Jak wygląda praca kierowcy na Hebrydach, czyli reportaż ze szkockiego „końca świata” – część II

Część II

„Over the hills and far away”

W pierwszej części tego tekstu (dostępnej TUTAJ) przybliżyliśmy Wam sylwetkę szkockiej firmy transportowej Hebrides Haulage. Firma ta działa na trudnym rynku, zapewniając dostawy podstawowych produktów ludziom żyjącym w jednym z najodleglejszym zakątku Europy. Jak wygląda więc na co dzień praca kierowcy w firmie, która posyła swoje ciężarówki w miejsca, w które prawie nikt inny nie chce się zapuszczać? W tej części reportażu czytelnik będzie miał okazję zabrać się w trasę ciężarówką obsługującą wyspy Uist i Benbecula.

W drogę

Do pracy stawiamy się nieco później niż inni. Firma jednak do pracy budzi się powoli – kierowcy wystawili samochody z magazynu i rozładowali z nich nieliczne przedmioty, które przyjechały z wysp. Samochód wyjeżdżający na wyspę Buta wyjechał wcześniej, pozostali leniwie popijają kawę i oczekują na dyspozycje.

Nasz 18-tonowy DAF CF, najnowsze dziecko we flocie, załadowany zostało poprzedniego wieczora. Nie zaszkodzi jednak poza standardowym obejściem auta sprawdzić jeszcze raz czy ładunek zamocowany jest stabilnie i bezpiecznie. Szef dorzuca jeszcze dwie paczki dostarczone przed chwilą przez kuriera i jesteśmy gotowi do wyjazdu.

Z biura pobieramy brązowe, prostokątne pudło. To nasze biuro. W nim znajdziemy karty paliwowe, rozkład jazdy promów, mapę wysp oraz listę przydatnych telefonów. Są tam także karty pokładowe, które wypełnia się przed opuszczeniem portu oraz trzy pliki dokumentów przewozowych, oznaczone kolejno „North Uist”, „Benbecula” i „South Uist”. Jest jeszcze czas na zrobienie sobie kawy do termosu oraz umocowanie aparatu w uchwycie, aby móc kręcić co ciekawsze fragmenty drogi i wreszcie zajmujemy miejsce za kierownicą.

Hebrides Haulage ma bazę w zachodniej części miasta na północnym brzegu rzeki Clyde, dlatego już po chwili znajdujemy się na dwupasmowej Great Western Road, która, jak sama nazwa wskazuje, jest wylotówką na zachód. Na rogatkach miasta mijamy zabytkową dystylarnię whisky oraz Erskine Bridge będącym ostatnim mostem przez rzekę Clyde zanim rozleje się ona w szeroką zatokę. Nie mamy jednak szans zbytnio się rozpędzić, bo już po chwili dojeżdżamy do ronda, które zwiastuje wjazd do kolejnego miasta – Dumbarton. Centrum miasta omijamy bokiem i po pokonaniu kolejnych dwóch rond znowu znajdujemy się na szerokiej dwupasmówce. Korzystajmy póki można, bo będzie to ostatnie zetknięcie z drogą o tak wysokim standardzie. Już po kilku minutach jazdy dojeżdżamy do kolejnego ronda, za którym droga jest już jednopasmowa. Tak, Glasgow położone jest tak pięknie, że już po pół godzinie jazdy opuszczamy cywilizację, aby zanurzyć się w parku narodowym Loch Lomond and The Trossachs. Na szczęście w październikowy, środowy poranek ruch jest niewielki, jednak oszałamiające widoki podpowiadają, że w sezonie turystycznym sytuacja wyglądałaby diametralnie inaczej. I faktycznie, latem A82, prowadząca wzdłuż słynnego Loch Lomond, zapchana jest po horyzont kamperami i samochodami ciągnącymi przyczepy kempingowe. Nie jest to specjalnie uciążliwe przez pierwszą połowę trasy wzdłuż ciągnącego się przez niemal 40 km jeziora, jednak już po kolejnej półgodzinie sytuacja zmienia się diametralnie, gdy w Tarbert nasza trasa odbija w prawo. Film z przejazdu otworzy się po kliknięciu TUTAJ.

Tu droga zwęża się do standardu, którego raczej nie oczekiwalibyśmy po drodze krajowej w zachodnioeuropejskim kraju. Pasy ruchu z ledwością mieszczą ciężarówkę, a liczne na tej trasie kamienne mostki, murki oraz wystające skały i kamienie zwężają ją jeszcze bardziej. Nie jest niczym nadzwyczajnym konieczność złożenia lusterek aby umożliwić wyminięcie się dwóch większych pojazdów.

reportaz_transport_hebrydy_07

Tu bardzo łatwo odróżnić kierowców poruszających się tą trasą regularnie od tych, którzy znaleźli się tam pierwszy raz. Przestraszeni kierowcy autokarów turystycznych przygryzając język kurczowo trzymają kierownicę obiema rękami, tocząc się z prędkością rowerzysty. Tymczasem pędzący kierowcy ciężarówek z drewnem mijając się, pozdrawiają znajomych podniesioną ręką. Nie jest to jednak tak, że jest to kwestia jedynie umiejętności – równie, jeśli nie bardziej istotna, jest znajomość trasy. Choć dla jadącego nią pierwszy raz wygląda ona na jednolicie wąska, ten pasek asfaltu czasami rozszerza się  o dodatkowe kilkadziesiąt centymetrów. Odpowiednio dobierając prędkość pojazdu można doprowadzić do tego, aby do minięcia się z jadącym z naprzeciwka doszło akurat na tym odcinku drogi. Warto również znać lokalne sztuczki: wyminięcie nawet osobówki na lewym łuku wymaga wyjechania na przeciwną połowę jezdni aby następnie po „przytuleniu się” do wewnętrznej stronie zakrętu przez chwilę móc jechać prosto, co umożliwia jadącemu z przeciwka kierowcy prześliźnięcie się po pozostawionej dla niego ¾ szerokości pasa. Nierzadko jednak już i tak przestraszeni wąskością tej trasy turyści mają śmierć w oczach widząc, że jadący z przeciwka kierowca ciężarówki sprawia wrażenie, że chce z nimi iść na czołówkę. Dlatego jeśli tylko jest możliwe, wszyscy starają się unikać mijanki na co ciaśniejszych zakrętach – po zmroku często stosowaną sztuczką jest wyłączanie na sekundę świateł pojazdu, co pozwala po ewentualnym strumieniu reflektorów jadącego z przeciwka zorientować się, czy ktoś znajduje się za osłoniętym skałą zakrętem. Nie zawsze jednak uniknięcie mijanki na węższym fragmencie drogi jest możliwe – a wtedy nawet do wyminięcia się z samochodem osobowym jeden z uczestników ruchu musi się zatrzymać (można to zobaczyć TUTAJ).

Nawet najdłuższe jezioro kiedyś w końcu się kończy i nawet ci, którzy wąską drogą jadą bardzo powoli po niedługim czasie dotrą do miejsca, w którym droga się ponownie rozszerza. Od teraz, po początkowej przygodzie, dalsza jazda będzie czystym relaksem.

Przez najpiękniejsze krajobrazy Szkocji

Loch Lomond, choć położone praktycznie na obrzeżach Glasgow, jest pierwszą atrakcją z wielu na tej uczęszczanej przez turystów trasie. Przez kolejne dwie godziny jechać będziemy drogą A82, łączącą Glasgow ze słynnym (choć, jeśli chodzi o urodę, przereklamowanym) Loch Ness. Dlatego od tej pory musimy przyzwyczaić się do widoku stojących na poboczach samochodów, przy których turyści z rozdziawionymi ustami fotografują oszałamiający krajobraz. Który zresztą raczej się nie nudzi – ja przemierzam tą trasę od dekady i wciąż potrafi mnie ona zachwycić.

I tak po tym, jak po prawej stronie kończy się Loch Lomond, mijamy przydrożny pub Drovers Inn i droga zaczyna wspinać się lekko w górę, aby po niedługiej chwili doprowadzić nas do niewielkiej, leżącej na rozdrożu wioski Crianlarich. Tu skręcamy w lewo aby po chwili dotrzeć do kolejnej niewielkiej miejscowości Tyndrum. Tu droga ponownie się rozwidla – skręcając w lewo dojechalibyśmy do Oban. My jednak wspinamy się pod kolejną górkę aby dostać się do szerokiej doliny. Będziemy nią jechać przez kolejnych kilkanaście kilometrów, mijając po drodze jedynie dwie farmy oraz Bridge of Orchy – niewielką osadę składającą się z hotelu, kilku domków i leżącej na wzgórzu stacji kolejowej. Niedługo później po przejechaniu kolejnego mostu droga ponownie zaczyna piąć się w górę szeroką serpentyną. Gdzieś w dwóch-trzecich wzniesienia znajduje się duży asfaltowy parking, który w sezonie zwykle zawalony jest samochodami i autokarami pełnymi turystów, obsługiwanymi przez rozstawione tam stragany z pamiątkami i przekąskami. Poza sezonem parking zwykle jest pustawy, a do zatrzymujących się tam na noc ciężarówek podchodzą na wpół oswojone sarny i jelenie. Co mniej płochliwe nie wahają się prosić o jakiś smakołyk siedzącego w kabinie kierowcy. Dodam, zadając kłam wegetariańskiej propagandzie, że niżej podpisanemu udało się raz nakarmić jelenia z wyciągniętej ręki, chlebem z pasztetem.

reportaz_transport_hebrydy_08

My jednak dopiero co wyruszyliśmy w drogę, więc nie myślimy nawet o postoju. Droga przez kilometr lub dwa wspina się jeszcze pod górkę aż w pewnym momencie otwiera się przed nami rozległy widok (zobaczycie go TUTAJ). Na pierwszym planie jeziorka, a na drugim końcu płaskowyżu góry. To brama do Highlands, słynne wrzosowiska Rannoch Moor. Po kilku kilometrach czeka nas kolejny, nieco łagodniejszy podjazd, za którym ponownie otwiera się widok na kolejny płaskowyż. Tym razem jednak widoki są jeszcze lepsze, bo po jego przeciwnej stronie czekają na nas majestatyczne góry otaczające dolinę Glen Coe.

Tu pojawią się niewidziane od pewnego czasu ślady cywilizacji. Po prawej – znajdujący się w kępie drzew pośrodku niczego hotel. Po lewej – centrum narciarskie, bo wyjątkowy mikroklimat tej okolicy powoduje, że wyjątkowo długo utrzymuje się tu śnieg (który potrafi wyjątkowo upiększyć ten i tak oszałamiający krajobraz)

Poniższe zdjęcie było robione zimą.

reportaz_transport_hebrydy_09

To również tu w lewo oddziela się jedna z piękniejszych krajobrazowo dróg w tej okolicy, wąska asfaltowa nitka wiodąca w dolinę Glen Etive. To właśnie tą drogą porusza się James Bond uciekający przed prześladowcami do krainy swojego dzieciństwa w Skyfall.

reportaz_transport_hebrydy_10

My jednak nie zamierzamy podążać śladami Bonda i kontynuujemy naszą jazdę wzdłuż A82. Masywy gór zaczynają otaczać nas ze wszystkich stron, a szeroka dolina w końcu zawęża się do wąskiego strumyczka i wiodącej wyciętym równolegle do niego w skale przesmykiem drogi (film z przejazdu TUTAJ). To za nim otwiera się przed nami właściwa dolina Glen Coe. Droga zaczyna zjeżdżać w dół trawersem wzdłuż prawego zbocza doliny, podczas gdy po lewej stronie patrzą na nas szczyty zwane „trzema siostrami”. Ponieważ jednak jest to Szkocja, to fakt, ze jesteśmy w górach nie oznacza, że nie możemy być również nad morzem: już po kilkunastu minutach dojeżdżamy do miejscowości noszącej również nazwę Glen Coe, która leży nad Loch Leven, które nie jest niczym innym niż przypominającą norweskie fiordy wąską zatoką.

Od tej chwili znowu jesteśmy w cywilizacji. Zabudowania towarzyszyć nam będą teraz aż do samego Fort William. Przez pewien czas jedziemy śladem dawnej linii kolejowej (po której ostał się jedynie samotny semafor), wkrótce jednak kratownicowym stalowym mostem przejeżdżamy na drugi brzeg zatoki, aby kontynuować jazdę wzdłuż jej drugiej odnogi – Loch Linhe. Tu chcący przedostać się  na jej drugi brzeg – półwysep Ardnamurchan – muszą skorzystać z przeprawy promowej w Corran albo nadłożyć dobre kilkadziesiąt kilometrów. My jednak pozostajemy na prawym brzegu, na którym leży największe miasto w tych okolicach – Fort William, będący jednym z ważniejszych ośrodków turystyki górskiej. Co prawda Ben Nevis, najwyższy szczyt w okolicy (a jednocześnie najwyższa góra Wielkiej Brytanii) ma niewiele ponad 1300 metrów wysokości, pamiętajmy jednak że wspinaczkę rozpoczyna się praktycznie z poziomu morza. Względna wysokość jest więc większa niż między Zakopanem a Kasprowym Wierchem.

Zostawmy jednak na boku turystykę, bo trzeba trochę popracować. Fort William jest ostatnim miejscem na naszej trasie, w którym zatankować można niedrogie paliwo. Jest to jednak jedynie krótki postój i zaraz wyruszamy w dalszą trasę wzdłuż odwiecznego korytarza komunikacyjnego w tych stronach świata – The Great Glen.

Słów kilka o transporcie w Szkocji

Spoglądając na mapę północy Szkocji widzimy, że ludzie osiedlali się głównie nad brzegiem morza lub wzdłuż uchodzących do niego rzek. Powód był prosty – dużo łatwiej poruszać było się łodziami niż przedzierać przez góry i niekończące się torfowiska. Dlatego, choć dla współczesnego człowieka wyspy rozsiane wzdłuż zachodniego wybrzeża wydają się miejscem, w którym nawet mewy zawracają, przez stulecia to właśnie Hebrydy i półwyspy zachodniej Szkocji były centrum cywilizacji. Nie bez powodu Święty Kolumba założył swój klasztor na niewielkiej wyspie Iona.

Stopniowo ludzie zaczęli osiedlać się dalej w głębi lądu, jednak związany z powstawaniem przemysłowych przędzalni boom na owczą wełnę spowodował, że pazerni właściciele ziem pozbyli się drobnych farmerów, zwalniając w ten sposób miejsce na pastwiska. Ci przesiedleni zostali znów na wybrzeże, gdzie próbowali utrzymywać się z połowu ryb, lub zmuszeni zostali do emigracji. W rezultacie sytuacja, w której główne szlaki handlowe prowadziły wzdłuż wybrzeża, trwała aż do XX wieku. Owszem, już w XIX wybudowano kilka linii kolejowych i dróg, jednak nie spowodowało to znaczącego wzrostu osadnictwa w interiorze. Do dziś zresztą budowa dróg i linii kolejowych przez torfowiska i góry jest dużym wyzwaniem technologicznym: poprowadzenie zarówno drogi jak i linii kolejowej przez Rannoch Moor wymagało zastosowania tzw. pływającej drogi – podbudowa zasypana jest na unoszącej się w bagnie „tratwie” z drewnianych bali, a droga, osiadając nierówno, tworzy swego rodzaju pofalowaną wstęgę.

Kolejnym wyzwaniem jednak było dostanie się na wyspy. Problemem było między innymi to, że wiele z nich nie posiada osłoniętych od wiatru i fal naturalnych przystani.

Do połowy XX wieku (a gdzieniegdzie jeszcze do późnych lat 80-tych) trzon usług transportowych na zachodnim wybrzeżu Szkocji stanowiły niewielkie statki parowe, tzw. Clyde Puffers. Te płaskodenne jednostki, nie przekraczające dwudziestu kilku metrów, były przystosowane do plażowania – załadowany statek czekał na przypływ po czym w pełnym pędzie wbijał się na piaszczystą plażę. Tam podczas odpływu można było do niego dojść suchą nogą i przeładować ładunek na pojazdy kołowe a kolejny przypływ podnosił lekką już jednostkę i oddawał ją morzu.

reportaz_transport_hebrydy_11

O ile rozwiązanie to sprawdzało się w przypadku ładunków sypkich czy drobnicy, przetransportowanie większego ładunku było już wyzwaniem niemożliwym do zrealizowania bez pomocy marynarki wojennej, co można zobaczyć na poniższym archiwalnym filmie dokumentującym dostawę wyposażenia do dystylarni Whisky w Bowmore na wyspie Islay:

Dodatkowym problemem była konieczność nadkładania drogi. Dzięki przynoszącemu na myśl norweskie fiordy zachodniemu wybrzeżu Szkocji pełnemu długich zatok i wąskich półwyspów, Szkocja poszczycić może się o połowę dłuższą linią brzegową niż znacznie przecież większae od niej Hiszpania i Portugalia razem wzięte. Dlatego już pod koniec XVII wieku pomyślano o umożliwieniu statkom drogi na skróty – kanał Forth and Clyde ze swoim odgałęzieniem umożliwił transport drogą wodną z Glasgow do Edynburga, Caledonian Canal zaś, wykorzystując naturalne ukształtowanie terenu, czyli Wielką Dolinę (Great Glen), umożliwił przepłynięcie niemalże po prostej linii z Fort William do Inverness przez jeziora Loch Lochy, Loch Oich i Loch Ness. Mało znany (opisywany TUTAJ) Crinan Canal, przecinający Knapdale umożliwił natomiast drogę na skróty z Glasgow na Hebrydy, przy okazji pozwalając na ominięcie smaganego sztormami przylądka Mull of Kintyre.

Dopiero pojawienie się w latach 60-tych promów z windą do ładowania samochodów, a w latach 70-tych znanych nam dziś jednostek typu Ro-Ro, zakończyło dominację tych małych parowców i całkowicie zmieniło styl życia na wyspach, odstawiając także na boczny tor niektóre z miast portowych (takie jak Campbelltown, opisywane TUTAJ), a kanały pozostawiając jedynie do celów rekreacyjnych. Dziś ładunki masowe wciąż transportowane są niewielkimi statkami, większość jednak dostaw prowadzona jest samochodami ciężarowymi. W tym kontekście założona w 1977 roku firma Hebrides Haulage należy do jednych z pierwszych firm transportowych, które postanowiły wykorzystać nowe możliwości.

Od morza do gór i z powrotem w dwie godziny

Pokonanie Great Glen drogą wodną zajmowało nawet trzy dni, bo tyle czasu zajmowała żegluga kanałem, przerywana wielokrotnie koniecznością pokonywania licznych tutaj śluz. Samochodem, nawet ciężarowym, to pestka. Opuściwszy Fort William jedziemy przez chwilę w stronę Spean Bridge a następnie za wąskim mostem skręcamy w lewo. Droga znowu prowadzi w górę i po chwili mijamy spoglądających na rozległą dolinę komandosów – to pomnik upamiętniający poświęcenie żołnierzy jednostek specjalnych (w tym polskich Cichociemnych), którzy trenowali w tych okolicach podczas ostatniej wojny światowej. Niedługo jednak droga z powrotem schodzi w dół, aby przez dłuższy czas iść brzegiem podłużnego Loch Lochy (film z przejazdu TUTAJ). Niedługo później przejeżdżamy obrotowym mostem na drugą stronę kanału i dojeżdżamy do miejscowości Invergarry. Inver – z gaelickiego Inbhir oznacza ujście – bo to tu właśnie rzeka Garry wpada do jeziora Loch Oich. I to tu też właśnie my opuścimy Great Glen i skręcimy w lewo w kierunku krainy Lochalsh.

To jeden z piękniejszych fragmentów naszej trasy. Droga początkowo prowadzi nas wzdłuż rzeki (film TUTAJ), aby za wioską zanurzyć się w brzozowym lesie. Dalej droga wspina się na dość stromą górę, z której podziwiać można przepiękną panoramę Glen Garry.

reportaz_transport_hebrydy_13

Ponieważ większość ruchu – nie tylko turystycznego – kontynuuje drogą A82 w stronę Inverness, na tym odcinku możemy cieszyć się pustą drogą nierzadko nawet w sezonie. Nie ma także stresu, że zabłądzimy: przez następną godzinę, jeśli nie więcej, napotkamy tylko dwa skrzyżowania – odchodzącą w lewo ścieżynkę, będącą najdłuższą (bo mającą blisko 40 km) ślepą uliczką na wyspach brytyjskich, prowadzącą do małej osady (dosłownie dwie farmy i kilka domków) Kinloch Hourn oraz skrzyżowanie z główną drogą, na której, mając do wyboru powrót do Great Glen i jazdę w stronę wyspy Skye, wybierzemy tą drugą opcję. Możemy zatem całkowicie oddać się relaksującej jeździe i podziwiać widoki surowych gór otaczających kolejne z mijanych jezior (widoki te zobaczycie TUTAJ).

reportaz_transport_hebrydy_14

W końcu, po pokonaniu kolejnego górskiego odcinka, zjedziemy w dół do Shiel Bridge, skąd w lewo odchodzi droga do historycznej przeprawy promowej na wyspę Skye (w sezonie zabytkowy prom z lat trzydziestych wciąż przewozi turystów). Od tej chwili będziemy znów jechać wzdłuż morza – dokładnie wzdłuż kolejnej z podłużnych zatok Loch Duich. Mniej więcej tutaj nasz czas jazdy zacznie zbliżać się do ustawowych 4.5 godzin, należy więc pomyśleć o miejscu na 45-minutowy postój. Dlaczego więc nie zatrzymać się tam, skąd podziwiać można na żywo jeden z najsłynniejszych widoków w Szkocji, uwieczniony na setkach pocztówek zamek Eilean Donan Castle?

reportaz_transport_hebrydy_15

Pomarańczowa ciężarówka Hebrides Haulage nie jest w tym miejscu niczym nadzwyczajnym, bo nie cały kilometr od zamku znajduje się trzecia, najmniejsza baza firmy, o której wspominaliśmy w poprzedniej części naszego artykułu.

Wreszcie na wyspach!

Dość jednak tego gadulstwa, trzeba pracować. Po wykręceniu pauzy ruszamy w dalszą drogę – podekscytowani, bo tylko kilka wiosek dzieli nas od pierwszej wyspy, którą odwiedzimy podczas tej trasy. I nie jest nią, jak pewnie myśli większość tych, którzy naszą trasę śledzą na mapie, Skye. Przyjrzyjmy się bliżej: przeprawa na Skye to nie tylko wielki łukowy Skye Bridge, ale także przejazd po płaskim moście na niewielką wysepkę Eilean Bàn, na której w dawnym domku latarnika mieści się niewielkie muzeum (film z przeprawy TUTAJ). Przejazd przez tą wysepkę zajmuje jednak tylko kilkanaście sekund, a zaraz potem czeka nas znacznie ciekawsza atrakcja – wspięcie się szczyt wysokiego mostu Skye z którego w każdym kierunku roztacza się piękny widok.

reportaz_transport_hebrydy_16

Chwilę później jesteśmy już na Skye. A czeka nas jeszcze trochę jazdy, albowiem promy na Hebrydy Zewnętrzne odchodzą z niemal przeciwległego jej końca. Południowa i północna część wyspy oddzielone są od siebie stromym masywem górskim które można przejechać jedną jedyną drogą prowadzącą z grubsza wzdłuż wschodniego wybrzeża wyspy. Dlatego znak informujący o jej zamknięciu z powodu remontu może przeprawić o szybsze bicie serca – na szczęście droga zamknięta będzie jedynie w nocy – a nawet wtedy co godzinę przepuszczane będą oczekujące samochody. Być może jest to rozwiązanie egzotyczne dla niektórych, dla Szkockich kierowców jest to jednak codzienność: ten kraj uczy pokory (szerzej wyjaśniałem to TUTAJ).

Choć jesteśmy na wyspie, widoki są raczej górskie (zobaczycie je TUTAJ). Kręta, ale równa i dość szeroka droga to wspina się serpentynami, to znów łagodnie schodzi nad samą krawędź wody. Kiedy na horyzoncie zaczyna widoczny być charakterystyczny kształt formacji skalnej Old Man of Storr,jest to znak, że dojechaliśmy prawie do Portree, ostatniego większego miasta na trasie naszej podróży. Większego jak na Szkockie warunki oczywiście, bo zamieszkuje je niecałe 2500 osób. Film prezentujący ten fragment znajdziecie TUTAJ.

reportaz_transport_hebrydy_17

W Portree skręcamy w lewo, gdzie już zaczyna odczuwać się nieco inny klimat. Nagle jakby wokół było znacznie więcej przestrzeni, a przed nami po raz pierwszy pojawiają się majaczące na horyzoncie Hebrydy Zewnętrzne. W końcu droga łagodnym łukiem zjeżdża w dół na brzeg rozległej zatoki, w którą wcina się dość głęboko betonowy pomost – to przystań promowa w Uig.

Ku naszemu zaskoczeniu w przystani jest wyjątkowy ruch. Poza nami i wywrotką rozwożącą paszę dla zwierząt gospodarczych na placu przed budynkiem terminala zaparkowane są aż dwie cysterny. W trakcie odbierania biletów zostajemy poinformowani, że dzisiejszy rejs opóźniony będzie o ponad półtorej godziny. Cóż – nie pozostaje nic innego niż wykorzystać ten czas i wspiąć się nad wznoszący się nad zatoką skalisty szczyt, z którego jak na dłoni widać rozciągające się na horyzoncie pasmo Hebrydów Zewnętrznych.

reportaz_transport_hebrydy_18

O zgrozo, okazuje się, że wybornie także widać nadpływający prom. Następuje natychmiastowy odwrót i zbiegamy do portu aby zdążyć na czas. Okazuje się, że niepotrzebnie – dla dwóch stojących przed nami cystern port w Uig jest punktem docelowym – przywiozły one po prostu paliwo dla naszego promu. Tankowanie trwa blisko godzinę i w rezultacie prom wypływa w morze z opóźnieniem – dokładnie tak, jak poinformowali nas pracownicy przystani.

Polskim kierowcom przyzwyczajonym do promów pokonujących Bałtyk czy kanał La Manche MV Hebrides czy bliźniacze jednostki zastępujące ją na tej trasie wydawać się mogą niewielką łupinką. Znajdzie się jednak na takim promie wystarczająco miejsca aby zmieścić niewielką restaurację i kawiarenkę. Z pewnością także łatwiej o wygodne miejsce siedzące niż podczas przeprawy z Francji do Anglii, bo nawet w szczycie sezonu turystycznego miejsc owych jest aż nadto. Nie zdarzyło mi się także jeszcze czekać w kolejce do prysznica.

Cała przeprawa trwa niecałe dwie godziny – jest to wystarczająco dużo czasu aby odświeżyć się i zjeść kolację w pokładowej restauracji – szczególnie, że dzięki opóźnieniu promu raczej nie ma co liczyć na gorący posiłek w Lochmaddy.

Wejście na przystań w Lochmaddy jest dość skomplikowane – wymaga zgrabnego manewrowania wśród wystających z wody skał a wzgórza osłaniające jedynie część zatoki od silnych w tym miejscu wiatru nie ułatwiają tego zadania. Dość wspomnieć, że MV Hebrides, obsługujące zwykle tą trasę, nie zostało jeszcze naprawione po niedawnym wypadku, w wyniku którego uderzyła mocno w skalisty brzeg (zdjęcia znajdziecie TUTAJ). Tym razem jednak po kilku gwałtownych manewrach udało nam się bezpiecznie przybić do brzegu i jako pierwsi wyjeżdżamy po przystawionej do otwartego dziobu rampie na brzeg.

reportaz_transport_hebrydy_19

Dzięki opóźnieniu jest już po 21:00 i nie pozostaje nam nic innego jak zatrzymać się na noc. Jednak oba miejsca parkingowe dla ciężarówek w Lochmaddy są zajęte – musimy poszukać innego miejsca, co nie będzie łatwe, jeśli liczymy na takie luksusy jak zasięg telefonii komórkowej. Na rozwidleniu dróg za wsią wybieramy tą bardziej północną. Okazuje się to błędem, bo na tej wąskiej dróżce z mijankami ciężko o miejsce na postój, a ze względu na wszechobecne torfowiska nie ma co liczyć na możliwość zjechania z asfaltu. W końcu dojeżdżamy do kolejnej wioski, w której droga ponownie się rozwidla, jest nawet znak informujący o tym, że boczna odnoga prowadzi do parkingu. Telefon komórkowy wskazuje dwie kreski – to chyba będzie miejsce, którego szukamy.

Na wyspach jednak nic nie jest tak oczywiste jakby się to mogło wydawać. Po przejechaniu kilkuset metrów drogą tak wąską, że miejscami krawędzie opon wystają już za asfalt, dojeżdżamy do tak szumnie reklamowanego parkingu, który okazuje się wysypanym żwirem kwadratowym placykiem o boku może 10 metrów otoczonym ozdobnym kamiennym murkiem. Nie ma mowy o tym, aby zmieścić na nim auto ciężarowe, nie bardzo jest nawet jak zawrócić, a tu kończy się asfalt. Dzięki rzędowi umieszczonych na dachu reflektorów udaje nam się jednak zajrzeć w głąb nieprzeniknionych ciemności…

reportaz_transport_hebrydy_20

Jest dobrze. Przed nami szeroka plaża i wygląda na to, że jest odpływ. Ponieważ w odróżnieniu od stałego lądu, który w większości pokryty jest tu podmokłymi torfowiskami, piasek na plaży jest wystarczająco twardy aby utrzymać nawet ciężkie pojazdy (na sąsiedniej wyspie Barra jedna z plaż robi nawet za pas startowy lotniska – film TUTAJ), bez obaw wjeżdżamy na piasek i zataczamy na nim szeroką pętlę. A skoro już tu jesteśmy, to szkoda by było zmarnować taką piękną miejscówkę zaszczycając ją jedynie nocną wizytą, kiedy za dnia może tu być tak pięknie. Podjeżdżamy zatem jak najbliżej asfaltu – bo nie wiemy jak daleko będą sięgać fale przypływu – i udajemy się do łóżka, w nadziei, że ranek powita nas zapierającym dech w piersiach widokiem. I tak właśnie było – ale o tym w następnym odcinku.

Autor: Tomasz Oryński

www.orynski.eu


Kliknij, aby przejść do części III

Kliknij, aby przejść do części I


Mapa naszej dzisiejszej trasy: