1 litr na 100 metrów, kabina bez dachu i ogień z wydechu – japoński zestaw pod gabaryty

Autor tekstu: Krystian Pyszczek

Choć obecnie japońska motoryzacja jest kojarzona z prawdziwą gospodarczą i technologiczną potęgą, w okresie powojennym prezentowała zupełnie inny poziom. W tym odbudowującym się po światowym konflikcie azjatyckim kraju dominowały wówczas dosyć małe, proste i niezbyt zaawansowane technicznie samochody, które nierzadko garściami czerpały z europejskich i amerykańskich wzorców. Podobnie sytuacja wyglądała w przypadku cywilnego transportu: w tamtym okresie w Japonii raczej spotykało się kompaktowe ciężarówki i dostawcze trójkołowce aniżeli ciągniki siodłowe. W tym momencie można zadać sobie pytanie: w jaki zatem sposób wożono ciężkie ładunki ponadgabarytowe? Kwestia ta nurtowała mnie tak bardzo iż spędziłem kilka nocy na poszukiwanie stosowanych informacji na temat tego zagadnienia. Tak jak się spodziewałem materiałów było niewiele, jednak okazały się wystarczające do uzyskania upragnionej odpowiedzi.

Bardzo wczesny zestaw z Shirata-gumi:

Za pomysłodawców oraz popularyzatorów japońskiego transportu gabarytów uważa się niejakich braci Shirata, którzy na terenie miasta Nagano założyli firmę Shirata-gumi. Kiedy to nastąpiło? Na ten temat dostępne źródła milczą, choć po analizie zdjęć stwierdzam, iż miało to miejsce najprawdopodobniej w latach 60-tych, a więc w okresie gdy tamtejsza motoryzacja dopiero zaczynała wchodzić na światowe standardy. Nic zatem dziwnego, iż flotę Shirata-gumi stanowiły przede wszystkim stare drugowojenne ciężarówki pochodzące z demobilu armii USA, która chętnie sprzedawała nadwyżki sprzętu japońskim cywilom. W tym konkretnym przypadku były to głównie takie konstrukcje jak standardowe GMC CCKW oraz Diamondy T, choć nie zabrakło również m.in. ciężkich holowników Federal C2 pierwotnie zaprojektowanych do podnoszenia wojskowych samolotów. Mimo takiej różnorodności nadal jednak istniała potrzeba pozyskania prawdziwie ciężkiej maszyny do transportu największych ładunków i w tej kwestii bracia Shirata zrezygnowali z jakichkolwiek kompromisów. W ten oto sposób do raczkującej japońskiej firmy trafił prawdziwy potwór w postaci ciężkiego transportera czołgów potocznie zwanego Dragon Wagon (z jęz. ang. „Smoczy Wóz”).

Dragon Wagon czy też M25 Tank Transporter, bo tak brzmiała oficjalna nazwa całego zestawu, został zaprojektowany w 1941 roku specjalnie dla armii amerykańskiej która potrzebowała ciężarówki zdolnej do transportowania czołgów M4 Sherman. Autorami tego projektu były tak naprawdę dwie firmy: korporacja Pacific Car & Foundry Co. (obecnie PACCAR)  zajęła się opracowaniem 3-osiowego ciągnika o oznaczeniu M26, natomiast Fruehauf Trailer Co. wykonała do niego dedykowaną naczepę określaną jako M15.

Pod względem technicznym omawiany transporter był kawałkiem naprawdę imponującej inżynierii. Ogromne wrażenie robił przede wszystkim napęd: jako że armia amerykańska w tym okresie niezbyt „lubiła się” z motorami wysokoprężnymi, ciągnik M26 otrzymał 17,9-litrowego 6-cylindrowego benzyniaka Hall-Scott 440 o mocy 240 KM. Z dzisiejszej perspektywy to może niewiele, jednak na ówczesne standardy taka moc była naprawdę imponująca i wystarczała do sprawnego poruszania zestawem który na pusto ważył 38,2 tony, a po załadowaniu nawet 74,5 tony. Oczywiście prędkość maksymalna nie była zbyt wielka i oscylowała w granicach 40 km/h. Ograniczeniem było też wysokie spalanie, wynoszące w zależności od sytuacji od 80 do 270 litrów paliwa na 100 km.

Sam ciągnik ważył 22 tony, miał 7,7 metra długości, 3,3 metra szerokości i 3,5 metra wysokości. Tak ogromna masa wynikała m.in. z tego, iż M26 miał pełnić także rolę pojazdu ewakuacyjnego, zdolnego do holowania uszkodzonych czołgów pod ostrzałem przeciwnika, co z kolei wymogło na twórcach dodanie niezwykle rozbudowanego opancerzenia kabiny oraz zamontowanie karabinu maszynowego Browning M2 kalibru 12,7 mm (dopiero potem wprowadzono nieopancerzoną wersję M26A1). Jednak to wcale nie obecność tych elementów sprawiła, iż żołnierze nadali mu wspomniany przydomek Dragon Wagon. Nazwa ta była spowodowana charakterystyczną pracą ogromnego benzyniaka, który dosłownie… pluł ogniem z wydechu.

Dragon Wagon w cywilnym, japońskim użytku:

Kilka egzemplarzy  tych niezwykłych pojazdów trafiło potem do cywilnych użytkowników z USA, jednak nawet tam mało kto ostatecznie zdecydował się na dłuższą eksploatację takiego potwora. Tym bardziej zadziwiający jest fakt, iż japońscy bracia Shirata  zdobyli się na taki zakup w kraju gdzie na ulicy najczęściej widywano samochody o wymiarach Fiata 126p. Oczywiście „japoński” M26 został nieco zmodyfikowany względem wersji wojskowej, m.in. usunięto mu całe opancerzenie, pomalowano na niebiesko oraz doczepiono nieoryginalną, ale za to większą naczepę lepiej dostosowaną do transportu gabarytów. Szybko okazało się przy tym iż stary amerykański transporter to idealne narzędzie do tego typu zadań. Pojazd ten regularnie wykonywał swoją pracę w prefekturze Nagano, gdzie transportował m.in. transformatory do elektrowni, czy też przęsła mostów. Japońskie źródła wspominają przy tym, iż masa tych ładunków nierzadko była liczona w setkach ton, a pamiętajmy, iż Dragon Wagon oryginalnie miał przewozić około 40-tonowe Shermany. Sami kierowcy podobno bardzo lubili ten sprzęt, zwłaszcza zimą, bowiem zauważono, iż plujący ogniem wydech stanowił całkiem dobre źródło ogrzewania. Jedyne na co mogli narzekać to wspomniane spalanie: według Japończyków amerykański smok na odcinku 100 metrów pochłaniał 1 litr benzyny a to oznaczałoby, iż na pokonanie 100 kilometrów należałoby zużyć aż 1000 litrów paliwa!

 

Warto też wspomnieć, iż Shirata-gumi nie była jedyną japońską firmą która zdecydowała się na tak nietypowy pojazd. Podobnej ciężarówki, z tą różnicą, iż w kolorze żółtym używał m.in. Nippon Express będący obecnie światową potęgą w branży logistycznej, Mówi się także, iż amerykańska konstrukcja stanowiła wzorzec dla firmy Hitachi przy budowie pierwszych własnych ciężkich pojazdów (obecnie przedsiębiorstwo to jest gigantem oferującym m.in. duże wywrotki kopalniane i maszyny budowlane). Co natomiast stało się z omawianym w artykule niebieskim egzemplarzem?  Miłym zaskoczeniem jest fakt, iż historia ta ma szczęśliwe zakończenie. Nietypowa ciężarówka przez długie lata stała w opuszczonym magazynie, aż w końcu w 2015 roku została odnaleziona i odrestaurowana. Cały proces renowacji trwał 3 lata i w ten oto sposób w 2018 roku stary amerykański smok ponownie ujrzał światło dzienne. Co więcej przy jego ponownej prezentacji brał udział jeden z żyjących braci Shirata, który w czasach swojej młodości miał okazję nim jeździć.

Współczesne zdjęcia: