Nowe wywrotki marki Biełaz w transporcie przez Polskę – to może być historyczny widok

Autor zdjęcia: Leszek Foss

Marki motoryzacyjne z byłego ZSRR niemal całkowicie opuściły już Europę. W obecnej sytuacji, przy postępujących sankcjach i zrywaniu współpracy z Białorusią i Rosją zapewne jeszcze bardziej przybierze to na sile. Taki widok jak powyżej mogą więc wkrótce odejść do historii.

Przy polskiej trasie S7, na parkingu w Suchedniowie, stały łącznie cztery tego typu zestawy. Były to białoruskie „gabaryty”, przewożące na naczepach wozidła kopalniane białoruskiej marki Biełaz. Sądząc po nadwoziu, były to fabrycznie nowe egzemplarze, pochodzące z serii 7547. Ciężarówki takie jak te oferują do 45 ton ładowności i zdobyły pewną popularność także na polskim rynku.

CO ciekawe, ciemne chmury zaczęły zbierać się na Biełazem jeszcze przed wojną na Ukrainie. Już w ubiegłym roku, gdy białoruskie władze brutalnie pacyfikowały protesty przeciwko sfałszowanym wyborom, współprace z Biełazem postanowił zerwać amerykański Cummins, będący jednym z głównych dostawców silników. Wówczas ofertę ograniczono głównie do rosyjskich silników marki Jamz, znacznie mniej cenionych na rynkach eksportowych.

Przy okazji warto wspomnieć jak będzie wyglądała podróż powrotna omawianych ciężarówek. Według dzisiejszych statystyk Krajowej Administracji Skarbowej, na polsko-białoruskiej granicy padły rekordowe czasy oczekiwania. Kto dołączył do kolejki przed Bobrownikami, temu przepowiadano 71 godzin podjeżdżania. Jeśli natomiast ktoś ustawił się przed Koroszczynem, ten miał czekać około 33 godzin. Wszystko w związku z wyjątkowo drobiazgowymi kontrolami, które sprawdzają, czy przewożone ładunki nie naruszają międzynarodowych sankcji. Z drugiej strony, trzeba też podkreślić, że same przewozy nadal są dozwolone. Unia Europejska nie podjęła jeszcze bowiem decyzji w sprawie całkowitego zablokowania rosyjskiego i białoruskiego transportu. Wniosek w tej sprawie złożyły cztery kraje, mianowicie Polska, Litwa, Łotwa oraz Estonia.