Seryjny morderca do 2006 roku robiący trasy po Europie – sprawiedliwość na zakręcie cz. 8

W serii „Sprawiedliwość na zakręcie” możecie się zapoznać z krótkimi opowiadaniami kryminalnymi, zawsze w jakiś sposób związanymi z branżą transportową. W poprzednich tekstach, dostępnych pod tym linkiem, znajdziecie między innymi historie spektakularnych kradzieży, wypadków oraz strzelanin. W dzisiejszym odcinku autor Miłosz Urban przedstawi zaś historię niemieckiego, seryjnego mordercy, aż do 2006 roku pracującego w europejskim transporcie międzynarodowym.


Po ostatniej lekcji Silvia Unterdörfel wyszła ze szkoły w Paulen i ruszyła w stronę domu. Szła niespiesznie, cieszyła cię majowym słońcem i zbliżającym końcem roku, ale wiedziała, że ojciec, oficer policji, nie lubił, kiedy zbyt długo spacerowała samotnie po zajęciach. Miała dopiero czternaście lat, a w miasteczku od jakiegoś czasu mnożyły się informacje o napadach na samotne kobiety. Oficjalnie oczywiście nikt tego nie mówił – był to rok 1974, a w Niemczech Wschodnich, komunistycznym raju, takie rzeczy zdarzać się nie mogły. Silvia jednak wiedziała, że dla bezpieczeństwa powinna wrócić prosto do domu.

Nastolatka mieszkała z rodzicami w mieszkaniu socjalnym w wielorodzinnej kamienicy ze wspólnym strychem, łączącym kilka klatek schodowych. Miejsce, jakich do dziś wiele, gdzie wszyscy się znają i w razie potrzeby każdy każdemu pożyczy szklankę mąki. Co więcej, do jej klasy chodził też syn sąsiadów z wejścia obok. Tam każdy czuł się po prostu bezpiecznie.

Silvia zamknęła za sobą drzwi, zdjęła buty i poszła umyć ręce. Kiedy wróciła z łazienki, usłyszała pukanie. Zaskoczona wyjrzała przez wizjer, westchnęła i niezadowolona otworzyła. W progu stał jej kolega ze szkoły, piętnastolatek, który trafił do jej klasy, bo musiał powtarzać rok. Zapytał o zadanie domowe, więc niechętnie wpuściła go do środka i ruszyła do pokoju, po zeszyt. Nie wiedziała, co się dzieje, kiedy na jej gardle zacisnęły się palce silnego nastolatka. Próbowała walczyć, wyrywała się i szarpała, ale nie potrafiła pokonać potężniejszego przeciwnika. Nieprzytomna nie czuła już, jak ktoś gładzi jej głosy i drży z podniecenia, zanurzając w nich twarz. Nie czuła też, jak przestraszony tym, co zrobił, wiesza ją na klamce, wychodzi i przez strych wraca do swojego mieszkania.

Mimo nacisków ojca, doświadczonego oficera policji, który wiedział, że córka nie mogła popełnić samobójstwa i wskazywał na poprzewracane meble i wyrwaną rurę od kuchenki, policja uznała, że nastolatka sama odebrała sobie życie. W komunistycznym raju morderstwa nie miały prawa się zdarzyć. Rodzice Silvii nie doczekali prawdy o śmierci córki, która światło dzienne ujrzała dopiero w trzydzieści lat później.

Jest rok 2006. Ponury, listopadowy wieczór w katalońskim miasteczku Santa Julia de Ramis nie zapowiadał się szczególnie – dzień jak co dzień. Technik firmy ochroniarskiej montował właśnie kamerę monitoringu na budynku fabryki. Kilkukrotnie próbował ustawić ostrość na bramę wjazdową, ale za każdym razem coś z obrazem było nie tak. Dlatego spróbował przestawić kamerę i sprawdzić automatykę. W czasie tych testów, zupełnie przypadkowo nagrał znajdujący się po drugiej stronie ulicy parking przy lokalnym stadionie, a na nim pojedynczą ciężarówkę marki Volvo z logiem firmy na plandece naczepy. Tym razem udało mu się skłonić sprzęt do prawidłowego działania i nie zawracając sobie głowy kasowaniem próbnych ujęć ruszył do kolejnych kamer.

Przypadek, który już wcześniej decydował o większej ilości spraw, niż chcielibyśmy przyznać, tym razem pozwolił przerwać karierę jednego z najgorszych i najdłużej działających seryjnych morderców współczesnej Europy.

Kilka dni później, w krzakach obok parkingu znaleziono ciało zamordowanej kobiety. Policja zebrała nagrania okolicznych kamer i, jak zawsze przy bezimiennych zwłokach, których nikt nie szuka, chciała zamknąć dochodzenie. I pewnie tak by zrobiła, gdyby na jednej z płyt nie znaleziono nagrania niemieckiej ciężarówki, która w szacowanym czasie porzucenia ciała stała dokładnie obok. Na podstawie zapisanych tablic rejestracyjnych policja zgłosiła się po pomoc do niemieckich władz. W ten sposób siedemnastego listopada 2006 roku w Kolonii zatrzymany został kierowca ciężarówki Volker Eckert.

Mężczyzna z początku do niczego się nie przyznawał, a pytania o zamordowaną kobietę z Hiszpanii wręcz wyśmiał. I z braku dowodów prawdopodobnie zostałby wypuszczony, gdyby nie poprosił jednego z policjantów o lek na ból głowy, który miał trzymać w kabinie ciężarówki. Policyjni psycholodzy stwierdzili rok później, że to akurat nie był przypadek – że sam chciał zostać złapany. I udało mu się, bo w samochodzie, na podłodze obok fotela, leżały zdjęcia z polaroidu. Policjant, który je podniósł, natychmiast rozpoznał na nich kobietę ze zdjęć przysłanych przez kolegów z Hiszpanii. Było to tym prostsze, że wszystkie przedstawiały ją już po śmierci.

Eckert szybko przyznał się do mordowania kobiet, lecz twierdził, że ofiar było tylko sześć. Przeczyła temu bogata kolekcja zdjęć polaroidowych, z których kilkanaście zostało wykonanych z całą pewnością pośmiertnie – ich ilość nie pokrywała się z zeznaniami aresztowanego.

Praca nad wyjaśnieniem sprawy seryjnego mordercy z Niemiec nie była usłana różami. Na początku trzeba było zażegnać spór między niemiecką i hiszpańską policją, z których każda chciała sama prowadzić dochodzenie. Dopiero sąd zadecydował na korzyść Niemiec. To jednak nie oznaczało końca problemów, bo sprawa trafiła do Hof, gdzie mieszkał Eckert. Tam jednak nie było szans, by przeciążony do granic możliwości wydział zabójstw mógł poświęcić odpowiednią ilość czasu na przebadanie ogromnego materiału dowodowego. Ostatecznie, mimo że Eckert działał w pojedynkę, jego sprawą zajął się wydział do spraw przestępczości zorganizowanej. Tylko oni mogli bowiem rzucić do pracy zespół czterdziestu osób i tylko oni mieli doświadczenie, które przyniosło wyjątkowe owoce.

W tym samym czasie Volker Eckert zaczął rozmawiać z policyjnym psychologiem, doktorem Norbertem Nedopilem. Opowiedział mu, jak dorastał w maleńkim Paulen, jak lubił bawić się lalkami młodszej siostry i jak z tych zabaw zrodziła się fascynacja długimi kobiecymi włosami. Volker przeszedł okres dojrzewania wyjątkowo wcześnie, już jako dziesięciolatek, przez co ani nie miał w sobie dość dojrzałości, by umieć pracować nad targającymi nim emocjami, a z drugiej uniemożliwiło nawiązanie relacji, w której mógłby dać ujście swoim potrzebom. Miotał się przez kilka lat, aż do chwili, gdy przyszedł do sąsiadki pożyczyć zeszyty, a wyszedł od niej już jako morderca.

Eckert zeznał również, że po serii odsiadek, z których pierwsza miała miejsce po kradzieży samochodu matki, a ostatnia po napaści seksualnej i próbie morderstwa dwóch kobiet (12 lat), celowo wybrał zawód kierowcy ciężarówki na trasach międzynarodowych. Była to kwestia chłodnej kalkulacji – liczył, że dzięki temu uda mu się przez wiele lat uciekać sprawiedliwości.

Na wyjątkową długie i okrutne działanie mordercy pozwolił brak współpracy między policjami różnych krajów. Mimo otwartych granic, przepływ informacji o morderstwach w zasadzie nie istniał, co w przypadku kłótni kompetencyjnych można jeszcze zrozumieć. Nie można natomiast przystać na postawę policji w każdym z tych krajów, która w ogóle nie angażowała się w śledztwa w sprawie morderstw kobiet z marginesu – słabych, emigrantek i prostytutek. Eckert intuicyjnie wybierał postaci z marginesu, jakby wiedział, że nikt nie zgłosi nawet ich zaginięcia.

I tak w czerwcu 2001 roku, wracając z trasy do Hiszpanii, zamordował pod Bordeaux nigeryjską prostytutkę Sandrę Osifo. Zwróciła na siebie jego uwagę długimi, gęstymi włosami, które okazały się jednak peruką. Kiedy cztery dni później znaleziono jej ciało, policja ograniczyła się jedynie do ustalenia jej tożsamości.

Dwa miesiące później Eckert ponownie pojechał do Hiszpanii, gdzie do kabiny zaprosił Isabel Beatriz Díaz. Kobieta zaskoczyła go siłą, z jaką stawiała opór. To, jak zeznał, podnieciło go jeszcze bardziej, więc po jej zamordowaniu odbył z nią stosunek.  Policja znalazła ciało kilka dni później, ale również nie szukała jej mordercy.

W sierpniu 2002 roku we Francji zginęła Benedicta Edwards, prostytutka ze Sierra Leone. Do tego morderstwa Eckert nigdy się nie przyznał, jednak z prawie stuprocentową pewnością można stwierdzić, że to on go dokonał.

W 2003 roku policja z Czech zidentyfikowała na podstawie zdjęć Eckerta kobietę zamordowaną dwa lata wcześniej.

W rozmowach z psychologiem Volker opowiadał, jak z dziecięcą (dosłowny cytat!) radością przygotowywał się do kolejnego wyjazdu z towarem, jak potem przeglądał zdjęcia swoich ofiar i onanizował się, trzymając w ręku odcięte im włosy i jak wracając z morderczej eskapady planował już kolejną.

Policjanci zajmujący się jego sprawą, sprawdzili wszystkie dostępne dane: z tachografu ciężarówki, którą prowadził, z jego kart kredytowych, telefonu, miejsc opłat za przejazdy, hoteli i stacji benzynowych. Na tej podstawie udało się wskazać dwanaście ofiar, które na pewno można mu przypisać i przynajmniej kilka, które prawdopodobnie też zamordował. Prócz wymienionych wcześniej, życie z jego ręki straciły na pewno kobieta z Ghany, Ahhiobe Gali, zamordowana we Włoszech we wrześniu 2004; Mariy Veselova, Rosjanka, której ciało znaleziono w Figueras niedaleko Gerony w lutym 2005; Polka, Agnieszka Bos, uduszona we Francji w 2006; oraz Miglena Petrova Rahim, dwudziestolatka z Bułgarii, której ciało zostało znalezione w Sant Julia de Ramis, niedaleko Gerona, pozwoliło ruszyć machinę poszukiwań i ostatecznie doprowadziło do zatrzymania mordercy.

Wiele skazuje również, że jego drugą ofiarą była osiemnastolatka z Plauen, jego rodzinnego miasteczka, której obnażone zwłoki znaleziono w 1987 roku. Wszystkie poszlaki, modus operandi i miejsce wskazują jednoznacznie na niego, jednak lokalna policja do dziś oprotestowuje takie wnioski, prawdopodobnie, by bronić się przed oskarżeniami o niekompetencję – w końcu mieć seryjnego mordercę w małym miasteczku i nie umieć go złapać może być powodem do wstydu.

Śledztwo potwierdziło smutne fakty, które dla wielu pewnie nie będą zaskoczeniem. Po pierwsze, brak współpracy policji z różnych krajów i niepołączone bazy danych ułatwiają międzynarodowym mordercom ich proceder. Po drugie, kwestie dumy i walka o kompetencje przeszkadzają w znalezieniu sprawcy. I wreszcie po trzecie, nikogo nie interesują najsłabsi i najbardziej bezbronni, którzy z braku innych możliwości, biedy czy zmuszani, rozpoczynają pracę w zawodzie pogardzanym przez zdrowe i bogate społeczeństwo, a jednak na tyle nieodzownym, że nazywany jest najstarszym na świecie.

Sprawa Volkera Eckerta zakończyła się ostatecznie pierwszego lipca 2007 roku, dokładnie w urodziny mordercy. Jakby nie mógł pojąć okropieństwa swoich czynów, załamał się, że uwielbiana przez niego siostra nie przyszła złożyć mu życzeń i powiesił się w celi. W ten sposób sam podzielił los swoich uduszonych ofiar.