W świecie aut osobowych pojawiła się afera dotycząca silników diesla. A że po części może to dotyczyć samochodów dostawczych i ciężarowych, postanowiłem Wam to przedstawić.
Wszystko dotyczy badania, które przeprowadziła niemiecka firma ubezpieczeniowa OCC. Obiektem testu był Mercedes-Benz 240D z 1982 roku, a więc przedstawiciel popularnego modelu W123, zwanego też „beczką”. Samochód ten sprawdzono pod względem emisji spalin, w tym szkodliwego dla klimatu CO2 oraz szkodliwych dla ludzi tlenków azotu. Zastosowano przy tym takie same procedury, jak dla pojazdów współczesnych, w czasie testów homologacyjnych. Co też ważne, omawiany pojazd był w idealnym stanie technicznym, a także doposażono go w prosty, niefabryczny katalizator.
Omawiany Mercedes w czasie badań:
Taka „beczka” z dołożonym katalizatorem okazał się generować 845,45 mg tlenów azotu na kilometr. To wynik znacznie niższy niż w wielu nowych autach z silnikami diesla, jak na przykład Renault Scenic 1.6 dCi, Nissan Juke 1.5 dCi, BMW X3 20d, czy Volkswagen Tiguan 2.0 TDI. Innymi słowy, spaliny takiego starego diesla okazały się mniej szkodliwe dla ludzi, niż w wielu nowych autach, pełnych ekologicznego osprzętu. I to też wniosek, o którym piszą teraz portale motoryzacyjne z całego świata.
Stosunkowo niewielka okazałą się też emisja CO2. Tutaj „beczka” miała wynik oscylujący wokół 200 g/km, co można porównać z wieloma większymi SUV-ami o 2-litrowym silniku diesla. Choć pamiętajmy, że emisja CO2 zawsze jest wprost proporcjonalna do zużycia oleju napędowego i nie da się tego ograniczyć żadnymi systemami oczyszczania spalin. Niska emisja CO2 oznacza więc, że 240D po prostu mało pali. Jest przy tym jednak przeraźliwie wolne, czego nie można już powiedzieć o współczesnych, 2-litrowych dieslach. W tym zakresie jak najbardziej dokonała się więc poprawa.
No to pozostaje pytanie, jak wypadłaby w takim porównaniu 38-letnia ciężarówka z dołożonym katalizatorem lub po prostu jakiś pojazd zgodny z normami emisji spalin Euro 3.
