6 tys. ciężarówek, trasy po 54 godziny bez snu i 12,5 tys. ton ładunków dziennie

Źródło powyższego filmu: Jak wyglądałoby 5 dni bez ciężarówek – czeski film ma uzmysławiać transportowe potrzeby społeczeństwa

Autor tekstu: Krystian Pyszczek

Choć często się zdarza, iż we współczesnym społeczeństwie praca kierowcy jest zwyczajnie niedoceniana, nie da się ukryć, iż to właśnie transport samochodowy stanowi jeden z podstawowych sposobów dostarczania produktów codziennego użytku. Jak więc pokazali to kiedyś na filmie Czesi (powyżej), tak naprawdę wystarczyłoby pięć dni, by pozbawione ciężarówek społeczeństwo znalazło się w kompletnym chaosie.

Podobną sytuację można zaobserwować także w przypadku prowadzenia operacji wojskowych: bez ciężarówek dostarczających żywność, amunicję oraz paliwo nawet najlepiej wyszkolona i wyposażona armia staje się bezużyteczna. Doskonale pokazuje to historia pewnego amerykańskiego konwoju z okresu II wojny światowej, kiedy to niedoceniani, w większości czarnoskórzy kierowcy umożliwili aliantom wyzwolenie Europy Zachodniej spod nazistowskiego reżimu.

Piosenka upamiętniająca Red Ball Express

Zacznijmy jednak od początku. Przeprowadzone 6 czerwca 1944 roku lądowanie w Normandii bez wątpienia należy uznać za wydarzenie przełomowe w historii II wojny światowej. To właśnie wtedy aliantom udało się utworzyć drugi front w kontynentalnej Europie, dzięki któremu III Rzesza znalazła się w ogromnych kleszczach: pamiętajmy bowiem, iż po serii porażek pod Stalingradem i Kurskiem od wschodu nacierały również oddziały radzieckie. D-Day, bo taką nazwę nosiła cała operacja, był również imponującym przedsięwzięciem pod względem logistyki: przeprowadzenie skutecznego desantu z tak ogromną ilością zaopatrzenia i sprzętu wymagało naprawdę długiego czasu planowania.

Wojna jednak ma to do siebie, iż pozornie nawet najlepsze plany w zderzeniu z rzeczywistością zaczynają się sypać. W miarę gdy wojska alianckie posuwały się w głąb Francji, szybko okazało się, iż zaopatrywanie nacierających oddziałów w żywność, amunicję oraz paliwo może stanowić nie lada problem. Wynikało to z kilku powodów. Przede wszystkim francuskie sieci kolejowe zostały zniszczone jeszcze przed lądowaniem w Normandii. Operacja ta, mająca za zadanie zdestabilizować niemiecki transport, zemściła się potem na aliantach, którzy nie mogli przewozić zaopatrzenia pociągami. Dodatkowo wojska koalicji nie kontrolowały wystarczającej ilości portów, nie licząc placówki w Cherbourgu, zdobytej z resztą po ciężkich walkach. Oznaczało to, iż większość materiałów nadal składowano w prowizorycznych magazynach na terenie Normandii, znacznie oddalonych od linii frontu. Wojskowym logistykom nie pomagały również działania niektórych dowódców, a w szczególności legendarnego generała George’a Pattona: ten ostatni nadmiernie rozciągnął swoje linie zaopatrzeniowe, a niesamowity rajd pancerny w kierunku  Paryża sprawił, iż dowodzone przez niego oddziały zużywały 1,4 miliona litrów benzyny… dziennie! Sam Patton miał przy tym powiedzieć, iż „moi żołnierze mogą żywić się własnymi paskami, ale czołgi potrzebują paliwa!”. Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności, alianckie dowództwo postanowiło zorganizować konwoje ciężarówek dostarczające zaopatrzenie na linie frontu. W ten oto sposób uruchomiono Red Ball Express (z ang. Ekspres Czerwonej Piłki lub Czerwonej Kuli jak to woli). Warto przy tym wyjaśnić iż ta dosyć nietypowa nazwa wzięła się z terminologii amerykańskiej kolei, która w ten sposób oznaczała priorytetowe składy z towarami przeznaczonymi do jak najszybszego dostarczenia. W kontekście działań w Normandii pasowała więc jak ulał.

Ciężarówki uczestniczące w Red Ball Express miały obsługiwać dwie trasy: pierwsza z nich prowadziła z Saint-Lô do miasta Chartes na południe od Paryża, natomiast druga aż w okolice Sommesous, położonego daleko na wschód od stolicy Francji. Łącznie pętla miała około 250 kilometrów długości, co według współczesnych standardów może i nie jest dystansem imponującym, jednak należy pamiętać, iż mówimy tu o operacji prowadzonej 80 lat temu ze wszystkimi ówczesnymi ograniczeniami technicznymi oraz oczywiście przeszkodami wynikającymi z obecności przeciwnika. Ponadto należy zaznaczyć, iż Red Ball Express był przedsięwzięciem dosyć prowizorycznym. Według dostępnych źródeł utworzenie systemów konwojów zajęło sztabowcom około 36 godzin: w przypadku tak dużej operacji logistycznej było to naprawdę bardzo mało czasu.

Czarnoskórzy kierowcy:

Red Ball Express swoją działalność rozpoczął 25 sierpnia 1944 roku. Początkowo konwoje z zaopatrzeniem realizowało 67 kompanii transportowych, jednak już cztery dni później liczba ta wzrosła do 132 kompanii: tym samym Amerykanom udało się zmobilizować blisko 6 tys. ciężarówek oraz 23 tys. kierowców i mechaników przy czym 75% z nich stanowili czarnoskórzy mężczyźni, mający niejednokrotnie po 19 lat. Wynikało to z obowiązującej w tamtym czasie segregacji rasowej w wyniku której czarnoskórzy żołnierze byli przydzielani jedynie do zadań pomocniczych, a do takich należała wówczas praca wojskowego kierowcy. Należy przy tym dodać, iż nie wszyscy z nich prowadzili wcześniej ciężarówki: aby temu zaradzić zorganizowano prowizoryczne kursy, których czas często nie przekraczał jednej godziny!

GMC CCKW i Dodge WC:

Jeśli natomiast chodzi o technikę, podstawową ciężarówką wykorzystywaną w konwojach był 2.5-tonowy GMC CCKW popularnie zwany „Deuce-and-a-half” lub po prostu „Jimmy”. W ogólnych założeniach był to pojazd dosyć podobny do opisywanego już przeze mnie Studebakera US6, z tą różnicą, iż tamta konstrukcja trafiała głównie do ZSRR. GMC CCKW, podobnie z resztą jak „Studer”, posiadał napęd 6×6, a pod jego maską pracował niezwodny 6-cylindrowy motor benzynowy  o pojemności 4,4 litra i mocy w graniach 90-100 KM. W tamtym czasie „Jimmy” stanowił logistyczny kręgosłup armii amerykańskiej, a jego dobre właściwości terenowe i niezawodność zjednały sobie sympatię wielu kierowców. Oprócz tego do pracy na trasie Red Ball Express zaangażowano także inne pojazdy. Były to m.in. lekkie terenowe Dodge’e serii WC o ładowności od 0,5 do 1,5 tony (w zależności od wersji), które charakteryzowały się jeszcze większą niezawodnością, a także ciągniki siodłowe marki Federal wyposażone w charakterystyczną, bardzo wysoką kabinę. Oprócz tego na trasie można było spotkać ciężkie ciągniki balastowe Diamond T używane głównie do holowania uszkodzonego sprzętu, oraz malutkie Willysy MB stanowiące eskortę konwojów.

Poniżej widzicie ciągniki marki Federal. Co ciekawe podobny pojazd wystąpił także w polskim filmie „Baza ludzi Umarłych”, na bazie opowiadania Marka Hłaski.

Choć tak jak mówiłem wcześniej Red Ball Express był operacją o charakterze prowizorycznym, trzeba oddać Amerykanom, iż została ona zaplanowana naprawdę solidnie. Przede wszystkim należy wspomnieć, iż na trasie konwojów zorganizowano nie tylko posterunki żandarmerii wskazujące drogę, ale także polowe warsztaty, kuchnie czy nawet punkty gdzie kierowcy mogli skorzystać z kąpieli. Do tego każda ciężarówka konwoju posiadała przypisany numer, tak aby konwoje dojeżdżały w ustalonym porządku na miejsce docelowe. Dodatkowo aby zapobiec wypadkom kierowcy mieli kategoryczny zakaz przekraczania 40 km/h oraz wyprzedzania innych pojazdów. Nie oznacza to jednak, iż praca na omawianej w artykule trasie należała do zadań łatwych, a wręcz przeciwnie: Red Ball Express eksploatował zarówno ludzi jak i maszyny do granic możliwości.

Plakat zagrzewający kierowców do pracy:

Zacznijmy chociażby od tego, iż pokonanie całej trasy zajmowało około 54 godzin ciągłej jazdy, podczas, których nie było czasu na sen. Dlatego też wiele ciężarówek miało podwójne obsady, przy czym kierowcy niejednokrotnie przesiadali się w czasie jazdy, bez zatrzymywania się. Jednak nawet takie rozwiązanie nie gwarantowało relaksu, ponieważ trudno było wypoczywać w głośnym GMC z malutką kabiną pozbawioną łóżka. Niektórzy weterani wspominają, iż pomiędzy kursami mieli zaledwie jedną godzinę na sen, po czym ponownie ruszali w trasę! Szczególnie trudna była jazda w nocy, gdyż ciężarówki posiadały tak zwane „kocie oczy” czyli nakładki na reflektory które znacząco zawężały promień generowanego przez nie światła. Miało to za zadanie ukryć ruch samochodów przed niemieckimi samolotami, jednak sprawiało także, iż wielu kierowców jechało w ciemnościach tylko i wyłącznie na wyczucie. A skoro o samolotach mowa, to niemieckie lotnictwo prowadziło sporadyczne ataki na konwoje, przez co na ciężarówkach często montowano karabiny maszynowe Browning M2. Znacznie większe zagrożenie stanowiły jednak miny: radzono sobie z nimi poprzez montaż na zderzakach specjalnych drutów, które powodowały ich wcześniejszą detonację. Nie zawsze jednak się to sprawdzało. Jak wspomniał jeden weteran:

„Moje najgorsze wspomnienia z pracy w Red Ball Express to widok wysadzanych ciężarówek i obawa, że ​​mogę zginąć (…) Na drogach leżały trupy i martwe konie. Bałem się, ale wykonałem swoją pracę.”

Dostarczenie zapasów dla walczących oddziałów było jednak tylko początkiem piekła kierowców pracujących na Red Ball Express. Równie trudna była droga powrotna, tym bardziej, iż w drugą stronę ładunek stanowili… ranni i martwi żołnierze frontowi. Głębokie rany, odcięte kończyny, czy gnijące ciała: można sobie tylko wyobrazić odór jaki musiał wtedy panować w szoferkach. Weterani wspominają, iż po kilku takich kursach ciężarówki wprost kleiły się od krwi, gdyż po prostu nie było czasu ich dokładnie umyć.

W tak trudnych warunkach poddawał się także sprzęt. Pojazdy jeździły praktycznie cały czas, wobec czego nawet najbardziej niezawodne GMC i Dodge’e ulegały awariom, a odłamki i trudny teren regularnie rozcinały opony. Dodatkowo nikt wtedy nie dbał o takie rzeczy jak dopuszczalna masa całkowita, wobec czego pojazdy bardzo często poruszały się przeładowane nawet dwukrotnie!  Nic zatem dziwnego, iż praca ta doprowadziła wielu kierowców na skraj załamania. Z czasem zaczęli ignorować ograniczenia prędkości, niejednokrotnie osiągając wyniki zbliżające się do 100 km/h. Tak, Willys z lat 40-tych bez problemu osiągał 100 km/h, a na przykład Dodge WC dostał „kaganiec” na gaźniku ustawiony na 89 km/h. Wszystko to zaś spowodowało wzrost liczby wypadków, a ciężarówki, które im uległy bardzo często po prostu spychano na bok i podpalano, tak aby przeciwnik nie mógł ich przejąć. Mówi się także o aktach sabotażu: niektórzy kierowcy podobno celowo uszkadzali swoje maszyny tylko po to aby nieco pospać.

Mimo to Red Ball Express funkcjonował normalnie, a ciężarówki nieustannie krążyły wyznaczoną trasą niczym układ krwionośny. Przeciętnego dnia na trasie znajdowało się około 900 w pełni załadowanych pojazdów z łącznie 12,5 tys. tonami zaopatrzenia co należy uznać za wynik naprawdę imponujący. Ostatecznie te mordercze kursy skończyły się po 82 dniach, a ostatnie konwoje dotarły do celu 16 listopada 1944 roku. Tym oto sposobem dostarczono w granicach od 400 tys. do 500 tys. ton niezbędnych materiałów. Należy pamiętać, iż do tego czasu trasa którą pokonywały ciężarówki zdążyła się wydłużyć, więc zaopatrywanie oddziałów stanowiło jeszcze większe wyzwanie. Na szczęście w toku działań wojennych aliantom udało się przejąć port w belgijskiej Antwerpii, a także na tyle naprawić infrastrukturę kolejową, iż ciężarówki i ich kierowcy mogli w końcu odpocząć.

Nie da się ukryć, iż kierowcy pracujący na trasach Red Ball Express byli cichymi bohaterami tej wojny. Bez ich zaangażowania oraz poświęcenia niemożliwe byłoby prowadzenie operacji wojskowych, które ostatecznie doprowadziły do pokonania zbrodniczego reżimu III Rzeszy. Warto przy tym wspomnieć, iż podobne przedsięwzięcie realizowano także w czasie wojny koreańskiej i to pod taką samą nazwą. O tym jednak być może powstanie w przyszłości inny artykuł. Red Ball Express był upamiętniany także w kulturze masowej: pisano o nim piosenki, a nawet kręcono filmy, przy czym najsłynniejsza jest tutaj produkcja z 1952 roku, choć w jej obsadzie pojawili się głównie biali aktorzy – mimo wszystko w latach 50-tych zjawisko rasizmu nadal było w USA dosyć powszechne.

Plakat filmowy z 1952 roku:

Na zakończenie warto wspomnieć, iż swój własny Red Ball Express próbowali zorganizować także Rosjanie podczas walk w Ukrainie. Na przełomie lutego i marca gdy radzieck… pardon, rosyjskim czołgom zaczęło brakować paliwa, zorganizowano potężny konwój ciężarówek z zaopatrzeniem, który… ostatecznie utknął w gigantycznym, 64-kilometrowym korku i był powoli niszczony przez ukraińskie samoloty bezzałogowe. O tym wydarzeniu filmy i piosenki mogą więc tworzyć co najwyżej Ukraińcy 😉