Sprawiedliwość na zakręcie cz. 4 – kto odpowiedział za wypadek z 217 ofiarami śmiertelnymi


W czwartym tekście z kryminalnej serii “Sprawiedliwość na zakręcie” autor Miłosz Urban przyjrzy się jednemu z najbardziej tragicznych wypadków drogowych w historii świata. Poprzednie teksty z tej serii znajdziecie pod tym linkiem.

Franco lubił jeździć ciężarówkami, a Greta lubiła wakacje. Nigdy się nie spotkali, ale tragiczny zbieg okoliczności, zaniedbań, oszczędności i kłamstw związał ich losy na zawsze. I jeszcze dwustu piętnastu innych osób.

Lipiec oznaczał odpoczynek od szkoły, świeże powietrze i morze, które Greta widywała tylko latem. Mieszkała z rodzicami w Oberhausen, przemysłowym mieście w Zagłębiu Ruhry i zawsze z utęsknieniem wyczekiwała wakacji. Zaraz po zakończeniu roku szkolnego pakowali do niebieskiego audi 80 najpotrzebniejsze rzeczy, podłączali niewielką przyczepę kempingową i ruszali na wypoczynek do Hiszpanii.

Franco bolały barki od manewrowania ciężkim ciągnikiem siodłowym Pegaso Comet 2081. Wielka, bakelitowa kierownica nie stawiała przesadnego oporu kiedy jechał autostradami, jednak jego przełożony, jak zawsze, upierał się, że jazda lokalnymi drogami nie dość, że jest przyjemniejsza, to jeszcze przynosi wymierne korzyści. 1000 pesos autostradowego myta nie było jedynymi zaoszczędzonymi na transporcie pieniędzmi. Firma Cisternas Reunidas S.A. od dłuższego czasu starała się ciąć koszty na czym tylko się dało. I tak na przykład cysterna, którą Franco miał podpiętą do ciągnika, przez dłuższy czas woziła ładunki amoniaku bezwodnego, silnie żrącej substancji, która stopniowo niszczyła powłokę zbiornika. Znacznie bardziej opłacalne były kursy z paliwami i skroplonymi gazami, jednak wyprodukowana w 1973 roku cysterna nie była wyposażona w zawór bezpieczeństwa, co eliminowało ją z takiego transportu. Dopiero w 1976 roku zniesiono obowiązek montowania takich zaworów, przez co firma znów zaczęła wykorzystywać naczepę do przewozu płynnych i palnych substancji. Z oszczędności jednak – i zapewne też trochę niewiedzy – nie przeprowadzono kontroli płaszcza zbiornika. Tym zajęli się dopiero naukowcy pracujący na zlecenie prokuratury. Ale o tym za chwilę.

Greta po śniadaniu z rodzicami kilka godzin spędziła na piaszczystej plaży morza śródziemnego, tuż obok kempingu, na którym zatrzymali się trzy dni wcześniej. Na rozjechanej oponami trawie, jeden obok drugiego parkowały samochody turystów z całej Europy, choć ona najczęściej zwracała uwagę na język niemiecki, bo tylko go rozumiała. Poza miejscami dla kamperów, przyczep i samochodów osobowych, kemping Los Alfaques dysponował również domkami, węzłem sanitarnym dla gości i przestronną dyskoteką. Jedenastego lipca 1978 roku przed południem rozpoczęła się  w niej próba sprzętu przed wieczorną imprezą.

Franco wspiął się do szoferki, uruchomił silnik i spojrzał na zegarek. 12:05. Niemal dokładnie dwie godziny wcześniej przyjechał na załadunek. Nie wiedział, że zamiast 19 ton skroplonego propenu, w cysternie znalazło się go ponad 23 tony. I już nigdy nie miał okazji się tego dowiedzieć. W normalnych warunkach każdy zbiornik tego typu powinien to wytrzymać – tak dwa lata później bronił się dyrektor rafinerii Enepetrol, kiedy został oskarżony o przyczynienie się do najtragiczniejszej katastrofy transportowej w historii Hiszpanii i jednej z najtragiczniejszych na świecie – do dziś, nawiasem mówiąc. Tyle że tamtemu transportowi do normalnych warunków było daleko.

Dwunastolitrowa, turbodoładowana jednostka o mocy trzystu sześciu koni mechanicznych dość sprawnie radziła sobie nawet z takim ciężarem, jednak pogoda tego dnia nie była sprzymierzeńcem Franco. Upał, jaki panował, był nie do wytrzymania. Chłodny skroplony gaz błyskawicznie zaczął się ogrzewać, a ciśnienie w cysternie rosło, jednak brak zaworu i czujnika nie pozwalał kierowcy sprawdzić, co się dzieje z ładunkiem. Lecz nawet gdyby wiedział, że wartości progowe wytrzymałości zbiornika zostały przekroczone, niewiele mógłby z tą wiedzą zrobić, bo nigdy nie przeszedł szkolenia ADR.

Po obiedzie zjedzonym na stoliku przy przyczepie kempingowej, Greta usiadła z książką, a jej rodzice, z papierosami, położyli się na kocyku obok. Nieznośny upał sięgający 35 stC  sprawił, że dziewczynka poczuła się senna i w końcu zamknęła oczy.

102 kilometry i dokładnie dwie i pół godziny – tyle trwał przejazd po N340. Pokonanie tej trasy autostradą A7 pozwoliłoby Franco zaoszczędzić ponad godzinę. Ale miałoby też jeszcze jeden, niezaprzeczalnie pozytywny skutek: ocaliłoby życie ponad dwustu siedemnastu osób. Jedenastego lipca 1978 roku tysiąc pessos oszczędności przypieczętowało los ogromnej rzeszy niewinnych ludzi.

Wygląd ciężarówki po zdarzeniu. Źródło i więcej zdjęć: El Pais

 

Niespodziewany huk wyrwał Gretę ze snu. Zza przyczepy rodziców nie mogła zobaczyć, co się dzieje, więc wstała i wybiegła na drogę prowadzącą przez środek kempingu. Stąd też niewiele mogła dostrzec.  Jej uwagę zwróciła jednak dziwny biały obłok, który jak gęsta chmura przesuwał się w jej stronę. To była ostatnia rzecz, jaką widziała, bo według biegłych sądowych, nie mogła zobaczyć pędzącej w jej stronę fali płomieni o temperaturze sięgającej 2300 stC, która w ułamku sekundy objęła niemal połowę zatłoczonego terenu.

Zeznania świadków stojących po drugiej stronie N340 nie są spójne, lecz według śledczych, wszystkie są zgodne z prawdą. Każda z tych osób z różnych miejsc widziała inny fragment tego, co się wydarzyło. Udało się jedynie ustalić, że ciężarówka Franco z jakiegoś powodu zjechała z drogi. Huk, o którym mówili świadkowie, mógł być wynikiem pęknięcia opony, albo rozerwania cysterny. Niezależnie, która wersja była prawdziwa, Francisco Imbernón Villena szarpnął gwałtownie za kierownicę i zjechał z drogi, a przewrócona ciężarówka wbiła się w mur kempingu.

Z uszkodzonej cysterny, w której według wyliczeń przed wypadkiem mogło panować ciśnienie ok. 250psi, zaczął wydostawać się propylen i w postaci gazowej dryfował nad samochodami i namiotami. Kto wie, może to papieros turysty z Francji, a może iskra z instalacji elektrycznej dyskoteki – jedno nie ulega wątpliwości: coś doprowadziło do zapłonu par niebezpiecznego gazu.

Wybuch typu BELVE jest wyjątkowo niebezpieczny, bo łączy w sobie dwa rodzaje eksplozji, fizyczną i chemiczną. Jest to wybuch rozszerzających się par wrzącej cieczy, która stan wrzenia osiąga poprzez obniżenie ciśnienia nad powierzchnią – i tak też się stało w Hiszpanii, na kempingu Los Alfaques. Ogień wrócił do cysterny, doprowadził do jej ostatecznego rozerwania i zapłonu pozostałego propylenu. W miejscu, gdzie leżała rozerwana ciężarówka, powstał krater o średnicy 20 metrów i głębokości do półtora metra.

Tamtego dnia w katastrofie ciężarówki zginęło dwieście siedemnaście osób, łącznie z Franco i Gretą. Bezpośrednio w wybuchu i pożarze życie straciło stu sześćdziesięciu urlopowiczów i urlopowiczek, wielu w kompletnie nieskoordynowanej akcji ratowniczej, prowadzonej przez ocalałych z dalszych części kempingu, a kilkadziesiąt osób w ciągu kilku dni po eksplozji, w szpitalach, do których trafili. Pierwsze wozy ratunkowe na miejsce dotarły dopiero po czterdziestu pięciu minutach, a opanowanie i dogaszanie ognia trwało niemal dwanaście godzin.

Ciągnące się cztery lata śledztwo w sprawie katastrofy wykazało wiele nieprawidłowości w transporcie niebezpiecznych substancji, braki w wyszkoleniu kierowców, braki procedur ratowniczych oraz cały szereg zaniedbań w zasadzie u wszystkich podmiotów mający swój udział w tej tragedii.

Firma Cisternas Reunidas zgodziła się wziąć na siebie odpowiedzialność za wypadek, bo dowody były niepodważalne, jednak przez cały proces osoby decyzyjne zaprzeczały, jakoby naciskały na kierowców w sprawie oszczędności na mycie. Śledczym nie udało się udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że taki transport rzeczywiście został przez nich narzucony.

Po analizie naukowców z dziedziny materiałoznawstwa wyszło na jaw, że liczne transporty bezwodnego amoniaku doprowadziły do drastycznego osłabienia struktury metalu płaszcza cysterny, a jej rozerwanie było tylko kwestią czasu. Co więcej, wskazali oni, że nawet w przypadku wyposażenia cysterny w zawór bezpieczeństwa, i tak mogłoby dojść do wybuchu. W pełni sprawny zbiornik z zaworem wytrzymałby natomiast nawet długotrwały pożar uwalnianego gazu, zapobiegając eksplozji.

Sprawa katastrofy Los Alfaques doprowadziła do zmian w prawie transportowym w Hiszpanii. Transport materiałów niebezpiecznych przez tereny gęsto zaludnione został ograniczony do godzin nocnych. Zwiększono nacisk na profesjonalne przygotowanie kierowców do przewozu materiałów niebezpiecznych i wprowadzono szereg obostrzeń dotyczących sprzętu dopuszczonego do takich transportów.

Co ciekawe, tym razem udało się skazać cztery osoby wskazane jako winne doprowadzenia do wypadku. I wprawdzie w apelacji wyroki zostały albo zawieszone, albo zredukowane, jednak to jedna z niewielu sytuacji, gdzie z kierowcy nie uczyniono kozła ofiarnego, a prawdziwi decydenci, systemowo przekraczający parametry ładowności, musieli za to odpowiedzieć.

Kemping Los Alfaques został odbudowany i ponownie uruchomiony. Do 2012 roku przyjmował turystów pod swoim dawnym szyldem. Potem, na bazie uchwalonego prawa „The right to be forgotten” – zmuszającego firmę Google do usunięcia wszystkich informacji na temat osoby – właściciele zgłosili się do sądu, argumentując, że mimo trzydziestu lat od tragedii, nazwa kempingu wciąż łączona jest tylko i wyłączenie z wydarzeniami z 1978 roku. Ich wniosek został oddalony.

W 2014 roku kemping zmienił nazwę na Camping Alfacs i pod nią działa do dzisiaj.

Do dzisiaj też na parkingach wzdłuż południowego wybrzeża Hiszpanii można usłyszeć opowieści kierowców ciężarówek, którzy zarzekają się, że jadąc nocą przez tamte okolice, w świetle reflektorów widzieli stojące nieruchomo dzieci i dorosłych, których skóra wciąż dymiła, jakby dopiero co uciekli z płomieni.

Fragment filmu „Raj w płomieniach”, opartego na powyższych wydarzeniach: