Ładunek wypadł z naczepy, ranny kierowca półtorej godziny tkwił we wraku

W czasie akcji ratunkowej z minionego czwartku, strażacy przez półtorej godziny walczyli o wyciągnięcie kierowcy z wraku. Było to następstwem wyjątkowo rozległych uszkodzeń, wywołanych przez ładunek spadający z innej ciężarówki.

MAN TGX z polskiej firmy transportowej, a także Volvo FH od duńskiego przewoźnika, mijały się na węźle niemieckiej autostrady A7, w okolicach miejscowości Handewitt. MAN pokonywał przy tym ostry łuk w prawo i zjeżdżał ze wzniesienia, natomiast przewożona przez niego maszyna wypadła przez lewą kurtynę naczepy. Obiekt trafił wówczas w nadjeżdżające z naprzeciwka Volvo, miażdżąc je na lewym przednim narożniku, tuż obok miejsca pracy kierowcy.

Uszkodzenia „FH-acza” okazały się wyjątkowo rozległe – fotel kierowcy znalazł się tuż przy kolumnie kierowniczej, dach opadł w okolice podszybia, a fragmenty części sypialnej wbiły się wręcz w naczepę. Dlatego wydobycie rannego kierowcy trwało aż półtorej godziny, wymagając wycinania nie tylko lewego poszycia kabiny, ale także kompletnego narożnika dachu. Strażacy dokonali tego przy użyciu narzędzi hydraulicznych, przyznając, że była to jedna z najtrudniejszych akcji, jakie pamiętają z ostatnich dekad.

Gdy poszkodowany znalazł się w końcu na zewnątrz, trafił do szpitala z obrażeniami sklasyfikowanymi jako poważne. Tymczasem wobec kierowcy MAN-a wszczęto postępowanie, pod zarzutem niewłaściwego zabezpieczenia ładunku i spowodowania wypadku. Określeniem wszystkich okoliczności zajął się biegły sądowy, a masę przewożonej maszyny policja określiła na 19 ton.

Węzeł autostrady A7 pozostał zamknięty przez około dziewięć godzin. W tym czasie nie tylko usuwano wraki, ale też czyszczono jezdnię z dużych ilości płynów eksploatacyjnych oraz oleju napędowego.

Źródło zdjęcia: Freiwillige Feuerwehr Handewitt