Jak wygląda praca kierowcy na Hebrydach, czyli reportaż ze szkockiego „końca świata” – część III

Część III

Ciężarówką po Atlantyku

W poprzednich dwóch częściach naszego materiału przyjrzeliśmy się bliżej życiu szkockiej firmy transportowej, zapewniającej usługi transportowe niewielkiej społeczności zamieszkującej położony na zachód od Szkocji archipelag Hebrydów Zewnętrznych. Po zapoznaniu się z charakterystyką firmy, towarzyszyliśmy kierowcy w jego trasie z Glasgow do położonego na północnym krańcu wyspy Skye Uig, skąd przeprawił się  on promem do Lochmaddy położonego na wyspie North Uist. Naszego kierowcę pożegnaliśmy, kiedy późnym wieczorem, po zjeździe z opóźnionego promu kładł się spać w ciężarówce zaparkowanej na plaży. Zobaczmy jak wygląda najważniejsza część jego misji – dostarczanie towaru na słabo zaludnionych wyspach gdzieś na Oceanie Atlantyckim.

Jak uzyskać satelitę

Rankiem budzi nas krzyk morskiego ptactwa oraz pierwsze promienie słońca przeciskające się przez szpary w firankach. Spaliśmy dobrze, więc nie ma problemu ze zwleczeniem się z łóżka. Poranne mycie zębów ułatwia nam opad szczęki po tym, jak zobaczyliśmy gdzie spędziliśmy noc. W rozlanej po piasku warstewce wody odbijają się podświetlone promieniami wschodzącego słońca chmury i gdyby nie tysiące kopczyków utworzonych przez noc przez jakieś żyjątka oraz ślady naszych kół z poprzedniego wieczora, można by odnieść wrażenie, ze stoimy na krawędzi olbrzymiego lustra.

reportaz_transport_hebrydy_21

Nie przyjechaliśmy tu jednak podziwiać widoków – dostawy czekają. Korzystając więc z dwóch kresek zasięgu telefonii komórkowej dzwonimy do Caluma. Nie chcemy jednak zarezerwować sobie noclegu w prowadzonym przez niego pensjonacie Bed and Breakfast – przez kilka dni w tygodniu Calum dorabia sobie jako nasz satelita, czyli przewoźnik odpowiedzialne za końcowe fragmenty dostaw. Umawiamy się na spotkanie na przystani w Lochmaddy. Pokonanie tej kilkunastominutowej trasy okazuje się dość wielkim wyzwaniem – wychylające się właśnie znad horyzontu Słońce świeci nam prosto w oczy, i ani okulary słoneczne ani zamontowane nad szyną osłony nie zapewniają potrzebnej ochrony przed jego promieniami. Widok nieziemskiego krajobrazu zalanego krwistą czerwienią na szczęście wynagradza nam te niedogodności.

reportaz_transport_hebrydy_22

W końcu jesteśmy. Na przystani, jak było umówione, oczekuje na nas Calum ze swoją furgonetką. Dziś przez cały dzień będzie on robił za naszego satelitę, bo pozornie chaotycznie załadowana ciężarówka tak naprawdę przygotowana jest do sprawnego rozładunku w kolejnych odwiedzanych miejscach. Po krótkim, żołnierskim powitaniu wyciągamy więc plik dokumentów przewozowych oznaczony „North Uist” i analizujemy co mamy do rozwiezienia podczas pierwszego etapu naszej wspólnej podróży przez archipelag. Po opracowaniu wspólnego planu ustawiamy pojazdy tyłem do siebie i przystępujemy do pracy: palety i większe ładunki zostają na ciężarówce, większość z mniejszych przesyłek przerzucona zostanie na auto Caluma, który niczym listonosz wjeżdżać będzie w niemal każdą boczną odnogę, aby wykonać dziesiątki małych dostaw podczas gdy większe auto poruszać się będzie najprostszą drogą między kolejnymi „dużymi” zrzutami towaru.

reportaz_transport_hebrydy_24

Na kolejne spotkanie umówiliśmy się za groblą łączącą North Uist i kolejną na naszej trasie wyspę Benbeculę. Ponieważ Calum musi objechać całą wyspę, a my mamy tu dzisiaj tylko dwie dostawy, jest czas na poranną herbatę. Nie ma jednak co liczyć na luksusy – nieliczne kafejki nawet w sezonie nie byłyby otwarte tak wczesną porą. Na szczęście mamy ze sobą nasz czajnik sztormowy, wystarczy więc kawałek papieru, kilka nazbieranych wokół parkingu patyczków i już po chwili możemy cieszyć się gorącym napojem. Czajnik sztormowy jest wynalazkiem z tutejszych stron i, jak to często bywa, okazuje się być genialnym rozwiązaniem. W odróżnieniu od butli gazowej silny wiatr nie sprawia tu żadnych problemów – wręcz przeciwnie – zamiast zdmuchiwać płomień, zapewnia taki cug, że płomienie potrafią wylatywać przez komin na odległość blisko pół metra, sprawiając, że urządzenie wygląda jak pracujący silnik odrzutowy (stąd alternatywna nazwa „rocket kettle”, czyli po angielsku „rakietowy czajnik”.).

reportaz_transport_hebrydy_25

Jazda nawet główną magistralą na wyspach to doświadczenie całkiem odmienne od tego, do czego przyzwyczajony jest przeciętny kierowca ciężarówki. Wąska nitka asfaltu wydaje się składać głównie z zakrętów i niewielkich pagórków. Na szczęście stosunek lokalnych kierowców do aut ciężarowych jest diametralnie odmienny niż na kontynencie, dlatego zamiast psioczyć na utrudniającego im jazdę kolosa, wszyscy maksymalnie starają się ułatwić nam jazdę. Zdrowy rozsądek ma tu pierwszeństwo nad przepisami, takimi jak zasada, że należy się mijać mając jadącego z przeciwka po prawej stronie. Jak widać na dostępnym TUTAJ filmiku, zasadą nadrzędną jest to, aby jadący ciężarówką mógł uniknąć niepotrzebnego slalomowania – dlatego ustępujący zwykle po prostu zjeżdżają do zatoczki, niezależnie od tego po której stronie jezdni akurat się  ona znajdowała.

Większym problemem bywają roboty drogowe – bo z racji że droga ma tylko jeden pas ruchu w obie strony nawet najmniejsze prace mogą zablokować ją całkowicie. I tu także widać, że wymogi i przepisy nie do końca pasują do lokalnych uwarunkowań, dlatego robotnicy rozstawiają wymagane prawem znaki i sygnalizatory świetlne, a wszystko i tak odbywa się na zasadzie współpracy międzyludzkiej, co można zobaczyć na fragmencie nagrania dostępnego TUTAJ.

Hebrydy Zewnętrzne, jeśli chodzi o ludzką działalność na tym terenie, generalnie wywołują w nowo przybyłym poczucie chaosu. Tu nowoczesność miesza się z tradycją na każdym kroku. Nie jest niczym dziwnym, że po jednej stronie drogi budowany będzie właśnie nowatorski dom zaprojektowany przez odważnego architekta a po przeciwnej ciężko przy ziemi stać będzie kryty strzechą tradycyjny kamienny blackhouse.

reportaz_transport_hebrydy_26

Trudno też szukać tu jakiegoś urbanistycznego planu jeśli chodzi o rozkład zabudowy. Za uchwalanie planu zagospodarowania przestrzennego odpowiada natura, bowiem w sytuacji, gdzie każde zagłębienie terenu jest albo niewielkim jeziorkiem albo niebezpiecznym bagienkiem, domy można budować tylko na wystających od czasu do czasu skalistych wzniesieniach. Pozytywem tej sytuacji jest to, że w połączeniu z faktem, że z racji silnych wiatrów sporadycznie spotyka się tu budynki piętrowe, praktycznie z każdego okna można liczyć na rozległy widok, nierzadko na jeden z piękniejszych krajobrazów na świecie.

reportaz_transport_hebrydy_27

My jednak nie mamy zbyt wiele czasu na napawanie się widokami, bo jest praca do wykonania. Dostarczywszy kilka paczek do lokalnego sklepu połączonego z urzędem pocztowym, składem opału i stacją benzynową, pędzimy zrzucić kilkanaście opon w lokalnym warsztacie samochodowym handlującym także artykułami rolniczo-przemysłowymi (tak, na wyspach niemal każdy ma po kilka ról do spełnienia). Następnie nawrotka i jedziemy na spotkanie z naszym satelitą, który czeka na nas w starej przetwórni łososia po drugiej stronie grobli, którą ku mojemu ubolewaniu – ale zapewne ku radości mieszkańców wysp – w ostatnich latach poszerzono (film z przejazdu po modernizacji – TUTAJ). Wpłynęło to z pewnością korzystnie na płynność ruchu w tej okolicy, utraciliśmy jednak bezpowrotnie to niepowtarzalne uczucie towarzyszące jeździe wąskim paskiem asfaltu mając po obu stronach morze aż po horyzont (film sprzed modernizacji – TUTAJ).

W kipiącej życiem metropolii

Kolejne spotkanie z Calumem stawia przed nami nie lada wyzwanie. Otóż w części ciężarówki którą zajmują dostawy na środkową z wysp, Benbeculę, niektóre palety ustawione są piętrowo. Na szczęście Benbecula to na lokalne warunki tętniąca życiem metropolia. Jest tam lotnisko, kilka sklepów i warsztatów, mały szpitalik, jednostka wojskowa oraz niewielki obszar przemysłowy – a wszystko to w niewielkiej miejscowości Balivanich. Jest więc pewne, że ktoś będzie miał wózek widłowy. Wskakujemy więc za kółka i już po chwili jesteśmy w centrum tej metropolii – i faktycznie, na niewielkim placyku przy drodze stoi zaparkowany wózek widłowy. Zatrzymujemy się – kluczyki są w stacyjne. Nic więcej nam nie potrzeba, rozpinamy kurtyny ciężarówki i przystępujemy do kolejnego przeładunku. Po przerzuceniu kolejnej partii mniejszych przesyłek na sprintera Caluma na pace ciężarówki pojawia się wystarczająco dużo miejsca aby swobodnie rozstawić te kilka piętrowo poustawianych palet. W pewnym momencie dołącza do nas właściciel wózka – nie ma jednak żadnych pretensji o zaanektowanie jego własności, po prostu chciał się dowiedzieć, czy mamy oczekiwaną przez niego paczkę.

Po kolejnych roszadach na pace naszych pojazdów ponownie ruszamy każdy w swoją stronę. Dla mnie wizyta w Balivanich oznacza zrzucenie większości towaru – bo to tu znajdują się sklepy, piekarnia, firma elektryczna i skład budowlany, którzy są naszymi regularnymi klientami. Calum zaś w tym czasie ma czas podrzucić leki do przychodni, dostarczyć części do warsztatu, oraz z innymi paczkami odwiedzić szkołę, jednostkę wojskową, biura lokalnych władz i kilka domów prywatnych.

Poniżej: Ford Transit jako bank

reportaz_transport_hebrydy_28

Zresztą, pod sam dom dostarczane są tu nie tylko przedmioty ale i usługi. Dlatego na drogach można spotkać także mobilne biblioteki, placówki bankowe i zamontowane na ciężarówkach gabinety dentystyczne. Kilka razy do roku wyspy odwiedza także przemyślnie skonstruowane kino, bazujące na naczepie. Ogrzewana sala kinowa na 40 osób pozwala na obejrzenie filmu w dobrej jakości z dźwiękiem Dolby Surround (choć sztormowy wiatr rzucający w ściany pojazdu kolejnymi falami gęstego deszczu może dostarczyć dodatkowej dźwiękowej głębi w czasie co cichszych fragmentów filmu). Krótki reportaż na temat kina obejrzycie TUTAJ.

Poniżej: Volvo FH jako kino

reportaz_transport_hebrydy_29

Choć jednak fajnie jest czasem zobaczyć jakiś film, kierowca ciężarówki na Hebrydach nie może narzekać na brak atrakcji. Jeśli myśleliście, że wąskie asfaltowe dróżki łączące poszczególne osady to już jest wyzwanie, to musicie pamiętać, że codziennością są tu dostawy do oddalonych od drogi nawet o kilkaset metrów domów, które rzadko kiedy posiadają podwórko pozwalające na zawrócenie 10-metrowej ciężarówki. Dlatego umiejętność jazdy po krętej, wąskiej, dziurawej drodze mijając o kilka centymetrów słupki płotów, bramki, skałki i kamienne murki trzeba mieć opanowaną zarówno do przodu, jak i do tyłu. Jakże dziś śmiesznym wyzwaniem wydaje się wymagane na egzaminie pokonanie ustawionego z pachołków łuku na asfaltowym placu manewrowym!

reportaz_transport_hebrydy_30

Tymczasem jednak przed nami jazda szeroką szosą, po której wszyscy jeżdżą z autostradowymi prędkościami (mówiłem już, że przepisy drogowe na wyspach są kwestią umowną?). Kolejne spotkanie z naszym satelitą jest na placu pod sklepem za kolejną groblą – to już wyspa South Uist. Tu Calum przejmuje od nas kilka ostatnich paczek oraz zestaw wypoczynkowy, a na pace ciężarówki pozostają jedynie trzy dostawy. Bynajmniej nie oznacza to łatwego dnia – bowiem jedna z nich zajmuje blisko 1/3 ciężarówki – dziś wykonujemy także przeprowadzkę.

Najpierw jednak musimy zajechać na ostatnią w łańcuszku połączonych groblami wysp – Eriskay. Droga wiodąca po wybudowanej w 2001 roku grobli jest w standardzie, którego nie powstydziłaby się nie jedna europejska krajówka, z obu jednak stron prowadzą do niej wąskie dojazdy drogami, w których miejscami ciężarówka mieści się z trudnością. W połączeniu jednak ze słusznie słynnym w świecie pięknem samej wyspy, dojazd do niej jest prawdziwą przyjemnością, co można zobaczyć na poniższym filmie:

Po zjeździe z grobli zajeżdża nam drogę biała furgonetka. Czy to napad? A może nawet tu pojawili się jacyś szeryfowie drogowi, którzy poczuli się w obowiązku zwrócić nam uwagę na to, że nawet na grobli obowiązują ciężarówki ograniczenia prędkości? Skądże znowu, to po prostu dowód na to, jak sprawnie na wyspach działa poczta pantoflowa. Nasz kolejny klient dowiedział się, że pomarańczowa ciężarówka zmierza w jego kierunku dlatego postanowił wyjechać nam naprzeciw, gdyż wieść gminna niesie, że za kierownicą auta nie siedzi ten sam kierowca co zwykle. Bardzo ułatwia nam to zadanie, ponieważ do prowadzonej przez sympatycznego wyspiarza firmy budowlanej naprawdę niełatwo jest trafić. Po raz kolejny jednak widoki w czasie rozładunku wynagradzają nam wszelkie trudności:

reportaz_transport_hebrydy_31

Podczas powrotu w kierunku turkusowego morza (film z przejazdu znajdziecie TUTAJ) dostajemy wiadomość, że w lokalnym sklepie czeka na nas do odebrania pralka. Calum stwierdził, że skoro i tak jesteśmy już na miejscu, to nie ma sensu, żeby i on tutaj jechał (mieszkańcy wysp maja inną perspektywę i dla Caluma nadłożenie drogi o 10 minut to długodystansowa ekspedycja). Problemem wydaje się być fakt, że potrzebne dokumenty posiada ze sobą Calum, ale po krótkiej wymianie zdań panie w sklepie znajdują rozwiązanie: niech papiery podpisze Calum, przecież on jest stąd, więc chyba nas nie oszuka?

Nie oszuka. Hebrydy są jednym z nielicznych miejsc w Europie, w których jeszcze dziś nie ma potrzeby zamykania drzwi na klucz. Załadowawszy więc zwróconą przez klienta pralkę wracamy na South Uist. Dojeżdżając pod wskazany adres spotykamy Sprintera Caluma, z którym tym razem jedzie jego pomocnik Donald. W końcu przeprowadzka to nie przelewki. Problemem okazuje się fakt, że położony przy wąziutkiej dróżce dom ma wjazd na posesję obudowany betonowymi murkami. Wszyscy obecni zgodnie oceniają, że w żadnym razie nie da się tam wcisnąć ciężarówki, czym łechcą obecną chyba w każdej polskiej duszy strunę „co, ja nie wjadę?” Po dwóch minutach ostrożnych manewrów i wymontowaniu jednego ze skrzydeł bramki auto stoi w idealnej pozycji do rozładunku, pozostawiając wystarczająco miejsca na głównej drodze żeby przejechał nią nawet szkolny autobus.

reportaz_transport_hebrydy_32

Do pomocy przy przeprowadzce stawia się nie tylko pomocnik Caluma Donald, ale także inne osoby. Już po chwili zaczyna się sondowanie tego kto jest skąd: „Z McTavishów jesteś? A z których? Z tych stąd, czy z tych z sąsiedniej wyspy?”. Uzyskana w ten sposób informacja jest wystarczająca aby ocenić, czy dana osoba porozumiewa się w lokalnym języku i tak po chwili rozmowa wokół nas zaczyna toczyć się w szeleszczącym szkockim gaeliku. Na szczęście nie wszyscy są z „właściwych” McTavishów dlatego okazjonalnie przechodzą z powrotem na angielski – i w ten sposób dociera do nas informacja o tym, że jutrzejszy prom z Lochboisdale, którym planowaliśmy powrócić został odwołany. Najwyraźniej sieć połączeń wciąż odczuwa fluktuacje spowodowane wspomnianym w poprzedniej części wypadkiem promu w Lochmaddy. Szybki telefon do szefa, a ten obiecuje oddzwonić zaraz po tym, jak rozmówi się z biurem Caledonian MacBrayne.

Nieoczekiwana zmiana planów

Po chwili otrzymujemy wyczekiwane z niecierpliwością wieści – dla kierowcy ciężarówki okazują się one dobre. Udało mu się zarezerwować miejsce na porannym promie płynącym do Oban z sąsiedniej wyspy Barra. Z powodu odwołania promu z Lochboisdale zorganizowano nawet o świcie dodatkowy kurs mniejszej jednostki pływającej z Eriskay na Barrę, podczas tego dodatkowego kursu nie będzie jednak na niej wystarczająco miejsca, dlatego naszym zadaniem jest przeprawić się jeszcze dzisiaj. W ekspresowym tempie zrzucamy więc pozostałą część dobytku przeprowadzanych klientów na ich podjazd i zostawiając problem niezbyt zachwyconym rozwojem sytuacji Calumowi i Donaldowi pędzimy z powrotem na Eriskay.

reportaz_transport_hebrydy_33

Po przybyciu okazuje się, że do naszego rejsu mamy jeszcze trochę czasu, możemy więc pozwolić sobie na szybki prysznic w budynku przystani. Od czasu do czasu ktoś podrzuca samochód i zostawiając go na przystani z kluczykami w stacyjce zabiera się z czekającym na niego kierowcą drugiego pojazdu. Najwyraźniej nie jesteśmy jedynymi dla których zabrakło miejsca na porannym promie, dlatego miejscowi puszczają swoje samochody przodem, a sami dołączą do nich rano kiedy przeprawią się na Barrę jako piesi pasażerowie. Podobnie postępuje kierowca niewielkiego Fuso Cantera firmy Barratlantic, który zabrawszy z kabiny swój plecak i kartę do tachografu pozostawia ciężarówkę na placu z kluczykami w stacyjce.

Wygląda więc na to, że jedynymi towarzyszami w naszym oczekiwaniu na prom będą wygrzewające się na rampie wydry i baraszkujące w basenie portowym foki.

reportaz_transport_hebrydy_35

W końcu jest. Tym razem jest to prom niższej kategorii – tzw. Loch Class. Z wyglądu przypomina kursujące w Świnoujściu Bieliki – przelotowy pokład z umieszczonym po boku przedziałem dla pieszych oraz otwartym pokładem na górze, gdzie mieści się również sterówka. Tym razem nie trzeba było załatwiać żadnych biletów, albowiem z racji zmian w rozkładzie jazdy ta przeprawa była gratis. Chwilę zajmuje wprowadzenie na pokład wszystkich porzuconych na przystani pojazdów, ale w końcu wychodzimy w morze. Podczas trwającej 40 minut (krótki film TUTAJ) przeprawy zapadł zmrok, także na Barrze wylądowaliśmy już po ciemku. A ponieważ na wyspie tej jest właściwie tylko jedna znacząca miejscowość, oznaczało to, że jeśli chcemy mieć szansę zjeść jeszcze coś ciepłego, musimy jak najszybciej przedostać się  na jej przeciwny koniec – do Castlebay. Na szczęście zamieszkana przez nieco ponad 1000 osób Barra jest niewielką wyspą – jej główna część ma kształt zbliżony do okręgu o średnicy około 7 km, a jedyną znaczącą drogą jest otaczająca ją A888. Innymi słowy – na wyspie Barra wszystkie drogi prowadzą do Castlebay, a z przeciwnego końca wyspy, jak widać na dostępnym TUTAJ filmie, można ciężarówką dojechać do miasta w mniej niż 20 minut.

Jedynym miejscem, w którym zjeść można o tej porze gorący posiłek okazała się być hotelowa restauracja. Ale cóż – każdemu należy się czasem odrobina luksusu. Tym bardziej, że potrawy naprawdę były wyjątkowo smaczne, widok na stojący w zatoce zamek piękny (w końcu nazwa Castlebay, czyli „zatoka zamkowa” nie pojawia się tu bez powodu), a mając w perspektywie jedynie powrót do zaparkowanej na noc o 100 metrów od wjazdu na prom ciężarówki i ponad pięciogodzinny rejs kolejnego poranka można było pozwolić sobie również na piwko.

reportaz_transport_hebrydy_36

Po kolacji udaje się jeszcze zrobić parę zdjęć przy użyciu statywu. Po chwili jednak trudno jest utrzymać pion. I nie było to wynikiem wizyty w hotelowej restauracji – bo statyw przecież nic nie pił. Po prostu zaczęło wiać. A jak na Hebrydach zmienia się pogoda, to na całego.

Mapa trasy przejechanej drugiego dnia:

Powrót do szarej codzienności

Nocna wichura buja ciężarówką tak, że można poczuć się w kołysce, a całą noc śnić o wyprawach kolejką górską. Nad ranem wiatr ustaje, jednak na ciepłe jesienne słońce nie ma już co liczyć. Siąpiąca mżawka i przejmujące zimno sprawia, że pozostanie na otwartym pokładzie na czas wyjścia z portu wymaga dużego samozaparcia. Ostatnie spojrzenie na znikający za rufą zamek i zmykamy do restauracji na gorące, szkockie śniadanie. Znad talerza bekonu i fasolki wypatrujemy często spotykanych na tej trasie delfinów.

reportaz_transport_hebrydy_37

Po dwóch godzinach prom wpływa w Sound of Mull, cieśninę oddzielającą wyspę Mull od półwyspu Ardnamurchan. Tu jest niemal jak na ruchliwej ulicy, bo jest to główna trasa morska do Oban, będącego bramą do Hebrydów i dość ważnym, jak na warunki szkockie, portem i węzłem transportowym. Poza statkami handlowymi mijamy prom płynący na wyspy Coll i Tiree, w poprzek cieśniny pływają promy z Tobermory do Kilchoan i z Lochaline do Fishinish, a bliżej Oban mijamy także jednostki zmierzające do Craignure oraz na wyspę Lismore. Dumnie wznosząca się na wystającej z morza skale latarnia morska o tej samej nazwie jest sygnałem, że wpływamy na ostatnie podczas naszego rejsu szersze wody – Firth of Lorne i do celu pozostało nie więcej niż 30 minut. Samo Oban dopiero w ostatniej chwili wyłania się zza osłaniającej zatokę wyspy Kerrera, a wraz z nim zza chmur wychodzi ponownie słońce.

reportaz_transport_hebrydy_38

Po powrocie z Barry, gdzie niewielki przecież prom był wielkości jednej trzeciej centrum „miasta”, zjazd na stały ląd w Oban jest prawdziwym szokiem. Tym bardziej, że port znajduje się w ścisłym centrum, a uwarunkowania terenowe sprawiają, że główna ulica wzdłuż brzegu jest jednocześnie główną trasą tranzytową. W rezultacie jest niemal gwarantowane, że jeśli nie zjechaliśmy z promu pierwsi, momentalnie wylądujemy w korku (co oznacza tam korek, zobaczycie TUTAJ).

Ale nie martwmy się, to jeszcze nie koniec. Do Glasgow wciąż pozostają trzy godziny jazdy – początkowo wzdłuż długiej zatoki Loch Etive, następnie wzdłuż rzeki i jeziora Awe, a następnie doliną rzek Orchy i Lochy do Tyndrum, skąd znaną nam już wąską drogą powrócimy wzdłuż Loch Lomond do Glasgow. Jednak dla kogoś, kto dopiero wrócił z magicznych wysp zagubionych gdzieś na oceanie te zachwycające tak wielu turystów widoki nagle wydają się tak bardzo zwyczajne…

Mapa trasy przebytej trzeciego dnia, w kierunku bazy:

* * *

Nasza trzydniowa przygoda dobiega tu końca – mieliśmy okazję za kierownicą ciężarówki odwiedzić miejsca, do których dociera nawet niewielu turystów, nie mówiąc o zawodowych kierowcach. A biorąc pod uwagę, że z tych trzech dni pierwszy ograniczał się całkowicie do jazdy uznaną za jedną z najpiękniejszych w Europie tras, a trzeci, poza trzygodzinną jazdą relaksującą trasą wśród lasów, gór i jezior, spędziliśmy z kubkiem gorącej czekolady w ręku na wypatrywaniu delfinów z pokładu widokowego płynącego słynącą ze spektakularnych widoków trasą promu, to czy pomimo tego środkowego dnia, w którym dostarczyliśmy kilka palet i kilkanaście mniejszych przesyłek, tą wyprawę można naprawdę nazwać pracą?

Autor: Tomasz Oryński

www.orynski.eu


Kliknij aby przejść do części I

Kliknij aby przejść do części II


reportaz_transport_hebrydy_39