Transport wartego 4,5 miliona złotych silnika oraz branżowe problemy, które się przy jego okazji ujawniły

silnik_samolotowy_renault_master

Przypadek opisany właśnie przez szwedzki magazyn „Proffs” naprawdę wiele mówi o zjawiskach spotykanych dzisiaj w branży transportowej i branżę tę przy okazji też zatruwających. Wszystko dotyczy bowiem tutaj zalecenia na przewóz bardzo cennego towaru, które najpierw przekazywano z firmy na firmę, a następnie wykonano niezgodnie z wytycznymi.

Towarem tym był silnik samolotowy, wart około 10 milionów koron, czyli jakieś 4,5 miliona złotych. Miał on w tempie ekspresowym dojechać do Szwecji aż z Antwerpii, natomiast potencjalny przewoźnik musiał zaoferować 1300 kilogramów ładowności, a także pneumatyczne zawieszenie tylnej osi, oczywiście w trosce o bezpieczeństwo silnika. Z takimi zleceniem odbiorca silnika zgłosił się więc do renomowanej, szwedzkiej firmy spedycyjnej i liczył, że krótko później silnik bez żadnego problemu dotrze na miejsce. Było jednak inaczej.

W pewnym momencie odbiorca ładunku otrzymał wiadomość, że silnik, wraz z wiozącym go samochodem, został zatrzymany przez szwedzką policję. Funkcjonariusze zważyli pojazd, sprawdzili dane dotyczące pojazdu i wyszło im, że ładunek musi ważyć jakieś 1,7 tony. Co więcej, kierowca oraz jego szef miał przy okazji kontroli stwierdzić, że podejmując podejmując się zlecenia słyszeli o zaledwie tonowym ładunku i takie też otrzymali papiery. A przy okazji okazało się też, że Renault Master wiozące silnik nie miało wymaganego przez zleceniodawcę, pneumatycznego zawieszenia. W związku z powyższym konieczne było opłaceniem mandatu dla kierowcy, a także zorganizowanie innego pojazdu, o większej ładowności i odpowiednim zawieszeniu. Wygenerowało to oczywiście kilkugodzinne opóźnienie, a do tego odbiorca silnika samolotowego podkreśla, że w związku z niespełnieniem wymagań przez szwedzkiego partnera, nie ma zamiaru mu za ten transport zapłacić. Szwedzi spedytor ma zresztą podobne plany wobec swojego partnera polskiego.

A powody tego wszystkiego? Po pierwsze, zlecenie przechodziło od firmy do firmy i ktoś gdzieś po drodze musiał lekceważąco machnąć ręką na wymagania zleceniodawcy. Zaczęło się od wspomnianej na górze szwedzkiej firmy spedycyjnej, ta przekazała zlecenie spedytorowi z Polski, który natomiast wynajął do realizacji zlecenia polskiego przewoźnika, dysponującego widocznym na zdjęciu Renault Master. Co więcej, Szwedzi tłumaczą się, że ładunek po prostu nie mógł ważyć 1,7 tony i na dobrą sprawę mogą mieć rację, wszak dochodzimy tutaj o kolejnego świetnie znanego problemu. Jest nim abstrakcyjności zapisów w dowodach rejestracyjnych aut dostawczych, polegająca na zaniżaniu masy własnej i zawyżaniu ładowności już przez dostawców podwozi oraz zabudów.