Witam w kolejnym artykule z serii „Polskie Ciężarówki”, przygotowywanej przy współpracy z fotografem Heńkiem Anielskim (Ciężarówki w obiektywie spottera). Skupiamy się tutaj wyłącznie na produktach polskiego przemysłu motoryzacyjnego, przedstawiając je na sesjach zdjęciowych i opisując historie ich użytkowników. Wszystko po to, by uchronić te pojazdy przed zbyt wczesnym zapomnieniem. Wszystkie dotychczasowe artykuły z tej serii znajdziecie pod tym linkiem, kolejnych kandydatów do sesji możecie zgłaszać pod adres [email protected], a tymczasem przechodzimy do naszego dzisiejszego bohatera.
Prezentowana historia zaczęła się już w 1989 roku, od postanowienia, które przyjął zaledwie 10-letni Tomek Grala ze Starego Miasta pod Koninem. Był on pod tak ogromnym wrażeniem nowej wywrotki Jelcza, dopiero co odebranej przez jego ojca Józefa, że obiecał sobie kupienie identycznego pojazdu w dorosłości. I choć takie dziecięce postanowienia często po prostu przemijają, tym razem marzenie zostało zrealizowane, a efekt możemy zobaczyć na prezentowanych dzisiaj zdjęciach. Obecnie Tomasz ma bowiem 44 lata, od 24 lat pozostaje kierowcą zawodowym, a jego hobbystycznym samochodem na weekendy jest właśnie odrestaurowana ciężarówka rodem z Jelcza.
Pierwszym krokiem do realizacji tego marzenia było znalezienie odpowiedniej bazy. Nie mógł to być dowolny Jelcz serii 300, lecz konkretnie wersja Jelcz-SHL 3W317, dokładnie taka, jaką ojciec Tomasza jeździł przed laty w PKS Konin. Przy tym cyfry „317” oznaczały krótki rozstaw osi, stosowany w ciągnikach siodłowych i pojazdach samowyładowczych, a kielecki SHL był producentem zabudowy, trójstronnej wywrotki, od której wziął się symbol 3W. Po długich i trudnych poszukiwaniach, w 2019 roku, udało się znaleźć właśnie taki model. Miał on bardzo mały przebieg, a także pochodził z 1989 roku, dokładnie tak samo, jak dawna ciężarówka ojca. Niemniej nie był to egzemplarz do końca idealny, gdyż ciężarówka pracowała na lotnisku Poznań Ławica, służąc tam za pługosolarkę i mając tym samym zaawansowaną korozję.
By doprowadzić pojazd do obecnego stanu, konieczne były dwa lata ciężkiej pracy, w większości wykonywanej przez Tomasza i jego kuzyna Jarosława. Znaczą część czasu pochłonął remont blacharski, gdyż zarówno kabina, jak i samowyładowcza kabina okazały się przypominać sito. Konieczne było piaskowanie, spawanie i malowanie, a burty zabudowy odtwarzano wręcz własnoręcznie od nowa. Jak się bowiem okazuje, element ten wykonywany był z podwójnej blachy. Zbierająca się w środku woda skutkowała więc tak silną korozją, że każdy warsztat odmówił ich odnowienia. Dodatkowo okazało się, że części do Jelcza serii 300 nie są już takie łatwe w zakupie i trzeba mocno naszukać się ich przez internet.
W ramach remontu Jelcz został upodobniony do dawnej wywrotki z PKS Konin. To właśnie stąd wzięły się niebieskie błotniki oraz oznaczenia umieszczone na kabinie. Poza tym ciężarówka otrzymała kilka dodatków, które w 1989 roku uznano by za bardzo modną formę tuningu. Pod przedni zderzak trafiły pneumatyczne trąby z czechosłowackiego Liaza, podarowane przez byłego mechanika z PKS-u, natomiast pod zderzakiem pojawiły się dodatkowe reflektory, pochodzące prawdopodobnie z Ursusa. W środku znajdziemy nieodłączny koc na tunelu silnika, sportowe proporczyki z epoki, a także specyficzny zestaw audio. Jest to drewniana skrzynia z głośnikiem i radioodbiornikiem Unitra, odtworzona przez Tomasza w oparciu o wspomnienia z tras z dzieciństwa. Tuż obok widzimy zaś oryginalne przełączniki zabudowy, fabrycznie opisywane w języku angielskim, niemieckim oraz polskim. To pamiątka po fakcie, że trójstronne wywrotki Jelcz-SHL trafiały także na eksport.
Układ napędowy pojazdu, złożony z 200-konnego silnika bez turbosprężarki oraz 5-biegowej przekładni, nie wymagał pełnego remontu. Wedle wiedzy właściciela, w oryginale zachowała się także instalacja wywrotu. Trudno się temu zresztą dziwić, jako że w momencie zakupu Jelcz miał zaledwie 27 tysięcy kilometrów przebiegu, a przez kolejne cztery lata ledwie przekroczył 30 tysięcy. W kwestii serwisowania Tomasz również przyznaje, że prace mechaniczne są bardzo proste bardzo i wzbudzają u niego dużo sentymentu. W czasie służby w wojsku jeździł on bowiem dwoma podobnymi Jelczami, a następnie przez trzy lata prowadził Jelczem 317 w cywilnym transporcie. Wówczas nie było to jednak trójstronna wywrotka, lecz ciągnik siodłowy z kabiną sypialną oraz naczepą.
Obecnie o codziennej pracy Jelcza nie ma już mowy. Ciężarówka nosi bowiem zabytkowe rejestracje, służy do przejażdżek dla przyjemności, a jedyne dalsze trasy prowadzą na doroczny zlot w Jelczu-Laskowicach, licząc po około 200 kilometrów w jedną stronę. Jeśli już zdarzy się, że pojazd przewozi jakiś ładunek, to mowa o sporadycznych sytuacjach, wykonywanych wyłącznie na potrzeby prywatne. Sam właściciel zresztą podkreśla, że obecnie ten samochód po prostu nie powinien już niczego przewozić. Zamiast tego jego rolą jest ratowanie pamięci o polskiej motoryzacji, pokazując, że przed laty mieliśmy w Polsce własną markę pojazdów do cywilnego transportu.
Pełna sesja zdjęciowa: