Wielki nalot na „małą Rumunię” – kolejna firma transportowa na celowniku w Belgii

Fot. BTB-ABVV

Historia najnowszego nalotu belgijskiej policji odwołuje się do wydarzeń z 2018 roku. Grupa rumuńskich oraz bułgarskich kierowców ciężarówek dostała wówczas do podpisania angielskojęzyczną zgodę na obniżenie diet przysługujących im w trasie. Podsunięty dokument wzbudził jednak ich sprzeciw i kierowcy udali się do związku zawodowego. A że ich pracodawca wywodził się z Belgii, padło przy tym na belgijski związek BTB-ABVV.

Organizacja próbowała interweniować w sprawie obniżenia diet. Stronom nie udało się jednak dojść do porozumienia i dlatego BTB-ABVV postanowiło sięgnąć po poważniejsze środki. Związek zaczął zbierać materiały obciążające przewoźnika i w tym tygodniu doprowadziło to właśnie do wielkiego nalotu.

Belgijska policja federalna weszła we wtorek na teren firmy transportowej Van Steenbergen w miejscowości Arendonk. Jak podają lokalne media, odcięto dostęp od całego firmowego terenu, a funkcjonariusze szukali potencjalnych materiałów dowodowych. W tym samym czasie policja prowadziła też mniejsze przeszukania na Słowacji oraz w Portugalii, gdzie firma ma zarejestrowane zagraniczne spółki.

Jak donosi „Gazet van Antwerpen”, o popełnienie przestępstwa podejrzewa się grupę aż 14 osób. W tym 8 osób miało pochodzić z rodziny zarządzającej przedsiębiorstwem. Wiadomo też, że wszyscy podejrzani zostali przesłuchani, a następnie warunkowo wypuszczono ich na wolność, wczoraj przywracając bazę firmy do działania.

A na czym miałyby polegać te przestępstwa? Jak to w Belgii, chodzi o zatrudnianie kierowców na nielegalnych warunkach, poprzez wspomniane oddziały. W ostatnim czasie miano rekrutować przede wszystkim Rumunów, otrzymujących około 500-600 euro pensji podstawowej i wykonujących swoje obowiązki głównie na terenie Belgii.

Coś takiego miałoby być łamaniem przepisów socjalnych oraz podatkowych, a Belgowie nazywają to wręcz „handlem ludźmi”. Telewizja „VRT” podaje też kilka obrazowych przykładów, jak chociażby to, że baza firmy była w okolicy zwana „Małą Rumunią”, kierowcy spędzali weekendy w kontenerze umieszczonym za firmą, a zarządzanie ich pracą prowizorycznie ulokowano w letnim domku.