3000 litrów na 3000 kilometrów, czyli zimowa trasa na daleką północ Rosji

Co może się nie udać, gdy temperatury wskażą temperaturę -45 stopni Celsjusza? Pewien rosyjski przewoźnik postanowił opowiedzieć o tym na swoim youtubowym kanale, podając przy tym bardzo konkretne wyliczenia. Spójrzmy więc na mały skrót tej opowieści, przedstawiający problemy raczej nieznane w naszej części Europy.

Przewóz miał odbyć się w drugiej połowie grudnia, na trasie między Kazaniem a miejscowością Nowy Urgengoj. Przy tym Kazań znajduje się około 800 kilometrów od Moskwy, jeszcze w europejskiej części Rosji, natomiast Nowy Urgengoj położony jest na bardzo dalekiej północny, na odludnym terenie zdominowanym przez branżę wydobywczą.

Drogowy dystans między załadunkiem a rozładunkiem liczył niecałe 3 tys. kilometrów, a stawka za kilometr miała wnieść 58 rubli netto. Oznacza to więc 175 tys. rubli potencjalnego przychodu, w przeliczeniu niecałe 9 tys. złotych. Tymczasem rzeczywisty koszt przejazdu wyniósł… 238 tys. rubli (12 tys. złotych) plus wynagrodzenie dla kierowcy. Jak to możliwe? Wszystko przez wspomniane, ekstremalnie niskie temperatury.

Miejsce rozładunku na mapie:

23 grudnia, gdy ciężarówka dotarła na rozładunek, odbiorca towaru nie był w stanie uruchomić swojego wózka. Termometr wskazywał bowiem -45 stopni Celsjusza i hydraulika całkowicie zamarzła. W grę nie wchodził też rozładunek ręczny i tym samym ciężarówka utknęła na dalekiej północy.

W ramach rekompensaty, udało się wynegocjować 6000 rubli dziennie postojowego. Szybko się jednak okazało, że kwota ta ledwie pokryje paliwowe straty. Temperatury były bowiem tak niskie, że postojowe ogrzewanie DAF-a XF105, bazujące na urządzeniu Eberspacher, nie było w stanie sobie z nimi poradzić. Silnik DAF-a musiał więc pracować bez przerwy, każdej doby spalając paliwo warte 4500 rubli.

Pracujący silnik nie był też w stanie ogrzać całej ciężarówki. Zamarzać zaczął między innymi układ pneumatyczny oraz opony. Już 25 grudnia nie było więc żadnej szansy, by ruszyć ciężarówkę z miejsca. Przy okazji zamarzł też ładunek, w postaci świeżych owoców, przewożonych w izotermicznych pojemnikach.

Tymczasem odbiorca towaru nadal nie potrafił zorganizować rozładunku i kazał czekać na podwyższenie temperatur. Trwało to aż do 30 grudnia, by ładunek miał w końcu zostać odebrany. Wówczas jednak okazało się, że ciężarówki zupełnie nie da się ruszyć z miejsca. Nie pomagały przy tym nawet płatne usługi ogrzewania poszczególnych podzespołów.

W międzyczasie nadszedł też okres noworoczny. Firma postanowiła więc sprowadzić kierowcę do domu, korzystając z transportu lotniczego. Mężczyzna musiał spędzić w powietrzu 6,5 godziny, dodatkowo mając też przesiadkę. Bilet kosztował 14 tys. rubli (700 złotych), a odbiorca ładunku oczywiście nie zamierzał go pokrywać. Mógł bronić się przy tym faktem, że 30 grudnia zadeklarował odbiór towaru.

W ten oto sposób sprawa przeciągnęła się do początku stycznia. Pogoda poprawiła się już wówczas na tyle, że kierowca zdołał dotrzeć do ciężarówki transportem samochodowym. Po raz kolejny skorzystano z usługi ogrzewania zestawu i DAF z naczepą w końcu mógł ruszyć się z miejsca. Owoce zostały rozładowane i pojazd mógł ruszyć z powrotem na południe.

Jak już wspomniałem u góry, ostateczne koszty poniesione do momentu rozładunku wyniosły 238 tys. rubli. Do tego doszło wynagrodzenie dla kierowcy oraz ogólne straty wywołane przez przestrój. W związku z wielodniową pracą silnika na postoju, zużycie paliwa z niecałych 3000 kilometrów wyniosło… 3000 litrów. Po rozmrożeniu, układ pneumatyczny wymagał nowej poduszki oraz nowego jej zaworu. Wymieniono także paski klinowe, gdyż spękały one od mrozu. Kierowca musiał przejść aż dwa testy na koronawirusa, a do tego doszły kilkukrotne opłaty za ogrzewanie pojazdu. Takie usługi powszechnie występują na północy Rosji i miały kosztować po 5000 rubli za sam przyjazd ekipy ogrzewającej (250 złotych) oraz po 2000 rubli za każdą godzinę grzania (100 złotych).