Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 9

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 9

9  stycznia, niedziela

Z dobrego snu obudził mnie mój budzik który był nastawiony na godzinę czwartą, naszego czasu.  Koledzy również już wstali, bo mają pozapalane światła w kabinach. Na dworze jest jeszcze ciemno, spoglądam na termometr i jest tak faktycznie jak zapowiadali wczoraj w telewizji -30 stopni, a więc nie pomylili się. Takiego mrozu to nie pamiętam. A tam, gdzie my pojedziemy, w te zimne, ośnieżone wysokie góry, to czekają nas jeszcze większe mrozy. Zapowiada się trudna droga do tego Iranu. Po śniadaniu  przyszedł do mnie Władek mówiąc ale dzisiaj piździ jak szedłem do ciebie to mi w nosie zamarzło. Po krótkiej rozmowie Władek poszedł jeszcze do kolegów zapytać się czy są gotowi do wyjazdu. Po chwili wrócił i mówi że możemy ruszać.

Wyjeżdżamy skoro świt na zegarze jest 5.40.  Droga jest lekko przyprószona śniegiem, tylko znowu pojawiła się mgła. Nie taka gęsta, ale na przedniej szybie i lusterkach zaczyna osadzać się szadź. Przez samą Ankarę przejeżdżamy spokojnie, nie ma dużego ruchu. Tylko przed sklepami stoją już samochody dostawcze i jest dostarczany towar, widać uwijających się kierowców. Nie widać natomiast mieszkańców.  Wiadomo, jest niedziela, oni też odpoczywają. Po ujechaniu kilkudziesięciu kilometrów jest już jasno i widać leżące Volvo z bułgarską rejestracją. Kierowca chyba trochę przeszarżował.

opowiadania ciezarowka do iranu - 20

Po rannym zamgleniu teraz jest ładna pogoda świeci słońce. Zaczynają się małe podjazdy i zjazdy, na drodze jest coraz więcej śniegu więc muszę jechać wolniej. Ale to dopiero początek zbliżających się długich podjazdów i zjazdów.

opowiadania ciezarowka do iranu - 21

Na jednym z podjazdów widać jak dwa tureckie samochody stoją rozbite po przeciwnych stronach drogi. Jeden z nich jest załadowany i na pewno jechał do Iranu, natomiast drugi był już rozładowany i prawdopodobnie zbyt szybko zjeżdżał z góry i nie opanował samochodu na tej śliskiej drodze, doprowadzając do zderzenia. Zauważyłem dzisiaj kilka takich samochodów rozładowanych, które jechały jak na moje oko zbyt szybko na tej zaśnieżonej drodze.

opowiadania ciezarowka do iranu - 22

Ja nie jadę szybciej jak 40 na godzinę bo koła raz po raz zaczynają się uślizgiwać, a z góry muszę jechać jeszcze wolniej i  hamować całym zestawem. Po przejechaniu przez miejscowość Kirikkale zaczął się łagodny zjazd, jest małe zamglenie, ale za to droga jest bardzo śliska, a śnieg ubity rozgrzanymi oponami to po prostu sam lód, choć droga wydaje się czarna.

opowiadania ciezarowka do iranu - 23

Jedzie się nie najgorzej, nie ma dużych podjazdów i zjazdów.  Ujechawszy około 100 km zaczyna pokazywać się jeszcze więcej śniegu. Dzisiaj mamy w planie dojechać do Siwas gdzie jest parking i można bezpiecznie przenocować. Bo tutaj zaczyna się już obszar zamieszkały przez Kurdów, a oni nie uważają się za Turków i nie przebierają w sposobach zarobienia na życie oraz przetrwanie w tych trudnych górskich warunkach. Różne przypadki już się tutaj zdarzały, dlatego nie wolno nam jechać w pojedynkę i stawać na nieznanych parkingach lub stacjach benzynowych. No i znowu zaczyna się to, czego obawiamy się najbardziej. Na szosie leży dużo   śniegu, a miejscami droga pokryta jest lodem i przysypana śniegiem. Zrobiło się bardzo ślisko. Za miejscowością Yerkoy zaczynamy podjeżdżać stromymi podjazdami i zjazdami, samochody zaczynają się ślizgać i trzeba bardzo umiejętnie dobierać biegi. Patrzę w lusterko i widzę, że Władek daje sobie radę, jedzie za mną około 100 metrów. Pozostałe auta też jadą, a więc jest dobrze. Jadąc pod górę ominąłem czwarty samochód jugosłowiański który nie może podjechać.

opowiadania ciezarowka do iranu - 24

Po przejechaniu 2-3 kilometrów niestety musimy się zatrzymać, gdyż droga jest zatarasowana przez samochody zjeżdżające, które zakładają łańcuchy, jak i również  przez samochody niemogące podjechać pod górę. I tak stoimy w kolejce oczekując na wjazd około godziny.

opowiadania ciezarowka do iranu - 25

Ten teren już należy do Kurdów, a oni nie dbają o drogę tak, jak to było przed Ankarą. Wjeżdżając w coraz wyższe góry odczuwa się zimno w kabinie, mróz wdziera się każdą szczeliną, a na dodatek spalił mi się silniczek od nadmuchu nagrzewnicy. Teraz to dopiero będę miał jazdę w zimnej kabinie. A przez te góry jedziemy z niewielką prędkością, nie więcej niż 20 km/h, a przy tym jest bardzo mały nawiew powietrza na szyby i do kabiny. Znowu jeden kłopot więcej, a największe mrozy i najwyższe góry przed nami. Najgorsze to jest to, że na postoju też już sobie nie nagrzeję w kabinie, tak więc cały czas będę siedział jak w lodówce. Pozostanie mi tylko  ogrzewanie  gazem z butli, co jest bardzo niebezpieczne gdyż w razie jakieś nie daj Boże kolizji lub czegoś innego to może być różnie, trochę ryzykuje ale nie mam innego wyjścia a jednocześnie muszę mieć  lekko uchylone okno, żeby się nie zatruć. I tak codziennie coś się dzieje. Są to niespodziewane jakieś niemiłe  przygody.

opowiadania ciezarowka do iranu - 26

Po przejechaniu przez małą miejscowość Saray okazuje się, że  ponownie wjeżdżamy w coraz wyższe góry. Śniegu jest tutaj  jeszcze więcej i jedzie się coraz trudniej. I tak razem jedziemy po tych ośnieżonych górskich drogach, i to z jednej zajezdni w Śremie, pod jednym szyldem PEKAES Warszawa.  Dwa samochody z przyczepami załadowane drewnianymi dużymi skrzyniami  oraz trzy chłodnie które wiozą jajka kurze. Wszyscy razem cała piątka jedziemy do jednego celu, czyli Teheranu. U nas pod plandekami towar się nie popsuje i nie straci na ważności lub smaku, natomiast w chłodniach agregaty muszą pracować na pełnych obrotach wdmuchując ciepłe powietrze aby utrzymać dodatnią temperaturę w granicach 2 – 5 stopni. Inaczej nastąpi przemarznięcie przewożonych jajek. Ja niestety na pewno nie będę miał w kabinie dodatniej temperatury takiej jak  mają jajka w chłodni. Cały nadmuch względnie ciepłego powietrza ustawiłem tylko na przednią szybę, ponieważ na szybie zaczął pojawiać się szron pogarszając widoczność, a w kabinie zrobiło się bardzo zimno. Zapaliłem butlę gazową podkładając ręcznik, aby butla się tak szybko nie przesuwała i ustawiłem na środku podłogi pomiędzy siedzeniami. Spojrzałem na termometr – jest minus 25 stopni. Tak więc uchyliłem lekko boczną szybę, aby wydychana para tak szybko nie osiadała na przedniej szybie, przez którą już i tak miałem słabą widoczność na drogę. Tego to się naprawdę nie spodziewałem. Będę miał prawdziwe trudności żeby przejechać bez nadmuchu silniczka elektrycznego.

opowiadania ciezarowka do iranu - 27

Ponownie zaczynamy zjeżdżać z wysokiej góry. Wszędzie dużo śniegu. Przez uchylone okno widzę, że jedziemy wszyscy razem. Raz po raz używam hamulca zasadniczego, hamując całym zespołem ponieważ samochód nabiera niebezpiecznej szybkości. Jest bardzo ślisko, a droga jest wąska. Dobrze że nie ma dużego ruchu. Możemy jechać środkiem drogi. Spojrzałem w lusterko i widzę jak przyczepa Władka sunie bokiem w poprzek drogi. Dobrze że nikt nie jedzie pod górę. Władek chyba za długo przytrzymał ręcznym hamulcem i przez to nastąpiło zablokowanie kół przyczepy i nastąpił uślizg. Przy takim ostrym zjeździe powinien hamować tylko hamulcem zasadniczym, ale też bardzo delikatnie. Po chwili widzę, że jest już niedaleko za mną. Musiał nabrać szybkości, aby wyprostować cały zespół. Na tak śliskiej drodze i przy tak stromym zjeździe trzeba mieć naprawdę silne nerwy ponieważ  jeden błąd i można źle skończyć. Nie wolno popadać w panikę. Tym razem Władkowi się udało. I tak znowu na horyzoncie pojawia się wysoka góra a na jej zboczu widać samochody jadące pod górę w kłębach dymu. Świadczy to o stromym i długim podjeździe. My też tam musimy jechać. Przy  podjeździe na tą wysoką górę mieliśmy duże trudności, bardzo się rozciągnęliśmy ale na szczęście wszyscy jakoś podjechaliśmy. Po wjechaniu na tę górę znowu można podziwiać piękno krajobrazu, pogoda piękna świeci słońce niebieściutkie niebo i ta otaczająca nas biel.

opowiadania ciezarowka do iranu - 28

Po przejechaniu kilkunastu kilometrów  przejeżdżamy przez miejscowość Yozgat, która leży na wysokości 1301 m n.p.m. Po wyjeździe z miasta widzę w lusterku jak Marian mruga światłami, zapewne coś się stało. Zatrzymujemy się w małej dolinie. Wiatr tutaj dmucha  niemiłosiernie, a dookoła leży gruba warstwa śniegu. No i znowu jakiś problem. Po chwili okazuje się że w chłodni Mariana przestał działać agregat, który miał utrzymywać dodatnią temperaturę. Och, ja też bym tak chciał mieć chociażby taką dodatnią temperaturę w mojej kabinie. Niestety, to jest tylko takie moje ciche marzenie które na pewno się nie spełni. A teraz trzeba jeszcze wyjść na ten mróz, a na moim termometrze mam minus 29 stopni. Nogi mam już zmarznięte i jest okazja aby się chociaż trochę ugrzać u Władka w ciepłej kabinie. Po chwili okazuje się że filtr paliwa agregatu nie przepuszcza zgęstniałego paliwa. Więc podgrzaliśmy go tzw. cybuchem, czyli kawałkiem szmaty na drucie umoczony w ropie i podpalony. W ten sposób uruchomiliśmy silnik agregatu, a następnie owinęliśmy  filtr szmatą, aby nie miał bezpośredniej styczności z zimnym powietrzem. Całą tę operacje wykonał Władek, a Marian asystował. Ta naprawa to znowu jedna godzina do tyłu. Po chwilowym jeszcze ugrzaniu się u Władka ruszamy dalej. I tak  po ujechaniu może z dziesięć piętnaście kilometrów znowu zaczynamy wjeżdżać na te trudne podjazdy. Na poboczach lub niekiedy na środku drogi stoją samochody które nie mogą wjechać na górę i zakładają łańcuchy. Przejeżdżając obok tych stojących na środku drogi samochodów jesteśmy tak blisko, że nasze lusterka ocierają się o plandeki i ich lusterka. W naszym żargonie kierowców mówimy, że jedziemy „na żyletki”. Aby nie niekiedy  nie stanąć i czekając w kolejce na podjazd, trzeba tak jechać, trochę ryzykując. Droga staje się coraz trudniejsza i bardzo śliska. Okno z mojej lewej strony mam całe zamarznięte, więc uchylam  je mocniej i widzę w lusterku jak jedna z naszych chłodni zostaje z tyłu. Jak się później okazało pomimo podniesionej osi tzw. wleczonej, dociążając oś ciągnącą, ciężarówka nie mogła podjechać, ponieważ  pozrywały się małe łańcuchy. My  pozostali idziemy ostro, silniki pracują dobrze, a przy tym nie można mieć za niskiego biegu, gdyż następuje uślizg kół i traci się szybkość. Biegi muszą być dobrze dobrane, natomiast silnik musi być dobrze obciążony, aby nie uślizgiwały się koła. Tak jadąc dalej znowu omijamy stojące samochody z prawej lub z lewej strony, żeby tylko nie stanąć, natomiast samochody jadące z góry muszą ustępować miejsca samochodom jadącym pod górę. Dobrze, że jest ich tak niewiele. Kierowcy jeżdżący w górach dobrze o tym wiedzą, bo w przeciwnym wypadku powstawałyby niesamowite korki na drodze i nie przejechałby żaden samochód. Ponownie wjeżdżamy na jedną z gór. Za mną z największym trudem i z uślizgującymi się kołami wjeżdża Władek. Po chwili także wjeżdżają dwie chłodnie, a więc jedna chłodnia znowu nie podjechała. Odczepiłem przyczepę i razem z Władkiem zjeżdżamy w dół po oczekującą na pomoc chłodnię, która stoi gdzieś w połowie podjazdu. Po przyjeździe na miejsce, gdzie stanął Piotr jest zbyt wąsko i nie można nawrócić. Muszę zjechać jeszcze niżej i poszukać dogodniejszego miejsca do zawrócenia. No i jest względne miejsce, próbujemy nakręcić, Władek wyskoczył z kabiny i pokazuje ile mogę cofnąć lub podjechać do przodu aby się nie zsunąć po stromym zboczu. Trwało to sporo czasu i kilkanaście nawrotów,  ażeby obrócić się i dojechać do oczekującej chłodni. Spojrzałem na licznik i okazało się, że z tego miejsca na górę jest 12 kilometrów. Po podjechaniu, Władek podczepił  linę. Piotr cały czas trzyma na hamulcu nożnym, bo jak zaciągnął  hamulec ręczny to samochód zaczął staczać się do tyłu. Przeżył trochę strachu, bo jak do nas  mówił to miał duże oczy i był bardzo zdenerwowany, że tak długo nas nie było. No i teraz nie mogliśmy ruszyć z miejsca, gdyż koła się uślizgiwały. W miarę możliwości zmieniałem miejsca szukając lepszej przyczepności. Po chwili pomalutku zaczęliśmy nabierać rozpędu i tak z szybkością około 15 km/h na trzecim małym biegu wjechaliśmy na górę, do oczekujących nas kolegów. Władek nie mógł uwierzyć, że spotkał mnie taki pech, że mam tak zimno w kabinie i jak ja to wytrzymuje. Nie mam innego wyjścia,  muszę jechać dalej bo nikt mi tutaj tego nie naprawi. Ubrałem dodatkowo jeszcze jedne spodnie oraz gruby sweter i ciepłe rękawice, może teraz tak nie zmarznę. W tym czasie Piotr pozakładał duże łańcuchy, bo nie chciał już ryzykować – oczywiście z pomocą Władka,  bo szkoda nam było czasu, a samemu zakładać jest ciężko. Ta góra ma wysokość 1800m n.p.m. widać to po ustawionej tablicy na jej wierzchołku. Pierwszą dużą górę już odczuliśmy, jadąc dalej widzimy znowu stojący znak pokazujący oponę z założonym łańcuchem, czyli czeka nas znowu  trudny podjazd i zjazd. Zatem i my również zakładamy wszyscy duże łańcuchy. Tutaj to jest już zima w pełni, śniegu i lodu na drodze bardzo grubo. Dookoła ośnieżone szczyty gór i pustka. Tylko my stoimy na drodze i zakładamy łańcuchy. Droga rzeczywiście jest bardzo wąska i stroma, biegnąca między wysokimi szczytami, a wygląda to tak jak byśmy mieli wjechać do nieba.

Nie ma już  żadnego ruchu, a to chyba ze względu na trudne warunki drogowe. Jedzie się bardzo ciężko pomimo założonych dużych łańcuchów koła raz po raz się uślizgują – dobrze , że mamy pozakładane łańcuchy, bo na pewno byłby problem z podjechaniem. Po wjechaniu na szczyt okazało się, że dwie chłodnie nie podjechały pomimo pozakładanych łańcuchów. Byli to Piotr i Marian. Jacek jest dobrym kierowcą, daje sobie świetnie radę i nie pęka. I znowu Władek i ja oczepiamy przyczepy i wracamy po kolegów. Co by oni bez nas zrobili? Słońce już się schowało za wysokimi szczytami potężnych gór, a przy tym robi się coraz zimniej. Nadchodzi noc, a my dzisiaj jedliśmy tylko śniadanie i to bardzo wcześnie. Po dojechaniu do kolegów, którzy siedzą w samochodach, trzymając się na hamulcach nożnych, musimy znów zjeżdżać w dół i ponownie szukamy dogodnego miejsca do zawrócenia. Jak zwykle droga była bardzo wąska i są trudności z nawróceniem. Więc ja zostawiam samochód na ręcznym hamulcu i pomagam Władkowi zawrócić. Po czym Władek pomógł mi również zawrócić i razem podjechaliśmy po oczekujących na nas kolegów.

Po wjechaniu na górę jest już ciemno, tylko rozgwieżdżone niebo z mrugającymi nad nami gwiazdami. Pięknie to wszystko wygląda, te rozgwieżdżone niebo i te wysokie ośnieżone góry, a my tylko sami stoimy na tej ośnieżonej  drodze. Szykujemy sobie z Władkiem na prędce kromki chleba oraz  kawałek suchej kiełbasy, popijając to wodą i ruszamy dalej. W tych ośnieżonych i zasypanych górach nie ma możliwości na nocowanie. Więc jedziemy dalej przegryzając tym zimnym chlebem i kiełbasą. Zaczyna zamarzać mi szyba przednia z powodu wolnej jazdy, co jakiś czas szybę muszę skrobać nożem i przecierać ręcznikiem, ponieważ jest za mały nawiew powietrza. Teraz mróz daje się już mocno odczuć w samochodzie, bo zaczyna mi marznąc w nosie i w nogi jest mi też bardzo zimno. Już teraz mam dosyć tych gór, a przed nami jeszcze kilka set kilometrów takiej drogi, którą musimy przejechać. Jadąc tak tą oblodzoną i zaśnieżoną drogą znowu zaczynają się trudne podjazdy. Jest ciemno i nie widać jakie są długie i strome. Wokół nas dużo śniegu i świecący  księżyc z gwiazdami nad nami. Na drodze nie ma już żadnego ruchu, tylko my w tych górach. Jedziemy ostrożnie, niekiedy po obu stronach drogi strome zbocza i nie daj Boże się tutaj ześlizgnąć. Dzisiaj po drodze były trzy auta porozbijane, które się nie utrzymały na tej śliskiej drodze.

I tak dojeżdżamy do punktu kontroli policji w miejscowości Yildizeli, na termometrze jest -27 stopni. Idąc na Policję w nosie marźnie, a pod butami skrzypi śnieg. Jest bardzo zimno. Po wpisaniu w książkę, policja sprawdza szybkość na tarczkach tachografu, ale wszystko jest dobrze, bo dzisiaj tylko był  jeden taki moment gdzie osiągnęliśmy 50 km/h. Ja w między czasie szykuję sobie szmatkę z solą do czyszczenia  zamarzniętej przedniej szyby, żeby widzieć chociaż coś do przodu, bo jak patrzę w lusterko, aby zobaczyć czy jadą wszystkie samochody to muszę otworzyć okno. Z policją dzisiaj nie ma problemu, więc ruszmy dalej, a po drodze wjeżdżamy jeszcze na stację benzynową w miejscowości która nazywa się Halimilhali. Tutaj tankujemy do pełnego zbiornika, bo dzisiejszą noc silniki też nie będą wyłączone. Do parkingu pozostało nam jeszcze 30 km, a po dotarciu na miejsce wjazd na plac okazał się bardzo trudny, ponieważ jest pod górę, a wszystko pokrył zlodowaciały wyślizgany śnieg. Tym razem koledzy chłodniami wjechali ładnie, tylko Władek za mało nabrał rozpędu i nie wjechał. Więc musiałem go wciągnąć, ale to była  już tylko drobna sprawa i szybko się z nią uporaliśmy. Woda do picia oraz mycia która mam w kabinie jest całkowicie zamarznięta, gaz w butli jest tak zamarznięty, że ledwo się pali a w kabinie jest tak zimno jak w przysłowiowej psiarni. Byłem cały zmarznięty. Jutro to muszę się bardzo ciepło ubrać.

Władek zaprosił mnie do swojego samochodu, mówiąc, że kolację i spanie mam u niego w kabinie gratis. Jest to bardzo fajne i normalne, ale od kolegów których wciągałem na trudnych podjazdach nie dostałem takiej propozycji. Dopiero po przyjściu do ciepłej kabiny poczułem jak bardzo jestem zmarznięty. Nie mogłem się rozgrzać .Więc zrobiliśmy sobie po ciepłym groczku na rozgrzanie, a następnie szykujemy kolację. Zjadłem jeszcze trzy ząbki czosnku, aby zapobiec przeziębieniu, bo naprawdę dzisiaj  bardzo zmarzłem w tym moim samochodzie. Nie wiem jak to będzie dalej, czy ja to przeżyję bez choroby. Po kolacji poszedłem po butlę gazową i spojrzałem na termometr – jest minus 32 stopnie. Od Jacka dostałem tzw. słoneczko, abym mógł podgrzewać przednią szybę w czasie jazdy, bo szmatka z solą nie sprawdziła się w tak niskich temperaturach. Tymczasem dochodzi już godzina 24. Tutaj nie mamy już żadnych wiadomości z kraju i tak po ciężko przepracowanym dniu kładziemy się spać. W kabinie Władka jest ciepło i przyjemnie. Władek jako gospodarz śpi na dolnym łóżku a ja na górnym. Dodam tylko że obydwa łóżka są takiej samej długości i szerokości. Dzisiaj to się napracowaliśmy. Na 18 godzin pracy przejechaliśmy 472 kilometry.

Orientacyjna mapa przejazdu:


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 10

Poprzednie odcinki – TUTAJ