Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 6

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 6

6 stycznia, czwartek

Rano wstając mam pozamarzane szyby, więc jest to pierwsza oznaka zimy w Turcji. Jest -6 stopni, a wczoraj nie było jeszcze takiego przymrozku. Jak dobrze, że wczoraj kupiłem termometr i teraz będę wiedział jaka jest temperatura  na dworze, mocując go do ramienia lusterka . Po śniadaniu o godzinie 8.00, wyjeżdżamy z Kapikule, pogoda ładna, świeci słońce, zapowiada się ładny dzień. Droga jest czysta i sucha, jedzie się dobrze. Po ujechaniu około 20 kilometrów w oddali już widać smukłe wieże Meczetu. Ten piękny Meczet wraz z czterema wysokimi minaretami znajduje się w miejscowości Edirne przez które musimy przejechać.

opowiadania ciezarowka do iranu - 8 opowiadania ciezarowka do iranu - 9

Jest to nie duże miasto, ładnie zabudowane budynkami, ale już w charakterystycznym tureckim stylu. Dachy mają przeważnie czterospadowe, a do tego mniejsze okna. Jedziemy tymi ulicami, na których znajdują się liczne stragany z cytrusami oraz kożuchami, a handlarze machają rękami, zapraszając nas do zakupienia ich towarów. Ale niestety tutaj nie możemy się zatrzymywać, gdyż stoją liczne znaki zakazu zatrzymywania się. Takie chwilowe zatrzymanie mogło by nas drogo kosztować, gdyż policja turecka dla obcokrajowców jest bezwzględna. Nie zważając na ich miłe gesty i zaproszenia, jedziemy dalej. Po drodze mijamy małe wioski z kolejnymi czterospadowymi dachami. Domki są niskie i niewielkich gabarytów. Prawie każda posiadłość jest obudowana jakimś murem. Dziwnie to wszystko wygląda.

opowiadania ciezarowka do iranu - 10

Po ujechaniu około 150 km na niebie zaczynają się pokazywać ciemne chmury i zaczyna prószyć śnieg, ale my jedziemy wolno, zgodnie z przepisami. Jak jest ograniczenie 30 km/h, nie raz nie wiadomo dlaczego, to tak jedziemy, jak jest 50 to 50, ani jednego kilometra więcej, bo tureccy policjanci tylko na to czekają. Te parę kilometrów to można przejechać nawet hulajnogą i szkoda wydawać pieniądze na mandaty. Na takiej krótkiej trasie można trafić na trzy lub więcej kontroli policji, która skrupulatnie sprawdza szybkość na tarczce tachografu. Po drodze mijamy rozbity autobus, cała lewa strona jest rozdarta, a siedzenia powyrywane po zderzeniu z węgierskim samochodem ciężarowym. Tureckich kierowców jeżdżących autobusami my nazywamy kamikadze. Jeżdżą jak wariaci, im to się ciągle śpieszy. Mają taki mały przywilej, że mogą jeździć szybciej, nie zważając na ograniczenia szybkości i wykorzystują go maksymalnie, a policja to toleruje. Dopiero jak się zdarzy jakiś wypadek, w ten czas pojawia się problem. Niekiedy, żeby uniknąć zderzenia, trzeba zjechać prawie do rowu i wyhamować prawie do zera. Jest przez to tyle wypadków, że niekiedy człowiek się zastanawia, czy zarabiając te pieniądze są one warte zdrowia, a nie kiedy i życia. No i tak dojeżdżamy do Istambułu. Ale przed tym jest jeszcze jeden punkt kontrolny policji, na którym my, zagraniczni przewoźnicy, musimy się zgłaszać z kartą policyjną, na której musi być data, godzina i pieczątka po czym następuje zapis w książce policyjnej, a przy tej okazji policja sprawdza jeszcze szybkość na tarczce tachografu. Po takiej kontroli jedziemy dalej, zaczyna się zwiększać natężenie ruchu. Wielu kierowców tureckich wyprzedza nas, trąbiąc i mrugając światłami, zmuszają nas do szybszej jazdy ponieważ my jedziemy wolno ale zgodnie z przepisami. Wyprzedzają jak tylko się da, z lewej czy z prawej, dla tutejszych kierowców jest to obojętne. Byle szybciej i byle do przodu. Tutaj to już trzeba mieć oczy dookoła głowy. Wjeżdżając do Turcji mówimy że wjeżdżamy do półpiekła, a piekło czeka nas dopiero w Iranie, czy Iraku, bo tam już jest się współwinnym za sam wjazd na ich terytorium.

Jadę pierwszy, za mną Władek i Piotr. Jedziemy ostrożnie bo tutaj można płacić nie wiedząc za co. Wjeżdżając do Istambułu po prawej stronie widać potężne stare obronne mury z ogromnymi baszami, piękne historyczne budowle, ale też mocno już zniszczone przez czas i brak renowacji. Turecki rząd widocznie nie ma pieniędzy na odbudowę starych fortyfikacji. Przed wiekami te potężne fortyfikacje broniły dostępu przed nieprzyjacielem, gdyż za tymi murami żyli kiedyś władcy i chanowie tureccy, a miasto wówczas nazywało się Konstantynopolem.

opowiadania ciezarowka do iranu - 11

W oddali widać smukłe, wysokie wieże meczetów zakończone złotym pół księżycem. Są to stare, piękne budowle, które zachowały się w dobrym stanie do dnia dzisiejszego. I tak pomału będziemy opuszczali  kontynent europejski, wjeżdżając na słynny wiszący most nad cieśniną Bosfor. Stalowa konstrukcja zadziwia tutaj swoją lekkością. Wjeżdżając na ten most widzimy olbrzymiej grubości liny na których ten most jest zawieszony. Niekiedy musiałem się zatrzymać z powodu dużej ilości samochodów wjeżdżających na kontynent azjatycki to można było przypatrzeć się tym grubym linom, które składały się z drobnych linek razem ze sobą splecionych. Są tak grube że jeden człowiek nie jest w stanie objąć rękoma. Stojąc na tym moście czuje się, jak on faluje i aż strach pomyśleć, co by się stało, jakby któraś z tych lin pękła. A pod nami przepływające statki pełnomorskie, wyglądają jak jakieś zabawki. Most ma długości 1500m, szerokości 33m, wysokość od lustra wody 65m, natomiast potężne filary podtrzymujące most mają 165m wysokości. Stojąc na tym moście człowiek dostaje jakieś dziwne uczucia, ale także może podziwiać piękne widoki po obu stronach cieśniny.  Wjeżdżając na kontynent azjatycki płacę 3000 TL. No i Europa jest już poza nami, a my kierujemy się na słynną dzielnicę o nazwie Harem.

opowiadania ciezarowka do iranu - 12

Do parkingu pozostało jeszcze kilkanaście kilometrów. Parking znajduje się przy nabrzeżu cieśniny Bosfor. Sama nazwa Harem daje dużo do myślenia i pobudza wyobraźnie. Stoją tutaj potężne pałace, które przez kilka stuleci były zamieszkiwane przez tureckich władców, otoczone ogrodami i licznymi drzewami. A w nich tętniło życie biesiadne wraz z licznymi urodnymi niewolnicami przywiezionymi z licznych wypraw wojennych. Tureccy władcy słynęli z  tego, że mieli po kilkadziesiąt żon, bo to znaczyło o ich zamożności i bogactwie. Dopiero król Jan Sobieski i nasza Husaria pod Wiedniem pokazali Turkom gdzie jest ich miejsce. Dzisiaj te pałace stoją brudne, niezamieszkałe i zaniedbane. Tylko meczety stojące wśród tych starych budowli są czynne, i utrzymane w dobrym stanie. Wiadomo, żyją tutaj ludzie innego wyznania, czyli wyznania Mahometańskiego. Po drugiej stronie Bosforu, czyli po stronie europejskiej widać również stare, zadbane i piękne budowle oraz liczne meczety z wieloma wieżami, zwanymi inaczej minaretami, a na nich błyszczą złote półksiężyce. Dla nas, Europejczyków, pięknie i bajecznie to wszystko wygląda. Jest to niesamowity urok Bliskiego Wschodu. Po dojechaniu na parking i zaparkowaniu samochodów  idziemy jeszcze do portu.

opowiadania ciezarowka do iranu - 13

Kupujemy niedrogie bilety po 20TL i wracamy ponownie do Europy, płynąc małym stateczkiem na drugą stronę cieśniny bo Piotr jeszcze tutaj nie był, a chciał zobaczyć turecki bazar i coś kupić na pamiątkę dla żony. Idziemy pod górę, małymi wąskimi uliczkami. Wiele sklepów jest już pozamykane, ponieważ tutaj mają dwu godzinne wyprzedzenie, a na nasz czas jest już godzina 19.00. O tej porze ruch uliczny jest mały, tylko tragarze uwijający się z bagażem na plecach lub z większą ilością towaru na dwukołowych wózkach jeszcze pracują. Oni to tutaj mają ciężkie życie. No i wreszcie wchodzimy na ten słynny turecki bazar. Będąc tutaj pierwszy raz człowiek dostaje tzw. oczopląsów. Tyle złota i przeróżnych wyrobów to się rzadko spotyka i robi to niesamowite wrażenie. Sklepik jest przy sklepiku, jeden obok drugiego, trzeciego i dziesiątego, wszyscy czekają na klientów. Tutaj to są tony złota przerobionego na prawdziwe arcydzieła, takie jak: pierścionki, bransolety, łańcuszki, sygnety, zegarki i wiele innych wyrobów naprawdę bardzo artystycznych. Złoto jest tutaj tańsze jak u nas w kraju. Na bazarze nie ma już takiego ruchu, ponieważ  jest późna godzina. Niemniej bazar sam w sobie jest otwarty do godziny 24 tutejszego czasu. Piotr był zauroczony, takiego bogactwa i przeróżnych wyrobów jeszcze nie widział. W końcu się zdecydował i kupił piękny pierścionek dla żony . Teraz to już musimy wracać ponieważ jest późno i ciemno, a na ulicach  nie wszędzie jest oświetlenie. Idąc tymi uliczkami sporadycznie można spotkać o tej porze mieszkańców, natomiast często spotykamy patrole policyjne, które patrolują te małe, wąskie uliczki. Nas nie zatrzymywali, ponieważ nie byliśmy podobni do Turków, a przy tym rozmawialiśmy po polsku. Piotr był pod niesamowitym wrażeniem z odwiedzonego bazaru. Po powrocie na parkingu spotykamy kolegów ze Śremu którzy wracają z Iraku. Wczoraj wyjechali z Ankary i dojechali do miejscowości Duzce przejeżdżając tylko 215km. Śnieg nadal pada, droga jest zaśnieżona i śliska. Mróz 27 stopni. Jechali na resztkach łańcuchów. Bez łańcuchów nie mieliby najmniejszych szans przejazdu a policja i tak by ich  zatrzymała, przy czym jeszcze musieliby zapłacić karę. Dzisiaj wyjechali już wcześnie  rano aby dojechać do Istambułu i tak po 15 godzinach ciężkiej jazdy przejechali tylko 203km. Po drodze stały liczne patrole policyjne, które sprawdzają, czy jedzie się na łańcuchach. Samochody, które jechały bez założonych łańcuchów były, spychane na pobocze w śnieg, aby nie tarasowały drogi innym samochodom. Te zepchnięte na pobocze same już oczywiście nie wyjechały, musiały stać i czekać na poprawę pogody. Śniegu jest tak dużo że jedzie się jak w tunelach, warunki drogowe są bardzo trudne, natomiast mróz nieco zelżał, bo było tylko -23 stopnie. Jutro my tą droga pojedziemy, nakręcam i ustawiam budzik na godzinę 4 naszego czasu, bo chcielibyśmy dojechać do Ankary, a górę w Bolu przejechać w południe. Może się uda, zobaczymy. Zjedliśmy kolację i wypiliśmy po kieliszku, bo dzisiaj jest święto Trzech Króli. A i nas też jest trzech, tylko że kierowców. Przed nami jeszcze daleka droga i te najwyższe góry, długie podjazdy i rzecz najgorsza, czyli zjazdy po tych ośnieżonych i oblodzonych wąskich drogach. Prawdziwe trudności i zmaganie ze śniegiem i mrozem zaczną się dopiero za Ankarą jadąc w stronę Iranu. Dnia szóstego przejechałem 290 km w 10 godzin.

Orientacyjna trasa dzisiejszego dnia:

Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 7

Poprzednie odcinki – TUTAJ