Zdjęciowy reportaż z Argentyny, czyli jakie jeżdżą tam ciężarówki i czym wyróżniają się na tle Europy


Poniższy tekst oraz zdjęcia nadesłał Czytelnik Piotr Kadłubski:


Na przełomie listopada i grudnia miałem możliwość przez 3 tygodnie gościć w Ameryce Południowej, konkretnie w Argentynie. Większość czasu spędziłem w stolicy, czyli Buenos Aires, zaś kilka dni u podnóży And w zachodniej prowincji Jujuy. Człowiek wyjdzie z ciężarówki, ale ciężarówka nie wyjdzie z człowieka, więc zamiast robić zdjęcia ciekawych budowli i osobliwości, na przykład najszerszej ulicy świata Avenida 9 de Julio, albo najszerszej rzece świata La Placie przyjąłem sobie za cel zdobycie super pamiątki w postaci skromnego opisu transportowej Argentyny. Dzięki wyjazdowi w góry dane mi było także zobaczyć pojazdy z sąsiednich państw.

Argentyna to kraj wielu kultur i wielu wpływów, pewien zlepek, który wskutek burzliwych przemian (wojskowe junty, bankructwa i kryzysy ekonomiczne) cały czas się kształtuje. Z jednej strony fakt, że oprócz potomków hiszpańskich kolonistów żyje multum późniejszych imigrantów z Włoch czy Niemiec, ale poza stolicą także potomkowie rdzennych mieszkańców np. Andów tzw. „indigenos”. Zupełnie inaczej żyje się w wielkim zespole aglomeracyjnym stolicy, która stanowi jedną trzecią część ludności, a zupełnie inaczej w oddalonych prowincjach. Takie zróżnicowanie zobaczyłem też w świecie transportu

Zacznę od ogólnego obrazu motoryzacji. Argentyńczycy lubią wspierać swój przemysł i są wierni markom, które są u nich produkowane. Druga ważna cecha – wybierają samochody osobowe bardziej praktycznie, które są [sic!] znacznie młodsze niż w Polsce, ale za to w uboższych wersjach. Inaczej mówiąc Argentyńczyk od Polaka różni się tym, że woli kupić nowe Renault z silnikiem benzynowym i jeździć na gazie, nieważne, że nie ma klimatyzacji, podczas gdy u nas uważa się, że lepiej kupić 10-letnie A4 w około dwulitrowym dieselku z klimatronikiem i podgrzewaniem foteli.

Praktyczność i młody wiek są tam uznawane za o ważniejsze, niż prestiż czy luksus wynikający z użytkowania danej marki. Stad na ulicach nie zobaczymy prawie aut klasy premium, czy nawet średniej wyższej, nie są za to liczne Renault, Fordy, Chevrolety czy VW w nieznanych nam konfiguracjach. Bo Renault to tak naprawdę europejskie wersje Dacii, Chevrolety to podstawowe modele Opli, a najczęstsze modele VW czyli Gol i Suran są u nas egzotyką. Podobnie jest jeśli chodzi o ciężarówki. Niekwestionowanym królem ciężkich pojazdów, zarówno solówek i ciągników jak i podwozi autobusowych jest Mercedes- Benz. Drodzy Państwo, przedstawiam króla truckerskiej Argentyny czyli niepozornego Mercedesa Atrona:

Ten model, a przynajmniej jego kabinę doskonale znamy z Europy jako niezniszczalnego Mercedesa LK, który był produkowany w latach 1984 – 1998 w klasie średnich ciężarówek i w opinii wielu osób z branży jest uznawany za najbardziej niezawodną ciężarówkę w historii. Patrząc po polskich drogach nadal jeździ ich bardzo dużo, głównie w lokalnej dystrybucji, za to owiane sławą Scanie trójki czy Volva F12 już są niewidoczne, stąd chcąc nie chcąc przychylam się do zdania, że LK to zdecydowany mistrz i bardzo dobrze, że nadal żyje w Ameryce Południowej. W wersji torpedo kabina od LK zrobiła karierę także w Ameryce Północnej jako Freightliner. Szoferka ta bardziej znana w Europie jest w wersji „bez nosa” i takie nieco zmodyfikowane również krążą po Buenos Aires:

Tak jak wspomniałem w Europie kabina ta występowała jako wersje średnie od około 7 do 18 ton masy całkowitej. W Argentynie natomiast jest ona bazą dla pełnej gamy ciężarówek od małych solówek, aż po pięcioosiowe zestawy. Tutaj jako pełnowymiarowy ciągnik siodłowy z silnikiem przed kabiną pokonuje kolejny podjazd na wysokości ok. 2 tys. m n.p.m.:

W Polsce czy w Europie rzadko spotykamy solowe cysterny z kabiną sypialną. Gdzieś w jednej ze śródmiejskich dzielnic udało mi się za to ustrzelić taką dziwną konfigurację i to w gęstym ruchu miejskim:

Familia niemieckiego giganta jest dość szeroka, znajdziemy także inne typoszeregi, nowsze kabiny, ale co jest zaskakujące nie trafiłem na żadnego Actrosa! Trafiło się dość sporo Atego, tutaj złapałem je w konfiguracjach budowlanych. W Europie większość gruszek i wywrotek to popularne czteroośki, natomiast w Argentynie nie dość, że najwięcej jest aut trzyosiowych to mają one cały czas kabinę typu średniego. Takie podwozia w Europie są wyposażane już w bardziej dostojną kabinę Actrosa, niegdyś Axora albo dziś Arocsa ewentualnie Antosa.

Znalazł się także rzadki Axor:

W Buenos Aires – wszyscy pozornie jeżdżą jak wariaci w chaosie, bez kierunkowskazów, nawet nie pilnują, żeby mieścić się w jednym pasie, a piesi, pomimo, że nie traktują poważnie czerwonych świateł trzymają się od samochodów z dala i ustępują im. Ktoś może powiedzieć, że warto byłoby tak zrobić również w Polsce, przez co kierowcy mieliby łatwiej. Może i to miałoby jakiś sens, ale musielibyśmy się tez nauczyć od Argentyńczyków czy innych nacji szalonych kierowców jednej ważnej cechy – aby nie tylko uważać na siebie i mieć pewność, że to nie z naszego ubezpieczenia zostaną pokryte straty, ale tez przede wszystkim uważać na innych, mieć świadomość tego, że każdy może popełnić błąd i brać odpowiedzialność, za to co się wokół nas może stać. Przez całe trzy tygodnie może dwa trzy razy słyszałem jakieś gwałtowne hamowania czy piski opon – sekretem ruchu nie jest ceniona przez wielu kierowców z Polski jazda „gaz-hamulec”, skakanie po pasach i wyprzedzanie gdy tylko pojawi się metrów wolnego miejsca, ale płynność i uważność. Klakson nie jest tutaj żadnym wyrazem irytacji, a ci na których się trąbi nie odbierają tego jak ofensywnej zaczepki. Np. krótki cichy klakson oznacza formę podziękowania, trochę dłuższy i głośniejszy oznacza coś w rodzaju „jedź!” potwierdzającego, że ktoś nas wpuszcza. Czasami klaksonu używa się bo po prostu stoi się w korku, ot tak. Oczywiście wypadki także się zdarzają, ale przez trzy tygodnie nie widziałem ich tylu, co podczas 2-3 przejazdów przez Modlińska i S8 w Warszawie.

Wracając do Mercedesów jest też Fuso Canter znany jako MB Acello. Na zdjęciu można zobaczyć też coś co wyróżnia Argentynę (Amerykę Południową) od Europy. Chodzi o chromowane rurki podłączane do kół – jak mniemam mają one zapewniać utrzymanie stałego ciśnienia powietrza w kole. Pewnikiem jest, że w Europie byłyby one zabronione ponieważ wystające elementy mogłyby zaszkodzić w konfrontacji z rowerzystami i pieszymi. Nikt nie kłopocze się też zakładaniem tzw. rowerówek między osiami.

Jeszcze jeden dostojny Atron:

Inna osobliwością jest występowanie dużej ilości starych maszyn, w końcu jednak Argentyna nie posiada żadnego Arge 6, czy innego odpowiednika naszych Euro. Wiąże się to zarówno z tym, że podczas gdy u nas, już wysilano, żyłowano silniki, dokładano kosztowne i zawodne wyposażenie do oczyszczania spalin, gdy szerzyło się adblue, tam dopiero wdrażano bardziej wyrafinowane formy sterowania zasilaniem silnika. Z drugiej strony nie funkcjonują tak dotkliwe jak w Europie opłaty związane z ekologią czyli myta drogowe, uzależnione od posiadanego zielonego certyfikatu. Dla Europejczyka miłą odmianą jest zobaczyć stare sprzęty w akcji i to w centrum wielkiej metropolii. O dziwo nie jest tak jak może się wydawać, że to stare, dymiące klamoty. Auta są całkiem zadbane, chociaż widać, że to woły robocze, a nie dopieszczone zabawki. W utrzymaniu dobrego stanu zapewne duże znaczenie mają luźniejsze normy czasu pracy, które pozwalają zachować jednemu kierowcy stały przydział ciężarówki. W Buenos Aires nieopodal centrum, na jednej z najbardziej ruchliwych arterii na świecie, która przechodzi w najszerszą aleję drogową na świecie można spotkać liczne zestawy wiozące kontenery do pobliskiego portu – do tego samego gdzie w zamierzchłych czasach przypłynął statek, którego bandera dała legendarnemu klubowi legendarnego Diego Maradony żółto-niebieskie barwy. Chodzi oczywiście o klub Boca Juniors Buenos Aires. Jak łatwo się domyślić, najwięcej weteranów zachowano w postaci klasyków Mercedesa i tutaj taki wiozący właśnie przez centrum popularną puszkę:

Również niemieckiego weterana nakryłem w akcji w mieście realizującego dystrybucję napojową. Auto zaparkowano na prawym skrajnym prasie kilkanaście metrów za skrzyżowaniem, nikt w Argentynie nie przejmuje się takim parkowaniem, jest ono bardzo częste. Kierowcy dobrze sobie radzą ze zjeżdżaniem w dwa pozostałe, policja drogowa wprawdzie z tym walczy, ale nie są to jakieś bardzo mocno karane sprawy.

Z kolei będąc w górach, w niewielkim pustynnym mieście zaliczanym do miejsc światowego dziedzictwa UNESCO czyli w Purmamarce w zachodniej prowincji Jujuy nie spodziewałem się, że jakiegokolwiek dużego użytkowca spotkam, jednak zdziwił mi któregoś dnia nader mocno dźwięk piłowanego pod górkę silnika o większym litrażu. Oczywiście sama czysta forma, żadnego pogłosu spalania z elektronicznie sterowanego wtrysku, żadnego supercichego tłumika czy też odgłosów biegów schodzących w dół, tylko piłowany silnik. Wyszedłem przed lokal i moi oczom ukazał się świetnie utrzymany staruszek dowożący kruszywo na budowę, które znając miejscowych rozpocznie się za pół roku, a może za dwa lata.

Skoro już zahaczyłem o góry to czas je bardziej wyeksplorować. Kilkadziesiąt kilometrów dalej na zachód od miejscowości Purmamarca i nieco wyżej bo już bardziej w okolicach 3 tys. m. n.p.m. nawet dochodząc do 4 tys metrów przemierza pasma górskie ważna droga tranzytowa. Mówiąc po naszemu jest to droga krajowa, a po hiszpańsku nieco dostojniej Ruta Nacional 52. Jednym z głównych celów jej budowy było połączenie Argentyny z Paragwajem i Chile. Droga jest bardzo malownicza, widoki momentami zapierają dech w piersiach, spotkać można pasące się na poboczu zwierzęta takie jak vicunie (trochę taka alpaka, ale jakby skrzyżowana z sarenką.) Jeśli kogoś ciekawią skandynawskie znaki ostrzegające przed łosiami to zapewniam, że na RN 52 będzie miał niespodziankę w postaci znaków informujących o… lamach. Droga z wysokości 4170 metrów prezentuje się tak:

Ciężarówki jadą tamtędy 30-40 km/h przez cały czas przy dobrej pogodzie. Ciągłe skupienie na pokonywaniu zakrętów ciężkim zestawem wymaga dużej sprawności psychomotorycznej zwłaszcza, że na takiej wysokości organizm nie działa już na 100% możliwości, a osoby wrażliwe lub niedbające o zdrowie mogą mieć naprawdę niekorzystne odczucia wysokościowe. Żeby ułatwić osąd takiej sytuacji dodam tylko, że aby udać się na taką wysokość nie wyjeżdżając z Europy należy szukać szczytów alpejskich gór, a tam nawet sportowcy alpiniści zdradzają oznaki choroby wysokościowej. W górskim pejzażu mix ciężarówek okazuje się być podporządkowany Scanii. Większość z nich to jednak nie wozy argentyńskie, a tranzytowe z Paragwaju czy Brazylii. Oprócz tradycyjnie spotykanych w tym rejonie świata naczep skrzyniowych z podwyższoną burtą i plandeką kursuje bardzo dużo autolawet. Jest to związane z tym, że Paragwajczycy importują dużo aut z Chile. Wszystkie te „lory” z Paragwaju jadą na pusto, a wracają już pełne różnych samochodów.

Czerwona Scania rozpoczyna mozolny zjazd serpentynami w stronę argentyńskich nizin:

Paragwajska czwórka z zupełnie inną niż w Europie zabudową do przewozu samochodów, na uwagę zasługuje też inne podejście do bezpieczeństwa objawiające się zastawieniem większości przedniej szyby.

Brazylijska e-Rka zjechała już z serpentyn i kontynuuje jazdę pustyniami w okolicy Salinas Grandes:

Wydawać by się mogło, że na tak długie trasy wiodące po niezamieszkałych, a już na pewno nie obfitujących w warsztaty mechaniczne terenach powinny być wysyłane bardzo mocne pojazdy, w największych kabinach. Nic z tych rzeczy, silniki oscylują wokół 400 koni, a kabiny są sypialne, ale niepodwyższane. Spotkałem także kilka Scanii czwórek jak i trafiła się babcia trójka. Mijałem też rodzynki Iveca i oczywiście Atrony, ale z uwagi na to, że nasz taksówkarz beztrosko słuchający lokalnej wersji cumbii nie miał zbyt czystych szyb w aucie, nie udało się ich choćby słabo uwiecznić.

Po przejechaniu górek ujawnia nam się dość kosmiczny krajobraz – otóż ziemie zaczyna pokrywać coś w rodzaju ziemii wymieszanej ze solą, potem już samej soli. W tym miejscu rozciąga się niezwykły widok odkrywkowej kopalni soli Salinas Grandes:

Przez środek słonego pola przebiega dalszy ciąg Ruty 52. W samej kopalni oprócz różnych ładowarek kołowych i innych maszyn ustrzeliłem kolejny ślad motoryzacyjnych różnorodności Argentyny czyli auto rodem z USA, mianowicie jakaś bliżej nieznana mi cięższa wersja Forda serii F:

Za kopalnią trafiłem na powiew nowszej motoryzacji w postaci Volva FM:

Nawet młodsze wersje nie są tak wyposażane jak europejskie odpowiedniki czego wyrazem jest np. brak lustra pokazującego pole przed kabiną, ten brazylijski FH-acz, który nie mógł mieć więcej niż 3-4 lata, ma dodatkowe lusterko szerokokątne u kierowcy, ale nie ma przy blendzie przeciwsłonecznej żadnego śladu po europejskim dodatku:

Pora wracać do Buenos Aires i przejrzeć jakie rodzynki jeszcze się trafiły. Nie może zabraknąć oczywiście Premiumek – te auta czy się niektórym podobają czy nie, są doceniane w wielu odległych zakątkach świata. Jedną w całkiem eleganckiej wersji ze spojlerami i klimą postojową udało mi się trafić w tle stadionu legendarnych River Plate, gdzie na Estadio Monumento swoją karierę rozwijał m.in. Alfredo Di Stefano:

W centrum niedaleko dworca kolejowego Retiro i Torre de Ingleses (wieży Anglików) trafiłem na VW Workera, którego kabina dla Europejczyka kojarzy się z VW LT albo z MAN- VW G90 – co oczywiste kabina ta stosowana była w lekkiej i średniej klasie, ale w Ameryce Południowej z kolei oczywiste jest, że wypełnia podobnie jak w przypadku Atrona całą klasę,

I tu w wersji solowej:

Jest i Worker w wersji budowlanej – skrzynia z HDS-em:

I jako wisienka na torcie rzadki okaz Constellation, wyniuchany w gąszczu osobówek:

Wcześniej wspominałem o Fordzie serii F. W mieście jest on znacznie częściej spotykany i naprawdę nadaje kolorytu. Często parkowany przy ulicach koło osobówek, ale niektóre jego wersje jeśli wierzyć informacjom na nadwoziu, maja nawet po 3 tony ładowności. W zasadzie ni to pickupy, ni to ciężarówki. Skoro już mówię o kolorycie, a wcześniej wspominałem o wpływie motoryzacji Stanów Zjednoczonych w postaci tegoż Forda to teraz pokaże coś co kojarzy mi się z…. Indiami, Pakistanem czy Bangladeszem. Oto Ford serii F w wersji przeprowadzkowej z zabudową wysuniętą do przodu nad kabiną:

Pozostałe spotkane Fordy (chociaż w przypadku ostatniego nie wiem czy to nie coś innego np. GMC):

Jeśli chodzi o Fordy w bardziej europejskim wydaniu to mamy tutaj wcale nierzadkiego reprezentanta w postaci Forda Cargo:

Znalazło się i całkiem nowoczesne Volvo VM w wąskiej kabinie z zabudową samowyładowczą:

Z pojazdów włoskich zdarzały się od czasu do czasu Iveca Eurocargo i Trakkery, niestety nie udało mi się żadnego chociażby słabo sfotografować, za to jako tako wyłowiłem z wielopasmowej drogi staruszka Fiata. Wprawdzie gdy go fotografowałem w głowie pomalował mi się od razu na żółto i wyobraźnia dokleiła znaczek PEKAES Warszawa, ale sama fotografia nie pozostawia wątpliwości, że to zmęczony życiem poprzednik Iveco, za nim kolejny Atron w wersji torpedo:

Wśród innych argentyńskich osobliwości zanotowałem dziwną naczepę do przewozu aut. Daje słowo, że gdybym natknął się na nią w Polsce to myślałbym, że ten VW ciągnie stalowe przęsło mostu na które wjechało kilka aut:

Skoro dalej drążę temat ciągników siodłowych to warto pokazać jeszcze jakie środki transportu występują w prowincji Jujuy u podnóży Andów. Mianowicie tam na koniu i w jego siodle, nie zobaczymy wpiętego sworznia królewskiego od naczepy, ale zwykłego tradycyjnego El Gaucho:

Jeszcze słowo o typowych konfiguracjach naczep. Na pewno cechą wspólną jest to, że mają one koła bliźniacze, zazwyczaj trzy osie, a jedna najbliżej ciągnika jest podnoszona i nieco wysunięta w kierunku siodła. Zdarzają się też konfigurację ciągnika siodłowego z trzema osiami i naczepą z dwoma osiami. Od czasu do czasu poza miastem spotykałem także wersje solówka dwuosiowa z paką na ok. 7 metrów i z przyczepą 3osiową na obrotnicy długości ok. 11 metrów. Typowa naczepa wygląda tak:

Jeśli chodzi o pojazdy użytkowe do przewozu pasażerów to tutaj także Argentyna jest kompletnie innym rynkiem niż w Europie. O ile w zakresie autobusów dalekobieżnych spotkamy jeszcze z zewnątrz bardzo podobne autokary, o tyle transport lokalny to zupełnie inna bajka. Autobusy dalekobieżne są przeważnie dwupokładowe i są bardzo wygodne. Jest więcej miejsca na nogi, a oparcie można rozłożyć prawie do leżanki. Jest to jednak bardzo sprytnie rozwiązane. Sytuacje rodem ze świętej pamięci Polskiego Busa, że ktoś nam się obsuwa oparciem na rozłożonego laptopa i zabiera nasze miejsce tu się nie powtórzy ponieważ razem z opuszczaniem oparcia w dół siedzisko dolne przesuwa się do przodu dzięki czemu nie przeszkadzamy osobie z tyłu. Wersje naprawdę dalekobieżne które jadą nawet i dobę, posiadają coś w rodzaju rozkładalnego łóżka! Co ciekawe pomimo faktu, że autobusy są duże i dobrze wyposażone Argentyńczycy mówią o nich „Micro”. Dworzec autobusowy w stolicy prowincji Jujuy jest położony z dala od centrum. W Polsce takie położenie spowodowałoby kompletny brak zainteresowania pasażerów, tam natomiast pozycja transportu autobusowego jest tak mocna, że jest on silnym centrum przesiadkowym:

Fenomen argentyńskich autobusów najłatwiej wytłumaczyć na podstawie autobusów miejskich. Buenos Aires bardzo rozwinęło system linii autobusowych i całej infrastruktury. Zdarza się że ulice są budowane w taki sposób, że mamy 2×3 pasy dla wszystkich, a w środku po dwa buspasy w każdym kierunku tylko dla „colectivos”, bo tak nazywają pojazdy komunikacji miejskiej Argentyńczycy. Typowe busy występują głównie w wersji 11,5 metrowej, co też jest dziwne, bo standardowy europejski tzw. „maxi” jest 12 metrowy. Nie ma tutaj praktycznie przegubowców, autobusy nie mają rozkładu, ale to i tak żaden problem. Dlaczego? Spójrzmy na zdjęcie:

Właśnie tak – autobusów jest bardzo dużo i podjeżdżają praktycznie bez przerwy. Każda linia ma swój kolor! Autobusy wyglądają po prostu ładnie pomimo tego, że nie jest to modernistyczny europejski rys. Jest to zasługa tego, że chociaż podwozia są w większości produkcji jakże inaczej Mercedes-Benz, to nadwozia są już wytworem producentów argentyńskich. To jest w zasadzie standard w Argentynie – wystarczy zobaczyć na strony internetowe argentyńskich przedstawicieli handlowych produkujących autobusy, że sprzedają oni tylko podwozia. Dla większości pytanych Argentyńczyków autobus miejski to Mercedes- Benz, to on jest synonimem autobusu miejskiego tak jak kiedyś u nas Jelcz PR czy też Ikarus. Typowy pojazd colectivo to dla mieszkańca Buenos Aires tzw. Bondi czyli Mercedes w wersji z jeszcze silnikiem z przodu umieszczonym nad wysuniętymi do przodu przednimi kołami. Takie oczywiście nie jeżdżą już po ulicach, flota autobusów jeżdżących po oficjalnych miejskich liniach wygląda na bardzo młodą. Autobusy mają standardowo klimatyzację, na przystankach działa internet. Poza Mercedesem pewny udział w rynku podwozi ma także brazylijskie Agrale z silnikami Cumminsa. Kierowcy bardzo przywiązują się do swoich wozów, nie jest problemem spotkać autobus z kabiną kierowcy wypikowaną specjalną tapicerką z powiewającymi proporczykami i napisami.

Argentyna to ciekawe miejsce dla kogoś kto chce zobaczyć trochę inny świat, niby jest tak samo jak u nas, wiele punktów wspólnych, ale tak naprawdę to zupełnie inaczej. Ja osobiście jeżdżę tylko 280-konną 18-tonową solówką i ilekroć mój nieszczęsny silnik Deutz zwany niesłusznie silnikiem z Volva wydaje mi się za słaby na górkę staram sobie przypomnieć Andy i 380-konne Scanie ciągnące pod górskie serpentyny z pełnym ładunkiem – od razu robi się lepiej.

Więcej o ciężarówkach z Ameryki Południowej, wszelkiego rodzaju Atronach, Workerach i innych tego typu pojazdach, możecie przeczytać tutaj.