumą też podkreśla, że złożony przez niego silnik pracuje po prostu jak w zegarku i nie wykazuje nadmiernego dymienia. Wszystko to natomiast w klasycznym, zabytkowym nadwoziu, z idealnie odrestaurowanym wnętrzem oraz pięknie zachowanymi detalami. I tylko boczne oznaczenia można by tutaj zmienić, z oryginalnego 19.361 na 19.661.