Polski kierowca spadł z naczepy z cysterną – uraz kręgosłupa i konieczna rehabilitacja

Zdjęcie z raportu belgijskiego inspektora BHP

Upadki z wysokości to zagrożenie regularnie wymieniane w branży transportowej. Za miesiąc lub dwa będzie to zapewne „gorący” temat, za sprawą lodu zalegającego na naczepach. Tutaj wielokrotnie pojawiły się już przestrogi, jak na przykład brytyjska sprawa z upadkiem kierowcy z podnośnika i uszkodzeniem kręgów szyjnych (opisywana tutaj).

W stale zagrożonej grupie są też kierowcy cystern, otwierający luki w swoich pojazdach. I właśnie tutaj dochodzimy do historii Jakuba spod Chojnic. Jego tragedia rozpoczęła się w styczniu bieżącego roku, gdy Jakub wykonywał przewóz 23 tys. litrów świńskiej krwi, na trasie z Hiszpanii do Belgii. Dokładnie 12 stycznia, około godziny 8 rano, podstawił się na rozładunek w belgijskiej miejscowości Zwevezele. Przedstawił dokumenty i udał się do ciężarówki, a chwilę później pracownik magazynu znalazł go nieprzytomnego przy naczepie.

Jak się okazało, Jakub spadł z podestu swojej cysterny, z wysokości około 3,5 metra. Dokładne miejsce tego upadku wskazuje powyższe zdjęcie, wykonane po wypadku przez belgijskiego inspektora BHP. Inspektor wskazał też, że tuż po wypadku poręcz zabezpieczająca cysterny była złożona. Kierowca mógł więc upaść w związku z jej brakiem lub w czasie jej składania. Sam Jakub podaje jednak znacznie prostsze wyjaśnienie, w postaci przewożonego ładunku. Jak twierdzi, po wejściu na górę zdążył otworzyć dwa luki, a gdy dotarł do niego silny zapach krwi, stracił przytomność i w efekcie upadł.

Po przewiezieniu do belgijskiego szpitala, ranny kierowca musiał przejść cały szereg operacji. Stwierdzono u niego złamania kręgu z przemieszczeniem, pęknięcie czaszki oraz złamania żeber. Lekarze byli też zdania, że urazy pozostawią po sobie długotrwałe skutki. I niestety mieli rację, jako że do dzisiaj, po upływie ośmiu miesięcy od wypadku, Jakub zmaga się między innymi z niedowładem kończyn. Dla kierowcy ciężarówki oznacza to oczywiście pożegnanie z pracą, a ponadto 48-latek ma przed sobą widmo spędzenia reszty życia na wózku inwalidzkim.

Choć na szczęście jest też pewna szansa. Losem kierowcy zainteresowała się wrocławska Fundacja Votum, skupiająca się na ofiarach wypadków komunikacyjnych oraz wypadków przy pracy. Jak twierdzi regionalny kierownik fundacji, 48-latek ma jeszcze szansę wstać z wózka i wrócić do zdrowia. Wymaga to jednak szybkiej i wyjątkowo intensywnej rehabilitacji, najlepiej w formie kilkumiesięcznego turnusu w wyspecjalizowanym ośrodku.

Osoby zainteresowanie wsparciem Jakuba znajdą zbiórkę na rehabilitację w internecie pod tym linkiem. Warto też zapamiętać tę historię jako przestrogę, w kwestii szeroko rozumianego bezpieczeństwa przy zabudowach, czy naczepach. Jak już bowiem wspomniałem, takie historie nie są niestety niczym nowym.