W ramach tekstu na niedzielę proponuję małą odmianę. Nie będzie dzisiaj żadnych opisów ciężarówek i busów, lecz będzie za to historia pewnego wyjątkowego kierowcy. Marek Michel, bo to o nim mowa, bezsprzecznie był postacią wielkiego formatu, dokonał czegoś wyjątkowego, a przy okazji zarabiał na życie za kierownicą ciężarówki. Pewna część z Was słyszała zapewne już o tym człowieku, lecz wszystkich pozostałych zapraszam do lektury.
Choć Marek Michel przez długie lata pracował za kierownicami amerykańskich 18-kołowców, sławy wcale nie przyniosły mu ciężarówki. Wręcz przeciwnie, największą pasją pana Marka były konstrukcje nieporównywalnie mniejsze, mianowicie motocykle. Jego młodość stała pod znakiem startowania w zawodach, poświęcania całego wolnego czasu na pielęgnowanie dwukołowej pasji, a także podróżowania. W 1973, jeszcze jako student, Marek Michel podjął decyzję, że wybierze się motocyklem WSK 125 w podróż do… Indii. Co więcej, po dotarciu do tego kraju przez m.in. Turcję i Iran, młody zapaleniec motocykli wrócił z niego prosto do Paryża, wybierając dłuższą trasę przez Libię i Syrię.
Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jak wielkim wyczynem było przejechanie do Indii na pokładzie „wiejskiego sprzętu kaskaderskiego”. Niemniej wyczyn ten tylko zwiększył apetyt na przygody i już w 1974 miała wystartować kolejna eskapada. Tym razem plan wyjazdu przewidywał przejechanie na motocyklu WSK… całego świata. Dokładnie tak, WSK 125 w wersji eksportowej miało przejechać dookoła świata, poprzez Amerykę Północną, Australię, Bliski Wschód, Afrykę Północną, Hongkong, południową Azję oraz oczywiście Europę. Łączny dystans stanowił 40 tys. km, podczas gdy silnik WSK 125 generował tylko marne 7 KM i rozpędzał ją do jakiś 80km/h. Władze naszego kraju dostrzegły w tym wszystkim szansę na wypromowanie polskiego motocykla w innych krajach, więc postanowiły wesprzeć młodego podróżnika darmowym przekazaniem pojazdu, a także dodatkowymi 2500 dolarami na drogę. Dzisiaj kwota ta nie brzmi może zbyt imponująco, lecz w 1974 roku polski robotnik musiałby pracować na nią 8 lat!
Film – Marek Michel w legendach PRL-u na TVN Turbo
Wyjazd zakończył się ogromnym sukcesem, trwał zaledwie 115 dni i wszystko byłoby po prostu pięknie, gdyby nie fakt, że zaraz po powrocie Marek Michel znalazł się na cenzurowanym władzy „ludowej”. O kolejnych wyjazdach nie było mowy, gdyż zdobycie paszportu okazało się niemożliwe, a ponadto Urząd Bezpieczeństwa dokładał wszelkich starań, aby uprzykrzyć życie podróżnika. Po dekadzie duszenia się w kraju i życia w ciągłej obawie przed UB-ecją, pan Marek podjął więc ostatecznie decyzję o emigracji. Przypadło to na rok 1984, kiedy otrzymanie paszportu stało się stosunkowo łatwe. Cel emigracji był oczywisty – USA.
Film – Marek Michel na bazie firmy Stevens Transport przed wyprawą do Mongolii
I właśnie w USA polski mistrz jazdy na dwóch kółkach stał się też mistrzem jazdy na kołach osiemnastu. Po osiedleniu się w Teksasie Marek Michel został bowiem kierowcą ciężarówki, zarabiając w ten sposób zarówno na życie, jak i na kolejne wyjazdy. Te prowadziły na przykład wokół całej Ameryki Południowej, po raz kolejny dookoła świata, czy po terenie dalekiej Mongolii, czy Syberii. Co więcej, dochodziły do tego codzienne podróże służbowe po całej Ameryce Północnej, w ramach których pan Marek przejechał ciężarówką ponad 5 milionów mil.
Przez całe te 5 milionów mil, Marek Michel cały czas nie zapomniał, że jest Polakiem. Stąd też jego ciężarówki zawsze przypominały o jego pochodzeniu, dumnie nosząc na masce godło Polski (zdjęcie TUTAJ). Było to podobno godło, które podróżnik-kierowca osobiście ukradł z elewacji jednego z państwowych budynków na Nowej Hucie w Krakowie.
Niestety drogowa kariera Marka Michela skończyła się latem tego roku. Zmarł on 8 lipca 2014 roku w Los Angeles po ciężkiej chorobie.