10 filmów z ciężarówkami na jesienne wieczory – pozycje kultowe i mniej oczywiste

Autor tekstu: Krystian Pyszczek

Coraz krótsze, jesienne wieczory potrafią skutecznie zniechęcić do spędzania wolnego czasu poza domem lub kabiną. Na tę okazję postanowiłem więc stworzyć poniższą listę 10 najciekawszych filmów z udziałem samochodów ciężarowych, przedstawiając zarówno produkcje kultowe, jak i te nieco mniej znane (od razu też mówię, iż kolejność jest przypadkowa). Postaram się przy tym opowiedzieć kilka zdań o każdym z obrazów, dołączając do tego moją własną, subiektywną opinię.

1. „Konwój” (1978)

Naszą listę najciekawszych filmów o ciężarówkach otwiera legendarna produkcja, która niejednego młodzieńca skłoniła do podjęcia w przyszłości pracy kierowcy. Mowa tu oczywiście o amerykańskim hicie „Konwój” z 1978 roku, w reżyserii  Sama Peckinpaha. Fabuła filmu opowiada o grupie kierowców ciężarówek pod przewodnictwem „Gumowego Kaczora” (w tej roli Kris Kristofferson), którzy w wyniku opresyjnych działań skorumpowanego szeryfa formują tytułowy, protestacyjny konwój.

Na temat fabuły tego filmu nie ma sensu się więcej rozpisywać, bowiem większość tutaj obecnych zapewne zna go na wylot. Warto jednak wspomnieć o jego genezie, bo jest szalenie ciekawa. Przede wszystkim należy pamiętać, iż scenariusz oparty został o muzyczną balladę o tym samym tytule, napisaną przez Williama Dale’ Friesa Juniora czyli słynnego C.W McCalla. W tamtym czasie amerykańscy kierowcy ciężarówek powszechnie uznawani byli za buntowników, ludzi cieszących się nieskrępowaną wolnością, a nawet bohaterów narodowych. Skąd wzięła taka opinia? Otóż wszystko zaczęło się w 1973 roku, a więc w momencie wybuchu pierwszego  kryzysu paliwowego, który oznaczał dla przeciętnego kierowcy wyższe ceny paliwa, puste dystrybutory, oraz działania rządu mające na celu obniżenie zużycia poprzez zaostrzenie limitów prędkości. Taka sytuacja destrukcyjnie wpływała na osoby związane z branżą transportową, co doprowadziło do ogólnokrajowych protestów z udziałem tysięcy ciężarówek. I co ciekawe protesty te okazały się skuteczne, bowiem wizja pustych półek w sklepach sprawiła, iż rząd USA ostatecznie zgodził się na postulaty przedstawione przez kierowców.

A jak „Konwój” ogląda się blisko 45 lat od premiery? Trzeba przyznać, iż film ten bardzo dobrze zniósł próbę czasu. Fabułę z pewnością należy uznać za interesującą, bohaterowie posiadają ciekawe charaktery, a i same sceny z ciężarówkami zrealizowane są wyśmienicie. Nic zatem dziwnego, iż „Gumowy Kaczor” oraz jego czarny Mack RS700LST są do dziś prawdziwymi ikonami popkultury.

2. „Mistrz kierownicy ucieka” (1977)

„Mistrz kierownicy ucieka” (tytuł oryginalny „Smokey and the Bandit”) to na pierwszy rzut oka film utrzymany w podobnym klimacie jak „Konwój” Mamy więc do czynienia z uciekającą przed policją ciężarówką, mściwym szeryfem, oraz trasą wiodącą przez kilka stanów USA. Nawet lata produkcji tych dwóch obrazów są podobne. O ile jednak „Konwój” stara się być dziełem poważnym, tak „Mistrz kierownicy ucieka” to luźna komedia, przy której świetnie może się bawić cała rodzina.

Fabuła opowiada o dwóch wspólnikach: Bandycie (w tej roli Burt Reynolds) oraz Snowamanie (Jerry Reed). Ich celem jest przewiezienie nieleglanego ładunku piwa z Teksasu do Atlanty, czego dokonują przy użyciu klasycznego Kenwortha W900A oraz czarnego Pontiaca Firebirda w topowej wersji Trans Am. Problem w tym, iż wkrótce do nich dołącza urocza Carrie (Sally Field). Dziewczyna uciekła sprzed ślubnego kobierca, a najgorsze w tym wszystkim jest to, iż jej niedoszły małżonek jest synem lokalnego szeryfa Buforda T. Justice (Jackie Gleason). Oczywiście taka sytuacja stanowi urazę dla stróża prawa, który rusza w pościg za całą ferajną.

Pierwsza scena filmu, z prawdziwie mistrzowskim klimatem:

„Mistrz kierownicy ucieka” to z pewnością kolejna pozycja obowiązkowa dla każdego fana motoryzacji i to nie tylko tej najcięższej. Na ekranie cały czas widzimy całą masę kultowych amerykańskich samochodów i ciężarówek z tego okresu i chyba nie znam nikogo kto choć raz nie marzył o czarnym Trans Amie Reynoldsa. Co więcej film prawie w ogóle nie zestarzał się zarówno pod względem technicznym jak i humorystycznym, dzięki czemu ogląda się go jak współczesną wysokobudżetową produkcję. Kolejnym plusem są także bohaterowie, którzy po prostu zyskują sympatię widza: do tej grupy należy nawet szeryf, którego niezdarność jest po prostu przezabawna.  Co ciekawe film ten doczekał się także dwóch kolejnych części. W 1980 roku nakręcono „Mistrz kierownicy ucieka 2”, który pod względem fabularnym jest niemalże identyczny, choć tym razem w roli ładunku występuje nie piwo, a żywa słonica. Zmieniły się także nieco pojazdy bohaterów: w ten oto sposób Bandyta otrzymał nowszy model Trans Ama, natomiast Snowman zamienił swojego Kenwortha na GMC, a konkretnie model General. Jest to produkcja nieco słabsza od kultowej „jedynki”, choć nadal bardzo solidna i warta obejrzenia. Jeśli natomiast chodzi o „trójkę” to cóż… raczej bym odradzał. To już niestety nie to samo…

GMC General z drugiej części:

3. „Pojedynek na szosie” (1971)

Trzecia pozycję na naszej liście zajmuje reżyserski debiut Stevena Spielberga, o którym swego czasu przygotowałem osobny tekst. Uznałem jednak, iż mimo to należy o tej produkcji wspomnieć, gdyż stanowi ona naprawdę solidne kino.

Fabuła „Pojedynku” (tytuł oryginalny „Duel”) jest bardzo prosta. David Mann (w tej roli Dennis Weaver) wraca z podróży biznesowej autem osobowym, przejeżdżając przez pustynię Mojave. W pewnym momencie na swojej drodze napotyka starego zardzewiałego Peterbilta, 281 którego postanawia wyprzedzić. Jak się okazuje ta pozornie nieistotna decyzja będzie miała ogromny wpływ na dalsze losy bohatera, gdyż kierowca ciężarówki odbiera to jako swoistą zniewagę i rusza w pościg za Davidem.

Czy warto obejrzeć ten ponad 50-letni film? Zdecydowanie tak, tym bardziej, że nie zestarzał on się prawie w ogóle. Choć pomysł na fabułę jest banalny, akcja, która rozgrywa się na ekranie, angażuje widza całkowicie. Tym bardziej, iż dialogi ograniczono tu do absolutnego minimum, a głównym narratorem jest dźwięk silnika (i klakson) morderczego Peterbilta. A wszystko to z powodu genialnego zabiegu samego reżysera, który ani razu nie ujawnia twarzy osoby zasiadającej za kierownicą ciągnika. W ten sposób głównym bohaterem staje sama ciężarówka, która sprawia wrażenie istoty żywej, obdarzonej nadnaturalnymi cechami. Doskonałą pracę wykonał także Dennis Weaver wcielający się w rolę Davida gdyż jego gra aktorska jest niesamowicie autentyczna. Oglądając „Pojedynek na szosie” trudno się dziwić, iż w późniejszych latach Spielberg stał się jednym z najsłynniejszych reżyserów.

4. Czarny Pies (1998)

Kolejna pozycja obowiązkowa, bo choć na pierwszy rzut oka „Czarny Pies” wygląda jak typowy akcyjniak z lat 90-tych, dla fanów ciężkiej motoryzacji to prawdziwa gratka. Bohaterem jest tutaj Jack Crews (w tej roli Patrick Swayze), były kierowca ciężarówki, który stracił prawo jazdy za spowodowanie wypadku. Mężczyzna otrzymuje ofertę nie do odrzucenia: ma poprowadzić zestaw załadowany wyposażeniem łazienek. Za wykonanie tego kursu obiecana jest mu wysoka nagroda, która pozwoli mu pokryć trapiące go długi finansowe. Gdy Jack przystaje na propozycję, odkrywa iż w naczepie ukryta jest także broń pochodząca z przemytu. Bohater oczywiście próbuje zrezygnować z całego przedsięwzięcia, co kończy się szantażem ze strony pracodawcy, który porywa żonę i córkę kierowcy. Tym samym musi dokończyć zlecenie, a w realizacji tego zamiaru nieustannie przeszkadza mu niejaki Red (w tą rolę wcielił się słynny piosenkarz Marvin Lee Aday, znany szerzej jako Meat Loaf).

Tyle jeśli chodzi o rys fabularny, czas powiedzieć jak „Czarny Pies” wypada w praktyce. I tu trzeba przyznać, iż jest to film po prostu przyjemny do oglądania, pomimo tego, iż nie stara się być w jakikolwiek sposób ambitny. Większość scen rozgrywa się na autostradzie, co oznacza dużą dawkę naprawdę dobrze zrealizowanej akcji w której uczestnicy niejednokrotnie po kilka ciężarówek naraz. Sam wybór głównego pojazdu jest również niezwykle trafny: grana przez Swayze’ego postać zasiada bowiem za kierownicą Peterbilta 379, czyli chyba najbardziej kultowej konstrukcji w historii amerykańskiej truckerki. Tym samym klimat jest tu naprawdę dobrze wykreowany i przywołuje na myśl wspominany z nostalgia przełom lat 90-tych i 2000-tych, kiedy to niejeden europejski kierowca marzył aby zasiąść za kierownicą takiego długonosego potwora. Poza tym historia głównego bohatera może wymieć wymiar w pełnym sensie uniwersalny. Przemęczenie, a w efekcie też wypadek, utrata prawa jazdy i problemy finansowe – takie rzeczy ogląda się nie tylko w filmach.

Należy również oddać honor samemu Patrickowi Swayze’emu. Aktor aby przygotować się do roli naprawdę przeszedł prawdziwy kurs dla kierowców zawodowych, po którym uzyskał prawo jazdy na ciężarówki. Co więcej po skończonych zdjęciach odkupił używanego w filmie Peterbilta, który później stał się jego prywatną własnością. Upamiętnia to poniższe zdjęcie:

5. Ponad szczytem (1987)

Uznany i głośny film, który jednak nie wszyscy kojarzą: tak można podsumować „Ponad szczytem” (tytuł oryginalny „Over the top”) z 1987 roku. Czemu w ten sposób? Otóż produkcja ta co prawda jest często pomijana jeśli chodzi o zestawienia typowo truckerskich filmów, choć z drugiej strony fani kina lat 80-tych i Sylvestra Stallone’a z pewnością mieli okazję się z nią zapoznać.

Soundtrack:

Głównym bohaterem filmu jest Lincoln Hawk, kierowca ciężarówki który dorabia siłując się na rękę. Pewnego razu mężczyzna dowiaduje się o nieuleczalnej chorobie swojej byłej żony, która przed śmiercią pragnie pogodzić Lincolna ze swoim synem. Aby to zrobić bohater zabiera chłopaka w trasę celem odbudowania relacji, co jednak nie podoba się jego teściowi. Ten ostatecznie doprowadza do sytuacji, w której Hawk musi odzyskać prawo do opieki nad synem, przy okazji startując w profesjonalnych zawodach w siłowaniu się na rękę, gdzie główną nagrodą jest nowiutki ciągnik siodłowy.

Generalnie trudno opisać fabułę tej produkcji bez zawierania spojlerów, więc z jej dokładnym przebiegiem radzę zapoznać się osobiście. A naprawdę warto, bowiem „Ponad szczytem” jest całkiem przyjemną mieszanką dramatu, akcji oraz filmu sportowego. Innymi słowy: to trochę taki „Rocky” z tą różnicą, iż Stallone gra tam rolę nie boksera, a zawodowego kierowcy. Do plusów omawianej produkcji należy przede wszystkim zaliczyć niepowtarzalny klimat lat 80-tych. Sama historia również jest ciekawie napisana i naprawdę potrafi chwycić za serce. Także fragmenty z ciężarówkami są bardzo dobrze zrealizowane: choć nie ma tu zapierających dech w piersiach pościgów i setek zniszczonych radiowozów, sceny gdy Lincoln wraz ze swoim synem przemierza amerykańskie autostrady mogą wzbudzić nostalgię wśród tych, którzy za młodu jeździli z tatą w trasy.

A skoro o ciężarówkach już mowa to warto wspomnieć o pojeździe, którym porusza się Lincoln Hawk. Jest to wiekowy Autocar A64. Sama marka w swoich czasach słynęła z bardzo dobrej jakości wykonania, przez co produkowane przez nią ciągniki używano do najbardziej wymagających zadań. Równie ciekawie prezentuje się ciężarówka przewidziana jako główna nagroda w zawodach siłowych, White WIM 64T (powyżej), a więc model zaprojektowany w czasie gdy producent ten był już własnością szwedzkiego Volvo, coraz bardziej łącząc europejską i amerykańską technologię.

6. „Gangsterzy szos” (1978)

Na szóstym miejscu uplasowała się produkcja, która z pewnością należy do tych mniej znanych. „Gangsterzy szos” (tytuł oryginalny „High-Ballin’”) z 1978 roku opowiada o niejakim Kingu Carrollu, właścicielu dużej firmy transportowej, który pragnie wyeliminować konkurencję w postaci niezależnych kierowców właścicieli. W tym celu przy pomocy swego pomocnika organizuje napady na zestawy, które kończą się pobiciem operatora oraz kradzieżą ciężarówki. Temu niecnemu procederowi postanawia przeciwstawić się Żelazny Duke będący głównym bohaterem, a także dwoje jego przyjaciół.

Skoro rys fabularny mamy za sobą czas przejść do oceny filmu. Choć klimatem oraz epoką film zbliżony do produkcji z początku naszej listy, jest to dzieło wyraźnie gorzej oceniane. Niemniej bardzo pozytywne wrażenie robi dobór aktorów: w rolę Żelaznego Duke’a wcielił się Jerry Reed znany z „Mistrz kierownicy ucieka”, natomiast Rane’a zagrał młody Peter Fonda. Plus należy też dodać za ogólny nastrój filmu: sceny realizowane na postojach dla ciężarówek, czy też na terenach firm transportowych budują bardzo dobry klimat. Na liczbę samych maszyn nie można narzekać: Żelaznemu Duke’owi nieustannie towarzyszy czerwony Kenworth K100, a w tle bez przerwy przewijają się ciężarówki i samochody z epoki. Zwłaszcza fani amerykańskiej motoryzacji będą więc zadowoleni. A oto motyw przewodni tego filmu, będący czymś w rodzaju połączenia rytmów country oraz funky:

7. „Cena strachu” (1953 i 1977)

Na miejscu siódmym naszej listy ląduje nie jeden, ale aż dwa filmy o tym samym tytule. Czemu zdecydowałem się na taki krok? Już spieszę wyjaśnić. Wszystko zaczęło się w 1953 roku kiedy to francuski reżyser Henri-Georges Clouzot nakręcił filmową adaptację powieści Georges’a Arnauda pod tytułem „Cena Strachu” (tytuł oryginalny „Le salaire de la peur”). Fabuła opowiadała o kilku europejskich imigrantach (przy czym większość z nich mogła pochwalić się nieco szemraną przeszłością) żyjących w skrajnej nędzy w bliżej nieokreślonym państwie Ameryki Południowej. Ich skrajnie marna egzystencja odmienia się w momencie gdy w jednym z szybów naftowych należących do amerykańskiej korporacji wybucha pożar. Katastrofie tej może zapobiec jedynie składowana w dżungli nitrogliceryna, która okazuje się jednak tak niestabilna i wybuchowa, iż przewieźć można tylko przy pomocy ciężarówek. Całe przedsięwzięcie, choć dobrze płatne, staje się więc szalenie niebezpieczne, a do jego realizacji przystępują wspomniani już Europejczycy.

Film ten okazał się tak dużym sukcesem, iż w 1977 roku, a więc 24 lata po premierze oryginału Amerykanin William Friedkin postanowił nakręcić remake. „Sorcerer”, bo tak brzmi anglojęzyczny tytuł nowszej wersji (choć w wersji polskiej nadal jest to po postu „Cena Strachu”), w ogólnych założeniach był bardzo podobny do oryginału: zmienili się praktycznie tylko bohaterowie, a film wzbogacono o nowe sceny oraz nieco inne zakończenie. Który zatem wybrać? Choć powszechnie sądzi się, iż remake zazwyczaj wypada gorzej od oryginału, w przypadku „Ceny strachu” trudno powiedzieć, aby było to prawdą. Nie da się jednak ukryć, iż francuska wersja z 1953 roku dosyć mocno się zestarzała, dlatego też gdybym miał koniecznie wybierać to wskazałbym na dzieło Friedkina, które po prostu jest lepiej wykonane pod względem technicznym.

Niezależnie od tego, którą wersję wybierzecie, obraz może was wciągnąć. „Cena strachu” to bez wątpienia najpoważniejszy film na naszej liście: w tej pozornie prostej fabule można znaleźć wiele ciekawych analogii obejmujących kwestie ludzkiej egzystencji, przeznaczenia oraz marności losu. Niesamowite jest również zróżnicowanie charakterów głównych bohaterów: francuski polityk uciekający przed wymiarem sprawiedliwości, amerykański gangster włoskiego pochodzenia, palestyński terrorysta czy też nazistowski zbrodniarz: trudno sobie wyobrazić bardziej przeciwstawne osobistości, które los ostatecznie zaprowadził za kierownice wyładowanych materiałami wybuchowymi ciężarówek. A skoro o ciężarówkach mowa to w obydwóch wersjach główni bohaterowie poruszali się starymi amerykańskimi pojazdami wojskowymi: w produkcji z 1953 roku były to Dodge D-60 oraz White 666, natomiast w filmie Friedkina pojawiły się dwa GMC M211. Pod tym względem jednak mimo wszystko remake wypada lepiej, bowiem użyte tam samochody były prawdziwymi składakami, złożonymi z części innych marek. Tym samym reżyser nadał im unikalny, „graciarski” wygląd, który idealnie pasuje do ówczesnych południowoamerykańskich realiów. Niesamowicie klimatyczna jest również scenografia, a scena gdy konwój w czasie burzy pokonuje linowy most z pewnością zapadnie wam na długo w pamięci. Innymi słowy: „Cena strachu” to pozycja wręcz obowiązkowa. Tego filmu zwyczajnie nie da się opisać. Trzeba go poczuć.

Scena na moście to prawdziwe arcydzieło kinematografii:

8. „Baza ludzi umarłych” (1958)

Na chwilę zostaniemy jeszcze w sferze ambitnego kina, tym bardziej iż opisywaną produkcję można uznać za naszą polską wersję „Ceny strachu”. Lądująca na ósmym miejscu naszego zestawienia „Baza ludzi umarłych” była już polecana przez Filipa w osobnym poście, jednak uznałem iż pominiecie jej byłoby zwyczajnie niewłaściwe. Akcja filmu została oparta na powieści „Następny do raju” autorstwa Marka Hłaski i opowiada historię kilku straceńców, którzy na zalesionym odludziu w Bieszczadach trudnią się przewożeniem drewna. Pewnego dnia do bazy transportowej przybywa aktywista partyjny Zabawa, który w imieniu dyrektora placówki próbuje powstrzymać pracujących tam kierowców przed ucieczką. Wraz z nim przybywa także jego żona Wanda, która powoduje niemałe zamieszanie wśród typowo męskiego towarzystwa.

Tyle jeśli chodzi o fabułę: jej szczegółów nie chcę dokładnie zdradzać aby nie tworzyć spojlerów, dlatego też skupmy się na tym jak ten film wypada w 2022 roku. A wypada on naprawdę znakomicie: podobnie jak ma to miejsce w przypadku „Ceny strachu”, „Baza ludzi umarłych” to głębokie studium psychologiczne i egzystencjalne. Z produkcji tej nieustannie bije klimat beznadziejności losu, osamotnienia i braku jakiejkolwiek nadziei na lepsze jutro. To po prostu trzeba poczuć. Również sceny z ciężarówkami są zrealizowane bardzo dobrze jak na tamte lata, a same maszyny są dosyć nietypowe jak na późniejsze PRL-owskie produkcje, gdzie dominują Stary, Jelcze i Ziły. Zamiast tego mamy kilka pojazdów produkcji amerykańskiej, przy czym główną rolę grają tutaj Federal 94×43 oraz GMC CCKW 353 pochodzące jeszcze z czasów II wś. Ich obecność nie jest jednak przypadkowa: wiele z tych pojazdów dostarczono Związkowi Radzieckiemu podczas trwania walk, a po zakończeniu działań zbrojnych przekazywano je pozostałym państwom, w tym Polsce, w ramach pomocy prowadzonej pod egidą UNRRA (United Nations Relief and Rehabilitation Administration, Administracja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy). Nie da się jednak ukryć, iż pod koniec lat 50-tych pojazdy te były już kompletnie przestarzałe, co z resztą dają nam odczuć bohaterowie filmu.

Na koniec trzeba podkreślić, że Marek Hłasko, autor powieści, o którą oparto fabułę „Bazy ludzi umarłych”, faktycznie był kierowcą ciężarówki we wczesnym okresie powojennym, a realia z filmu w dużej mierze opierają się na jego doświadczeniach.

9. „Maximum Overdrive” (1986)

Porozmawialiśmy o filmach poważnych, czas więc wspomnieć o czymś kompletnie absurdalnym. Otóż wyobraźcie sobie, iż pewnego dnia Wasza ciężarówka zyskuje własną świadomość i próbuje Was zabić. Brzmi niedorzecznie? Jak najbardziej, ale taki właśnie był pomysł na fabułę „Maximum Overdrive” (w Polsce tytuł  ten tłumaczony jest czasem błędnie jako „Maksymalne przyspieszenie”).

Już sam trailer zapowiada jazdę bez trzymanki:

Co ciekawe twórcą tego pokręconego widowiska był nie kto inny jak sam Stephen King, amerykański pisarz znany z wyśmienitych horrorów. Pewnego dnia Pan King najwyraźniej miał dość tego, iż inni reżyserzy zabierają się za ekranizacje jego powieści, więc postanowił sam spróbować swoich sił w kinematografii. Jako bazę dla swojego nowego filmu pisarz wybrał autorskie krótkie opowiadanie o tytule „Trucks” opublikowane po raz pierwszy w 1978 roku. Jak wygląda więc fabuła „Maximum Overdrive”? Pewnego razu do Ziemi zbliża się kometa, której promieniowanie sprawia, iż niemal wszystkie maszyny obracają się przeciwko ludziom, a największy terror sieją oczywiście opętane przez nieznaną moc ciężarówki. W takich oto realiach grupa kilku bohaterów zostaje uwięziona w przydrożnym barze dla kierowców i od tej pory musi znaleźć sposób na wydostanie się z pułapki zastawionej przez grupę krwiożerczych ciągników siodłowych.

Generalnie film ten jest prawdziwym festiwalem absurdów i niedorzeczności: wystarczy wspomnieć chociażby o tym, iż o ile niemal wszystkie maszyny w tej produkcji zostają opętane przez kosmiczną siłę (tyczy się to nawet automatów do gier czy zabawek), tak dziwnym trafem samochody osobowe pozostają wierne swoim twórcom. Trudno się temu jednak dziwić: sam King przyznał po latach, iż w czasie kręcenia „Maximum Overdrive” zmagał się z silnym uzależnieniem od narkotyków, co podejrzewam mogło mieć wpływ na efekt końcowy 😉 Sam film zebrał raczej negatywne noty od krytyków, ale pewnemu gronu odbiorców na pewno można go polecić. Dlaczego? Otóż jest to po prostu kwintesencja kiczu lat 80-tych. Właściciel restauracji z cygarem w ustach strzelający z granatnika przeciwpancernego do opętanych ciężarówek? Jest. Eksplodujące samochody i budynki? Jest. Przerysowane sceny? Jest. Nielogiczne działania bohaterów? Jest. Stereotypowy obraz Amerykanina? Też jest. A to wszystko podszyte muzyką zespołu AC/DC oraz dźwiękiem dużych dwusuwowych diesli w układzie widlastym. Jeśli więc mielibyśmy oceniać „Maximum Overdrive” według poważnych kryteriów to jest to film co najwyżej przeciętny. Jeśli jednak chcecie pooglądać sobie nieskrępowaną „rozwałkę” z ciężarówkami w roli głównej i klimatem amerykańskiego zadu… to znaczy prowincji, dzieło Kinga jest po prostu fantastyczne. Osobiście bawiłem się przy tym świetnie.

Dodam, że charakterystyczny White-Western Star 4800 z głową goblina na masce stał się prawdziwym symbolem tego filmu. Co ciekawe ciężarówka ta zyskała tak dużą sławę iż Amerykanów wielu zdecydowało się na budowę replik. Oto jedna z nich:

10. Lodowy szlak (2021)

Jak zapewne zauważyliście niemal całą naszą listę zajmują filmy klasyczne, nakręcone przed 2000 rokiem. Dlatego też na koniec postanowiłem dodać coś nowszego i tym oto sposobem na miejsce dziesiąte ląduje zeszłoroczny „Lodowy Szlak” będący produkcją Netflixa.

https://www.youtube.com/watch?v=SHEPdMqrWjE

Jak zapewne nietrudno się domyśleć, film ten mocno inspirowany był prawdziwymi transportami znanymi z „Ice Road Truckers”, realizowanymi w północnych regionach Kanady. Scenariusz „Lodowego Szlaku” opowiada historię niejakiego Mike’a (w tej roli Liam Neeson), który pracuje jako kierowca i w międzyczasie opiekuje się swoim bratem, niepełnosprawnym weteranem wojennym. Konieczność poświęcania uwagi swojemu rodzeństwu sprawia jednak, iż Mike regularnie jest zwalniany z kolejnych firm transportowych co doprowadza go do ruiny finansowej. Jednak niebawem nadarza się okazja na  dobry zarobek: w jednej z kanadyjskich kopalni dochodzi do katastrofy, a sprzęt ratunkowy niezbędny do ocalenia uwięzionych górników musi zostać dostarczony przez zamarznięte jezioro. Problem w tym, iż brakuje kierowców zdolnych podjąć to ryzyko, przez co Mike wraz z grupką towarzyszy postanawia zrealizować tą trudną misję. Szybko okazuje się jednak, iż oprócz sił natury, ekipa musi zmierzyć się także z ukrytym sabotażystą.

Tyle jeśli chodzi o rys fabularny. Generalnie podchodziłem do tego filmu z mieszanymi uczuciami –  jednej strony byłem świadomy, iż produkcje Netflixa bywają raczej przeciętne, jednak obecność Liama Neesona, znanego chociażby z świetnej serii filmów „Uprowadzona”, ostatecznie mnie przekonała. Dodatkowo był to pierwszy film w którym rolę głównej ciężarówki pełnił nowy Kenworth W990. A jak to wyszło w praktyce?

Tak naprawdę film ten okazał się być co najwyżej przeciętniakiem. Co prawda początkowe sceny zapowiadały w miarę przyzwoitą produkcję, a nawet można było mówić o jakimś klimacie: szczególnie podobała mi się scena w której  kierowcy, jadąc w blasku zorzy polarnej śpiewali kultowy utwór „Six Days on the Road”. Później jednak cały ten nastrój uleciał i film stał się po prostu słabym akcyjniakiem z dużą ilością momentów wręcz absurdalnych. Szczególnie załamałem się przy scenie w której wszystkie zestawy przewróciły się na bok. Autentycznie myślałem wtedy, iż bohaterowie otrzymają jakąś zastępczą ciężarówkę. Nic z tych rzeczy: po prostu jakimś dziwnym cudem udało im się ustawić je z powrotem na koła i pojechać dalej jak gdyby nigdy nic, bez widocznych uszkodzeń. Dodatkowo wspomniany wcześniej sabotażysta zostaje szybko ujawniony, więc nie ma mowy o budowaniu napięcia. Sceny akcji również są raczej przeciętne, a osoby zainteresowane ciężarówkami mogą się wręcz poczuć zagubione.

W990:

T680:

Najgorszą rzeczą w tym filmie jest po prostu wykonanie. Przykład? Pierwsza scena w której Mike zajeżdża na firmę. Najpierw mamy oddalony kadr przedstawiający Peterbilta z kontenerem, następnie widzimy bohatera siedzącego w Kenworthie, a na koniec wysiada on z Volvo do którego podczepiona jest naczepa  do transportu materiałów sypkich. A potem jest jeszcze gorzej. Ogółem odnoszę wrażenie, iż film sponsorowany był przez Kenwortha, gdyż co chwila przed ekranem miga nam broszura reklamowa tego producenta. Problem w tym, iż budżet był chyba za mały na to aby rozbić nowiutkiego W990, więc w scenach kaskaderskich następuje nagła podmiana na bardziej aerodynamicznego T680. Fakt faktem, ciężarówki te dzielą ze sobą strukturę kabiny, jednak ich przednie maski są kompletnie inne i to prostu okrutnie kłuje widza w oczy. Poza tym T680 musiał otrzymać na potrzeby tych scen udawane, doklejone kominy układu wydechowego, bez widocznego połączenia z układem napędowym. A prawdziwym gwoździem do trumny stała się scena gdy jeden zestaw zaczął tonąć: tak jak można było się spodziewać w roli łodzi podwodnej nie wystąpił W990, a jego… komputerowo wygenerowany odpowiednik. Szczerze mówiąc lepszy efekt uzyskano byłby, gdyby twórcy utopili już tego nieszczęsnego T680.

Nie oznacza to jednak iż film nie ma żadnych zalet. Bardzo podobała mi się relacja Mike ze swoim bratem, a zakończenie, choć przewidywalne, potrafiło chwycić za serce. Reszta natomiast jest po prostu przeciętna i gdybym miał oceniać ten film, to nota 5/10 byłaby i tak mocno naciągana. Czy warto zatem obejrzeć „Lodowy szlak”? Cóż, podsumuje to swoją własną opinią na temat tej produkcji a brzmi ona tak: nie żałuję, że obejrzałem, ale gdybym nie obejrzał to nic bym nie stracił.