W nawiązaniu do tekstu: Producenci ciężarówek: albo sprzedaż elektryków, albo drogie paliwo, albo kary
W związku z unijnymi normami, producenci mają zaledwie kilka lat, by sprzedać ogromne ilości ciężarówek elektrycznych. W przeciwnym razie grożą im nawet miliardowe kary. Przewoźnicy nie chcą jednak tych pojazdów kupować, gdyż są one wyjątkowo kosztowne, a przy tym mają ograniczoną praktyczność. Stąd apele do Komisji Europejskiej, by jakoś tę patową sytuację rozwiązać. Jak natomiast odpowiada na to Komisja? O poluzowaniu norm nadal nie ma mowy, ale zamiast tego proponuje się nowe zachęty.
W ubiegły piątek w Brukseli zaprezentowano projekt nowego rozporządzenia. Zgodnie z nim ciężarówki elektryczne miałyby pozostać całkowicie zwolnione z opłat drogowych co najmniej do połowy 2031 roku, czyli przez najbliższe sześć lat. Na pewno zwolnienie to miałoby obowiązywać w Niemczech, jako że kraj ten pierwszy wyszedł z inicjatywą i już dziś zwalnia elektryki ze swoich opłat (jak na razie tylko do końca 2025 roku). Unijni urzędnicy mają jednak nadzieję, że podobne regulacje wdrożyłyby też inne kraje unijne.
Zdaniem Komisji Europejskiej sześcioletnie zwolnienie z opłat powinno uczynić ciężarówki elektryczne znacznie bardziej atrakcyjnymi z punktu widzenia przewoźników. Tak dla przykładu, według stawek niemieckich, przy założeniu rocznego przebiegu 120 tys. kilometrów, przesiadka z diesla Euro 6 na ciężarówkę elektryczną pozwoliłaby zaoszczędzić na opłatach ponad 40 tys. euro rocznie
Pozostaje tylko pytanie, czy te 40 tys. euro wystarczy, by przechylić szalę opłacalności na korzyść napędu elektrycznego. Tutaj przypomnę, że elektryczny ciągnik może być wydatkiem rzędu 300-350 tys. euro, a więc trzy- lub nawet czterokrotnie droższym niż wersja dieslowska. Dla porównania, gdy kilka lat temu w Niemczech zniesiono opłaty dla ciężarówek gazowych i klienci masowo sięgali po ciągniki siodłowe na LNG, był to sprzęt o co najwyżej połowę droższy od diesli.