Jak to jest prowadzić własną firmę transportową, czyli szczera rozmowa z młodym przewoźnikiem, cześć 2.

SONY DSC

Zdjęcie nie jest związane z tekstem.

W nawiązaniu do dużego zainteresowania ubiegłotygodniowym artykułem o tym samym tytule, prezentuję kolejny tekst bazujący na rozmowie z młodym, dopiero zadomawiającym się na rynku przewoźnikiem. Tym razem bohaterem będzie Dominik z Wielkopolski, lat 25, który jeździ własnym ciągnikiem siodłowym z wywrotką. Wszystkie osoby, które są już za pan brat z ideą powstania takich rozmów z młodymi przewoźnikami, zapraszam więc do lektury, zaś pozostałym polecam jeszcze poprzedni tekst, dostępny TUTAJ, w którym pojawiło się kilka dodatkowych zdań wstępu.

1. Jak to się stało, że prowadzisz firmę transportową? Co robiłeś wcześniej i co zadecydowało o tym, że przesiadłeś się na własny fotel?

Jestem synem bankruta. Mój ojciec od 2000 roku prowadził własną działalność gospodarczą zajmującą się głównie sprzedażą węgla i nawozów, a w późniejszym okresie całkowicie zajął się handlem zbożem. W posiadaniu ojca były różne pojazdy, pierwsza była chyba IFA, potem Star 200 z początków produkcji, a następnie Star 200 po lifcie, że tak ujmę. Wielkim przełomem był zakup Stara 1142 który był już nowocześniejszy i po kapitalnym remoncie. To od niego zacząłem swoją przygodę z jazdą samochodem ciężarowym. Nim uczyłem się jeździć, a po zdaniu kat. C był przydzielonym mi pojazdem. Wcześniej tato zakupił też Mercedesa SK. Na początku 2011 do firmy przyszło Renault Premium, którym jeździłem pod jedną ze znanych spedycji ze Świętokrzyskiego, a po rozstaniu z nimi udało się zakupić własną naczepę wywrotkę. Rok 2012 przyniósł dobry obrót i sporo znajomości, a nawet perspektywę rozwoju firmy ojca. Niestety jednak ciągnące się od kilku lat problemy też dały o sobie znać. Skuteczne działania organów państwa podcięły nogi firmie i finalnie doprowadził do jej końca. Tak w Grudniu 2012 po dwu tygodniach zastanawiania się zdecydowałem o kontynuacji działalności pod własnym szyldem i w oparciu tylko o rynek usług transportowych. W międzyczasie zacząłem studia i zmieniłem kierunek. Obecnie przygotowuję się do obrony licencjatu po dwuletniej przerwie oraz planuję studia magisterskie na kierunku związanym z logistyką i zarządzaniem.

2. Jak wyglądały początki – nie przeraziły Cię procedury? Pozwolę sobie jeszcze zapytać jak udało Ci się zorganizować fundusze na rozkręcenie firmy i jak duże były to fundusze, oczywiście tak orientacyjnie?

Procedury nie są straszne. Fakt trzeba uzupełnić kilka papierków, udać się do urzędów i wyrobić pieczątkę. Nie trwało to długo. NIP posiadałem już wcześniej, firmę założyłem korzystając z opcji „Jednego okienka”, a konto w banku przez Internet. Wiele spraw było znanych mi wcześniej. Wspólnie z ojcem pracowałem od 2009 roku a już nawet wcześniej w okresie wakacyjnym czy nawet szkolnym kiedy było trzeba pomagałem ile mogłem. Robienie przelewów, wizyta w Urzędzie Skarbowym, czy kontakt z klientem nie było mi obce. To, czego się, nauczyłem zawdzięczam właśnie ojcu.

Jako syn bankruta za wielu pieniędzy nie miałem. Było jedno auto ojca, które jakoś udało się utrzymać przez pewien okres, były kontakty do firm i kilka złotych na koncie które zarobiłem autem na własną rękę. Nie było mi łatwo. Obiecany kredyt na start nie doszedł do skutku, żaden bank nie chciał rozmawiać z młodym wówczas 22-letnim chłopakiem. Żadnego poręczenia, ani majątku pod zastaw. Nie było mowy o chociażby 20 tyś. złotych, a kwota na start, chcąc kupić jako takie auto, wykupić ubezpieczenia itd. to kwota rzędu 70 tyś złotych. Początkowo współpracowałem z jedną firmą wożąc otręby małą naczepą. Dwie godziny deptania otrąb na naczepie dawało 21 do 23 ton na 40m3. Jazda na zaliczce itd. Dopiero w maju 2013 udało mi się dogadać z jednym z banków, choć na wypłatę kredytu czekałem do jesieni! W międzyczasie mając jako takie obroty na koncie, w miarę czysty US i ZUS ( tam niestety zaległości też się pojawiły) kupiłem własne auto. Był to okres żniwny woziliśmy rzepak z jednego ze skupów. Był zwrot VATu, trochę kasy z rzepaku i tak skompletowałem własny zestaw z wywrotką. Tymczasem ojciec musiał oddać swój zestaw, bo leasing zaczął się domagać, a na mnie przepisać nie chcieli bo za młody. Wszędzie byłem za młody…

3. Jak wyglądały kolejne miesiące? Zapewne uwidoczniły się jakieś wady i zalety prowadzenia firmy, a do tego pewnie pojawiły się jakieś myśli o rozwoju? Podsumowując – da się żyć zarówno z transportu, jak i w transporcie?

Po przyprowadzeniu auta zrobiłem wypis na własne auto i ruszyłem. Okres był dość dobry, sporo jeździliśmy samemu szukając ładunków. Najczęściej do portów i z powrotem. Jakoś się kręciło do czasu załamania rynku w grudniu oraz, jak się okazało, awarii auta, które zjadło sporo paliwa przez czujnik i wiązkę warte razem 1000 złotych. Byłem wściekły i załamany, a jednocześnie zdeterminowany, bo widziałem, że ma to sens. Nie będę wspominał o konieczności spłacania zobowiązań i ponoszenia stałych kosztów. Marzec przyniósł awarię auta w postaci sprzęgła. Wyrok brzmiał 2700 plus robocizna plus holowanie. Nie było daleko, bo Gniezna do Trzemeszna. W międzyczasie doszło drugie auto, które niestety stało, bo brakowało na paliwo… Udało się ruszyć dopiero przed świętami wielkanocnymi. Dogadałem się ze spedycją, zaopiekowali się mną i bez gadania kazali od zaraz ruszać. Miałem trochę grosza zarobione, ale terminy 45 dni to jak wyrok. Rosły zobowiązania, ale jakoś sobie radziłem, aż do czerwca kiedy w drugim aucie walnęło sprzęgło i podstawa osuszacza. Koszt w serwisie 11,5 tyś. Nóż w serce po raz kolejny. Dzięki pomocy spedycji, która wypłaciła mi wcześniej kasę , także małej pożyczce, zapłaciłem i ruszyłem do boju. Przyszły żniwa i jakoś się kulało. Jesienią uzyskałem licencję międzynarodową i choć moja ciężarówka to tylko, E3 ruszyłem na Zachód. Pierwszy kurs niedaleko od granicy, bo koło Frankfurtu nad Odrą. Miałem sucho w gardle i pełno w spodniach. Pojechałem wróciłem i przestałem się bać. Potem było już tylko dalej na Zachód, a i wpadły Czechy i Słowacja. Wiele zawdzięczam ludzkiej życzliwości. Pomagali kierowcy jeżdżący pod tą samą spedycją, pomagali ci spotkani na drodze.

W głowie krążyły różne myśli. Daj sobie spokój bo Ci nie idzie. Jesteś nieudolny, niedouczony. Z drugiej strony weź się w garść i nie pier***, tylko myśl co robisz. Wiele rozmów z ojcem i wspierającą dziewczyną. Wiele dobra ze strony właściciela spedycji.
Czy da się żyć? Da się na pewno bo to dochodowy interes. Denerwuje mnie w tej branży wiele – wyścig szczurów, brak myślenia i działania zarówno urzędników, jak i firm korzystających z usług. Dziwne terminy awizacji, upierdliwość ochroniarzy i myślenie, że kierowca to popychadło. Każdy próbuje ciąć koszty, a najlepiej zrobić to tnąc stawkę za kilometr czy ładowną tonę towaru. Kocham jednak tę wolność, możliwość poznawania nowych miejsc i zdobywanie doświadczeń. Moja firma to trochę realizacja marzeń o własnej ciężarówce i pewnej niezależności. Gdzieś tam jest też myśl o prestiżu.

4. Co jest Twoim zdaniem najważniejsze przy funkcjonowaniu na rynku transportowym będąc młodym i niewielkim przedsiębiorstwem? Poprosiłbym tutaj o odpowiedź w maksymalnie kilku słowach.

Spryt, czujność, odpowiedzialność, elastyczność i operatywność.

5. Jak widzisz swoją przyszłość w tej branży – są jakieś szanse na rozwoju i oczywiście o jakim rozwoju tutaj mówimy?

Bardzo mocno zastanawiam co się dalej ze mną będzie. Może zostanę przy jednym aucie jako tak zwany „owner oparator”? Koszty zakupu auta, czy naczepy niskie nie są, a i utrzymanie swoje kosztuje. Ceny ubezpieczeń też nie są najniższe. Obserwując obecną sytuację w Europie i na świecie nie ma pewności co będzie za rok. Wiele złego robi sytuacja związana z konfliktem na Ukrainie czy upadek finansowy Grecji. Jako trybiki machiny globalnej nie jesteśmy świadomi, ale wszyscy to odczuwamy. Brak frachtów albo niskie ceny nie wpływają dobrze na całość rynku. Nie ma co wozić, nie ma pieniędzy. Kółka kręcić się muszą i to za określone pieniądze. Ważnym dla mnie jest stwierdzenie, że niektóre firmy zbyt szybko chcą się rozwinąć. Zastanawiające jest posiadanie 30 aut w ciągu 5 lat. Ubolewam nad stwierdzeniami: „Jak już mam leasing to muszę jeździć nie ważne za jakie pieniądze albo „Ja tam nie mam kredytów auto jest moje to mogę jechać za mniejszą kasę bo i tak mi zostanie”. Mając takie podejście za wiele się nie zdziała. Chciałbym się rozwijać, ale nie kosztem zakupu nowej czy starej opony, niską pensją dla kierowcy czy starym autem. Wolę mieć jedno, ale dobre w miarę świeże i jeździć za takie stawki które pozwolą mi na jego utrzymanie i spokojne życie.

Własna firma daje dużo satysfakcji i radości. Niesie jednak ze sobą odpowiedzialność i ograniczenia – trzeba być zawsze na posterunku i trzymać rękę na pulsie. Będąc właścicielem pracuje się na kilku etatach – prezesa, księgowej, kierowcy i niejednokrotnie mechanika. Każdemu kto pyta: Czy to Twoje auto? Mówię „tak, jak spłacę” 😉 Spotykam się wśród ludzi z życzliwością i podziwem, ale też i z zazdrością. Każdemu zazdrosnemu zawsze odpowiadam żeby spróbował i życzę jak najlepiej. Ale nie ma czego zazdrościć bo robota sama się nie zrobi.