W Korei Południowej trwa jeden z największych protestów, jakie zorganizowano w branży transportowej w ostatnich latach. Według szacunków organizatorów, bierze w nim udział aż 25 tys. osób, nie podejmując się żadnych zleceń i nie wyjeżdżając na drogi. Jak natomiast wpłynęło to na działanie kraju?
Wystarczyło kilka dni protestu, by ograniczyć koreańską produkcję stali i sparaliżować dostawy nowych aut osobowych. Wszystko to produkty w dużej mierze trafiające na eksport i dlatego też koreański rząd zaczął obawiać się o finansową stabilność kraju. Dlatego też prezydent opublikował wezwanie do zakończenia strajku, grożąc przy tym zastosowaniem przymusu, w postaci oficjalnego dekretu. Dokument ten nakazałby kierowcom powrót do pracy, pod groźbą kary trzech lat więzienia i grzywny o wartości około 100 tys. złotych.
Już po raz drugi w ciągu sześciu miesięcy, koreańscy transportowcy – w tym przede wszystkim mali kierowcy-przewoźnicy – walczą o podwyżki i poprawę warunków pracy. Jak sami przy tym twierdzą, rząd nawet nie próbuje nawiązać z nimi żadnych negocjacji i dlatego też determinacja do kontynuowania akcji cały czas rośnie. Grozi się wręcz sparaliżowaniem dostawy żywności i paliw, by protest był odczuwalny dla całego społeczeństwa.
Na zdjęciu: koreańska ciężarówka