Problem braku rejestru przewoźników rozwiązany, ale rodzi się problem opłacania przedstawicieli we Francji

renault_premium_385_francja

Jeszcze w tym tygodniu w życie wejdą francuskie przepisy znane jako „loi Macron”, wprowadzające płacę minimalną dla zagranicznych kierowców ciężarówek. I właśnie w związku z tym mam do przekazania dwie informacje, z których jedna jest jak najbardziej pozytywna, zaś druga może skłonić co wrażliwszych do rzucenia krzesłem.

Po pierwsze, jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna”, brak elektronicznego rejestru przewoźników nie stanie na drodze polskim firmom transportowym. Owszem, Francuzi będą wymagali numeru z takiego rejestru, lecz dla krajów, które rejestru nie mają, zrobią mały wyjątek. Polskie firmy będą więc mogły podać we francuskich formularzach zgłoszeniowych po prostu numer wspólnotowej licencji na transport. A przynajmniej tak twierdzi Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa.

Nie znaczy to jednak, że administracyjne obciążenie związane z „loi Macron” będą dla Polaków przeszkodą nie do przejścia. Wręcz przeciwnie – okazuje się, że nowe przepisy wyeliminują polskich przewoźników z tras do Francji oraz Francji wręcz skuteczniej, niż można było się na początku spodziewać. I wcale nie wynika to z wymaganej przez francuzów wysokości pensji, lecz właśnie z administracyjnych ograniczeń. Dlaczego? Wyjaśnił mi to dzisiaj jeden z niewielkich przewoźników, którego ciężarówki do Francji jeździły bardzo sporadycznie. Jak twierdzi, otrzymał kilka ofert skorzystania z usług przedstawicieli na terenie Francji, wymaganych w zapisach „loi Macron” i liczących sobie około 75-100 euro stałej, miesięcznej opłaty. Problem polega jednak na tym, że umowę z takim przedstawicielem trzeba podpisać na pełne 18 miesięcy, gdyż również i to wynika z nowych przepisów. Mówiąc więc krótko – w przypadku mniejszych firm, sporadyczne trasy do Francji po prostu przestaną wchodzić w grę, bo kto będzie opłacał przedstawiciela, nie mają gwarancji, że jego usługi w ogóle będą potrzebne, zaś koszty się zwrócą?