Jak to jest prowadzić własną firmę transportową, czyli szczera rozmowa z młodym przewoźnikiem

SONY DSC

Zdjęcie nie jest związane z tekstem.

Być samemu sobie szefem i jeździć własną ciężarówką – chyba nie skłamię jeśli powiem, że to marzenie wielu kierowców ciężarówek. Co więcej, obserwując naszą branże można zauważyć bardzo wyraźny podział pod tytułem „kierowcy kontra przewoźnicy” – wielu kierowców odnosi się do przedsiębiorców z ogromną zazdrością, podczas gdy Ci ostatni nierzadko nie szczędzą pychy wobec swoich pracowników. I oczywiście trzeba zaznaczyć, tego typu postawy dotyczą tylko wybranej grupy osób, wszak bycie po prostu normalnym nie zależy od pozycji w firmie, wykonywanego zawodu i stanu konta, co jednak nie zmienia faktu, że odpowiednio zazdrości i pychy w tej branży nie brakuje. Są one szczególnie widoczne w komentarzach, które każdego dnia przecież w niemałych ilościach akceptuję, bardzo często spotykając się chociażby z wpisami w stylu „jak ci się nie podoba to kup własny samochód, zobaczysz jak to jest”. I właśnie do tych wpisów chciałbym odnieść ten tekst, choć częściowo odpowiadając na pytanie „jak to jest” osobom, które może nie do końca mają kogo o to zapytać.

Czy założenie dzisiaj swojej działalności to rzecz tylko dla wybranych, cwaniaków lub dzieci bogatych rodziców, czy może mowa tutaj o zajęciu, do opanowania którego potrzeba przede wszystkim odwagi i wytrwałości? Czy przeciętny kierowca, o ile nie ma oczywiście dużych rodzinnych zobowiązań finansowych, jest w stanie spełnić to ryzyko i spełnić swoje marzenie o własnej ciężarówce, a z czasem też własnej flocie? Nikt chyba nie odpowie na to pytanie lepiej niż osoby, które stosunkowo niedawno przesiadły się na kupiony z własnych pieniędzy fotel szefa, w większości przypadków oczywiście nadal stojący za kierownicą, a nie za biurkiem. Młodzi przewoźnicy, często nauczeni drogowego fachu przez kilka lat bycia po prostu kierowcą w cudzej firmie – to właśnie oni pracują często najciężej i z największym zapałem, jednocześnie mając na całą tę branżę bardzo świeże, niczym jeszcze niezepsute spojrzenie. Dlatego też postanowiłem zapytać ostatnio kilku takich właśnie młodych transportowców o ich doświadczenia, prosząc ich o zupełną szczerość. Nie chciałem bowiem otrzymać żadnych przechwałek, ani tylko czystego narzekania pod tytułem „transport się nie opłaca”. Chciałem otrzymać słowa, które mógłbym usłyszeć po kilku piwach wypitych wspólnie z bardzo dobrym kolegą, w odpowiedzi na pytanie „tej, stary, a jaki to jest z tym twoim transportem?” I mam nadzieję, że coś takiego właśnie powstało.

O transportowe doświadczenia zapytałem łącznie pięć osób, z których każda ma zupełnie inne doświadczenia z branżą oraz po prostu różną historię. A jako pierwszy swoją historię opowie Jacek z Wielkopolski, lat 27, który jest specjalistą od operowania po kraju kilkunastoletnią „solówką”. Mam nadzieję, że przygotowany wraz z nim materiał Was zaciekawi.

1. Jak to się stało, że prowadzisz firmę transportową? Co robiłeś wcześniej i co zadecydowało o tym, że przesiadłeś się na własny fotel?

Transportem zajmuję dzięki, albo jak kto woli, przez ojca. Odkąd tylko pamiętam pod naszym domem stała jakaś ciężarówka. Najpierw tata miał swoje samochody, potem niestety nie wyszło i musiał przesiąść się za czyjąś kierownice. Któregoś dnia, chyba w wieku 6 lat, tata pokazał mi film Konwój z 1978 roku, oczywiście z wyciętymi fragmentami, które nie byłyby odpowiednie dla sześciolatka. Byłem zafascynowany i tak mi zostało do dzisiaj. Później jak tylko mogłem jeździłem z nim i coraz bardziej zakochiwałem się w ciężarówkach i transporcie. Od dziecka wiedziałem co będę robił i od zawsze było to właśnie jeżdżenie własną ciężarówką.

Teraz nauczony doświadczeniem być może wybrałbym inną drogę do własnej ciężarówki. Po liceum zacząłem studia w trybie dziennym na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu na specjalności Logistyka. To była moja osobista ambicja, a i chęć zabezpieczania przyszłości – w przypadku gdyby jednak nie udało mi się pracować w swojej firmie zawsze mam możliwość pracy w transporcie, i to nie tylko za kierownicą. Jednakże często myślę, że trzeba było skończyć technikum samochodowe i dokładnie nauczyć się budowy samochodów, co pozwoliło by lepiej radzić sobie z awariami. Początki były trudne, choć miałem już tyle przygód, a i ciągle właściwie je mam, że sam uczę się tej budowy na bieżąco. Oczywiście w jednej ręce trzymając klucz, a w drugiej telefon połączony z tatą, który naprawdę dobrze zna się na samochodach.

Już na trzecim roku zaczęło mnie naprawdę ciągnąć za kierownice, i mimo, że miałem uprawnienia na ciężarówki, uznałem że muszę koniecznie kupić własny samochód. Z tego względu, że absolutnie nie było mnie stać na ciężarówkę, nie tylko na jej zakup, ale także i eksploatacje oraz co najważniejsze zdobycie licencji, postawiłem na busa. Także studia wpłynęły na ten wybór, ponieważ nawet gdyby udało mi się kupić dużą ciężarówkę, to na wówczas na pewno nie udałoby mi się tych studiów skończyć . Pierwsza praca busem to była kurierka – trudne i bardzo wymagające zajęcie, więc podziwiam chłopaków, którzy dłużej się tym zajmują. Potem jeździłem dla hurtowni chemicznej, to znaczy współpracowałem z przewoźnikiem, który tę hurtownie obsługiwał. Kiedy było wystarczająco dużo pracy jechałem swoim dostawczakiem i więcej zarabiałem, kiedy jednak były gorsze okresy jechałem którymś z jego samochodów. Później były przeprowadzki, przewóz mebli, dystrybucja kawy i herbaty, następnie znowu kurierka. I to właśnie pod firmę kurierską kupiłem pierwszą ciężarówkę.

2. Jak wyglądały początki – nie przeraziły Cię procedury? Pozwolę sobie jeszcze zapytać jak udało Ci się zorganizować fundusze na rozkręcenie firmy i jak duże były to fundusze, oczywiście tak orientacyjnie?

Początki nie były łatwe. Nie miałem zbyt dużych funduszy, coś udało się odłożyć dzięki pracy busa, ale w praktyce na pewno nie były to kwoty pozwalające na spokojny start z własną ciężarówką. Teoretycznie wszystko miałem zaplanowane – to była ciężarówka dystrybucyjna, tak zwany kontener z windą o DMC 15 ton. Praca miała być na mieście, dlatego też według moich wyliczeń nie było potrzebnych dużych sum na paliwo, a termin płatności miał być dwutygodniowy. Niestety życie i nieuczciwy kierownik transportu pokazały, że to tylko teoria. Niespodziewanie okazało się, że ciężarówka jest za stara do pracy w kurierce, ze względu na normę Euro, i to mimo, że udało mi się spełnić inne jego wymagania, takie jak zabudowa na 20 palet i minimum 8 ton ładowności. Teraz po latach wiem, że norma Euro swoją drogą, ale nepotyzm i wszędzie obecne układy swoją. Nawisem mówiąc, niestety w transporcie układy i znajomości to bardzo ważna rzecz. Ja niestety ich nie miałem i dlatego było mi, a i nadal jest trudno. W każdej mojej pracy był ktoś, kto miał najlepsze trasy i najwięcej zarabiał, bo albo dobrze się znał, albo wręcz spotykał na imprezach rodzinnych z którymś z decydentów.

Kurierka nie wypaliła i trzeba było zacząć współpracę ze spedycją – trasy po kraju i termin płatności 45 dni. Musiałem sprzedać busa żeby poradzić sobie z pieniędzmi na paliwo. Trudno powiedzieć jakie fundusze są potrzebne na start, ale na pewno spore. Ja robiłem wszystko małymi krokami dla tego też takie dokładne wyliczenie jest po dłuższym czasie jest niemożliwe. Ciężarówkę kupiłem za niecałe 30 tys. złotych brutto, a wówczas na paliwo miesięcznie było potrzebne około 5-6 tys. złotych brutto. Do tego dochodzą comiesięczne opłaty, podatki, ZUS, viaTOLL, ubezpieczenia. Procedury, oczywiście jak wszystko w Polsce, są w wielu punktach nazbyt utrudnione. Najgorsze moim zdaniem jest to, że żeby uzyskać licencje należy przedstawić dokumenty poświadczające własność ciężarówki czyli na przykład umowę leasingową, czy dowód rejestracyjny. Jednak co w sytuacji gdy ma się ciężarówkę, a Starostwo odmówi wydania licencji?

3. Jak wyglądały kolejne miesiące? Zapewne uwidoczniły się jakieś wady i zalety prowadzenia firmy, a do tego pewnie pojawiły się jakieś myśli o rozwoju? Podsumowując – da się żyć zarówno z transportu, jak i w transporcie?

Kolejne miesiące jeżdżenia własną ciężarówką były bardzo różne. Czasami udało się wypracować zadowalający zysk, czasami cały zysk pochłaniały awarie, a czasami wręcz z rzeczami do zrobienia w aucie robiły się zaległości. Każdy mikroprzedsiębiorca wie, że zawsze jest coś do zrobienia przy samochodzie. Samochód, który pracuje, zużywa się i nie wierze w teksty typu „bo Ty masz samochód marki X – jakbyś kupił coś innego to byś jeździł, a tak pod nim leżysz”. Wiadomo, można kupić nowy wóz na gwarancji i wtedy nie ma problemu, ale jak się jeździ po kraju i nie chce się pakować w potężne kredyty czy leasingi to raczej jest to niemożliwe. I to właśnie tak naprawdę to jest największy minus prowadzenia własnej działalności. Człowiek jedzie i bezustannie wsłuchuje się w maszynę, a każde stuknięcie każde drganie powoduje stres. Jak nawet wyrobiłem sobie nawyk. Jak zatrzymuję się po dłuższej jeździe to patrzę czy nie pojawiły się wycieki, sprawdzam ciśnienie w oponach, czy któraś z piast nie rozgrzała się za bardzo. Do tego zawsze rano olej i płyn chłodzący. Co kilka tygodni dla pewności sprawdzam dociągnięcie nakrętek na szpilkach. Człowiek wie, że niby wszystko jest ok, ale jednak woli dmuchać na zimne. Pewnie jestem nadwrażliwy, ale moja, krótka „kariera” transportowca nauczyła mnie, że każde zaniedbanie się mści. Bardzo ważne jest żeby prowadząc własną firmę przewozową zebrać „ekipę” fachowców, żeby mieć zaufanego mechanika, wulkanizatora i elektryka. Ktoś kto powie „słuchaj na tym możesz jeszcze przejechać tyle i tyle i nic złego się nie stanie, ale potem musimy to wymienić”. Człowiek musi wiedzieć, że zostawiając samochód, odbierze go w takim stanie, w jakim by chciał go odebrać. Musi też być po prostu pewny, że mechanik nie naciągnie go na koszty. A co w przypadku gdy auto stanie gdzieś na trasie – dylemat, ściągać auto do swojego warsztatu i zapłacić krocie za holowanie czy narazić się na obcego fachowca na miejscu, który może naciągnąć na jeszcze większe koszty?

Pieniądze? Z transportu na pewno da się wyżyć ale trzeba być bardzo rozważnym i elastycznym. Jeżdżąc tylko po kraju i tylko jednym autem z pewnością nie da się zarobić kokosów, ale da się utrzymać rodzinę. No właśnie rodzina … nie dość, że nie ma Cię w domu, jak to w transporcie, to jeszcze jak bierzesz urlop to tracisz to, co mógłbyś zarobić, a dodatkowo jeszcze ponosisz koszty. ZUS i inne opłaty cały czas trzeba płacić.

4. Co jest Twoim zdaniem najważniejsze przy funkcjonowaniu na rynku transportowym będąc młodym i niewielkim przedsiębiorstwem? Poprosiłbym tutaj o odpowiedź w maksymalnie kilku słowach.

Tak jak mówiłem wcześniej trzeba dbać o wóz, być rozważnym elastycznym nie uzależniać się od jednej firmy, obserwować rynek i rozmawiać z ludźmi z branży.

5. Jak widzisz swoją przyszłość w tej branży – są jakieś szanse na rozwoju i oczywiście o jakim rozwoju tutaj mówimy?

Sześć lat temu kupiłem busa, a trzy lata temu przesiadłem się na 15-tonową ciężarówkę, którą sprzedałem w lutym tego roku. Z małą pomocą kredytu kupiłem wtedy ciągnik siodłowy z końca produkcji Euro 3, którym jeżdżę po kraju jako podwykonawca dużej polskiej firmy. W dużej mierze dzięki przesiadce „na dużego” jest mi znacznie lepiej, praca jest spokojniejsza i na dniach odbieram też drugi ciągnik, wczesne Euro 5, który wziąłem już w leasing. Tym samym spełniam kolejne marzenia z dzieciństwa i będę mógł pracować z ojcem. W tej chwili pozytywnie patrzę w przyszłość i chociaż sytuacja w transporcie nie jest kolorowa, to najgorsze już za mną. Jeśli chodzi o moją przyszłość to z pewnością widzę ją w transporcie międzynarodowym, chcę dokupować kolejny sprzęt i zdywersyfikować swoją działalność, jednocześnie będąc podwykonawcą dla większych firm oraz także przewożąc własne ładunki. Chociaż różne miałem myśli po długiej drodze jaką przeszedłem, nierozsądne było by teraz rezygnować z branży. Co by nie było, najważniejsze dla mnie jest, że mam własne ciężarówki, kocham je i kocham tę pracę. Wielu znajomych ze studiów pracuje w wielkich korporacjach zarabiają ogromne pieniądze, jeżdżą super służbowymi furami. Patrzą pewnie na mnie z góry, zwłaszcza, że zacząłem przecież pracować wcześniej niż oni i rzadko chodziłem na imprezy. Zawsze dokądś jechałem, albo skądś wracałem, a z ich punktu widzenia osiągnąłem mniej niż oni. Ale dla mnie to nieważne, bo ja od zawsze chciałem jeździć.

Często myślę że żeby pracować w transporcie trzeba mieć nierówno pod sufitem. Trudno mam to we krwi…