20-metrowy zestaw na bazie trzyosiowego Sprintera, z trzecią osią bez zawieszenia

Polizeipräsidium Osthessen

Upłynęło już siedemnaście lat od kiedy z Polski do Niemiec masowo ruszyły lawety. Wiele firm dorobiło się w tym czasie nowego sprzętu, ucywilizowało metody transportu, a nawet zaczęło zlecać przewozy podmiotom zewnętrznym. Za to widząc na drodze wyeksploatowanego busa z lawetą coraz częściej spodziewamy się rejestracji zza wschodniej granicy.

Aż tu nagle pojawia się zestaw, który przeczy wszelkim możliwym zmianom. To wręcz najwyższa forma transportowego partyzanctwa, wykonywana na trasie z Zachodu do Polski, samochodem na polskich rejestracjach. Pojazd ten był poddany amatorskim modyfikacjom, długością przerastał niemal wszystkie ciężarówki, w parametrach tonażowych nic się nie zgadzało, a silnik szybko odmówił współpracy.

Czerwony Sprinter wraz z przyczepą liczył 20,2 metra długości, podczas gdy powinien zmieścić się w 18,75 metra. Był to też Sprinter trzyosiowy, co okazało się efektem bardzo prowizorycznej modyfikacji. Otóż tylna oś była przymocowana do ramy zupełnie na sztywno, bez jakiegokolwiek układu zawieszenia i bez amortyzatorów. Nie połączono jej też z układem hamulcowym. Co prawda w komorze silnika zwisał w tym celu przewód, ale został on przerwany, prawdopodobnie w wyniku ocierania o kolumnę kierownicą i nadwozie.

Gdy zestaw został zatrzymany przez policję ze wschodniej Hesji, w miniony czwartek rano, na autostradzie A4 pod Bad Hersfeld, Niemcy chcieli poddać go ważeniu. To jednak okazało się częściowo niemożliwe, gdyż raz zgaszony silnik nie chciał ponownie się uruchomić. Nie pomógł przy tym nawet „autostart” w puszce, który kierowca miał na podręcznym wyposażeniu. W efekcie nie udało się więc ustalić ile ważył cały zestaw.

Zważono jednak samą przyczepę, na której znajdowały się aż dwa auta dostawcze. Waga wskazała wówczas 4,26 tony, choć przyczepę zarejestrowano tylko na 3,5 tony. Ponadto Sprinter nie mógł ciągnąć aż tak ciężkiej przyczepy, mając homologację tylko na pojazdy 2-tonowe. A do tego przyczepa również okazała się nie do końca sprawna. Jej przewody hamulcowe przymocowano bowiem zwykłym sznurkiem.

Wśród oczywistych następstw kontroli był zakaz dalszej jazdy. Kierowca miał otrzymać „trzycyfrowe” mandaty karne, podczas gdy wobec właściciela pojazdu wszczęto postępowanie administracyjne, zagrożone karą „czterocyfrową”.