Jelcz z wyjątkowym klimatem lat 90-tych, jako firmowy rodzynek – Polskie Ciężarówki 02/21

„Sesje miesiąca” znajdziecie pod tym linkiem.

Pierwsza sesja „Polskich Ciężarówek” znajduje się tutaj.

Witam z drugim artykule z serii „Polskie Ciężarówki”, przygotowywanej przy współpracy z fotografem Heńkiem Anielskim (Ciężarówki w obiektywie spottera). Jest to już nasza druga wspólna seria, po realizowanych od ubiegłego roku „Sesjach Miesiąca”. W przypadku „Polskich Ciężarówek” skupimy się wyłącznie na produktach polskiego przemysłu motoryzacyjnego lub na ciężarówkach blisko z nim związanych.

Jeśli macie swoich kandydatów na kolejne miesiące, zachęcam do przesyłania zdjęć oraz zgłoszeń pod adres mailowy [email protected].

Dzisiejszym bohaterem jest Jelcz S622D z 1998 roku, a więc ciężarówka szczególna z dwóch powodów. Dla wielu z Was będzie to zapewne wspomnienie lat 90-tych, gdy samochody dokładnie takie jak ten powszechnie występowały na drogach. Część firm próbowała je nawet wysyłać w trasy dalekobieżne, widząc w tym tańszą alternatywę dla sprzętu zachodniego. Jednocześnie był to już schyłek Jelcza jako producenta ciężarówek cywilnych. W kolejnych latach produkcja została wygaszona niemal do zera, z uwagi na drastyczny spadek popytu.

Opisywany egzemplarz udało się zachować dzięki ciekawej przeszłości oraz zamiłowaniu obecnego właściciela. Swoją historię Jelcz rozpoczął jako ciężarówka do zimowego utrzymania dróg. Szybko jednak zmieniła pracę, trafiając do Centrum Obsługi Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w Warszawie. Innymi słowy, był to samochód jeżdżący na wewnętrzne potrzeby… premiera. A od początku 2018 roku należy on do krakowskiej firmy transportowej ViaPolonia. Jelcz dzieli więc plac z ciężarówkami zupełnie współczesnymi, takimi jak cała flota Renault Midlum, czy jedne z pierwszych w Polsce Fordów F-Maxów. Te kursują jednak w trasy do Niemiec, podczas gdy Jelcz pełni rolę reprezentacyjno-hobbystyczną.

Właściciel firmy, Piotr Pilarczyk, postanowił zachować ciężarówkę w jak najbardziej oryginalnym stanie. Unikał jakichkolwiek poważnych przeróbek, by uczynić z pojazdu pełnoprawnego „youngtimera”. Wszelkie prace postanowił też zlecić prawdziwemu specjaliście od tematu. Mowa tutaj o firmie BMP Duśko z Bochni, która specjalizuje się w kompleksowym remontowaniu i modernizowaniu polskich samochodów ciężarowych. Poza tym Jelcz po prostu zdołał uniknąć wyeksploatowania. Bo choć z fabryki wyjechał już 23 lata temu, na licznik nakręciły się tylko 254 tys. kilometrów przebiegu.

W efekcie możemy zobaczyć Jelcza, którego nadwozie przenosi nas do Polski lat 90-tych, dopiero jedną nogą stojącej w świecie współczesnej motoryzacji. Zastaniemy tam już dwa łóżka, za amortyzowanym fotelem znalazła się szafa na ubrania (niczym w Renault Magnum), deska rozdzielcza dostała tachograf, a na tunelu umieszczono uchwyty na kubki. Poza tym można powiedzieć, że z zewnątrz samochód wyglądał całkiem nieźle. Nadal była to jednak kabina z zupełnie innej epoki, czego po prostu nie dało się już ukryć. Deska rozdzielcza była uproszczona do maksimum, boczki drzwiowe niemal nie istniały, tunel silnika sięgał bardzo wysoko, a ogólne wykończenie raczej nie zachęcało.

Pod tą niezwykle klimatyczną kabiną umieszczono jeszcze polski silnik, wyprodukowany w Mielcu. To 11,1-litrowa, turbodoładowana jednostka o mocy 213 kW, czyli niecałych 290 koni. Do tego doszła manualna, 12-biegowa przekładnia oraz układ 6×2 z trzecią osią podnoszoną. Co też ciekawe, Jelcz otrzymał tylną windę załadunkową, przydatną w jego poprzedniej pracy. Niczym we współczesnych „busach” do transportu międzynarodowego, jej podest ukrywa się pod plandeką. Naturalnie jest to pełna plandeka, jednolita wraz z tylną ścianą oraz dachem. Żadnych odsuwanych kurtyn nie przewidziano, jak przystało na jeżdżący pomnik polskiego transportu krajowego lat 90-tych.

Pełna sesja zdjęciowa: