Sceny z życia amerykańskich „chłodniarzy”, czyli noc, rozświetlone klasyki i trzycyfrowe prędkości

Na chwilę przeniesiemy się do świata „owner operatorów”, którzy przemierzają Amerykę swoimi pięknymi, rozświetlonymi zestawami. Oddaję głos Arturowi Czajkowskiemu, którego możecie kojarzyć z popularnych Facebookowych stron Konserwatysci oraz BigRigShots:

Wiele mówi się o tachografach i regulacji godzin pracy, przeciągających się przeładunkach, a wszystkie te utrudnienia w życiu kierowców i firm transportowych na terenie Stanów Zjednoczonych składają się na ogólnie marne nastroje jakie panują tej zimy. Głownie dlatego, ze nie ma co wozić, za ładunki płacą bardzo mało w porównaniu do ubiegłego roku, a zima zabija.

Więc tu na tych kilku zdjęciach przedstawiam Wam moi drodzy plan wyjścia z okrążenia przez przeważające siły wroga. Zaczynamy od ustawienia ładunku tak, że jest spóźniony o jeden dzień już na „dzień dobry”. Jest więc pompa i motywacja, bo broker ładuje na słowo: „I’ll be there”, czyli „ja tam będę”, na 4:30 rano nad Oceanem.

Teraz trzeba jakoś się tę parę mil (1900) przetelepać. Koledzy są w cenie więc i akurat na naszym truckstopie, co sprzedaje czysty diesel zamiast bio, się zjeżdżają te typy spod ciemnej gwiazdy. Chłopcy ze słynnej Pensylwanii – to taki stan gdzie ich pradziady jeździły truckami sto lat temu i dzisiaj to się przejawia w odpicowanych truckach, przeładowanych naczepach i wielkich jajach – wiec dobre towarzystwo żeby sobie historyjki poopowiadać i się pośmiać do świtu. Pośmiać się z różnych porąbanych historii, do jakich dochodzi kiedy trucker jest wolny i robi co jego instynkt mu podpowiada.

Mandaty są duże, ale emocje tez i zawsze płynie z tych historii jakaś nauka. Na nigdy nie wolno spać na rampach w Pensylwanii, bo się to kończy bardzo źle. Wiadomo, ze trzeba zrobić parę pamiątkowych fotek, potem trzeba dać je do jakichś magazynów truckerskich, bo jednak papier to jest papier i na ścianę można powiesić. Trzeba też zrobić filmik z wyprawy do świata tzw. „triple digits”, czyli prędkości powyżej sto sześćdziesiąt jeden kilometrów na godzinę. A potem zrobić przerwę na szluga, tuż przed wschodem słońca, no i wiadomo, że trzeba symbolicznie na koło mocz oddać. Albo może lepiej nie, bo minus 23 °C akurat jest.

Następnie na tym cholernym mrozie trzeba nagrać mały wywiadzik, w którym przekażemy naszą energię i siłę do walki z przeciwnościami losu, wszystkim innym wilkom zbłąkanym, co cierpią zimowa depresje. I czas się uściskać, poklepać po plecach z przyjaciółmi, co jada na „górę” na Donner Summit i jechać już samemu dalej. Wypoczętym i uśmiechniętym – i bardzo dobrze, bo to jeszcze połowa drogi.