Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 4

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 4

4 stycznia, wtorek

Dzisiejszy poranek zaczął się od małych  podjazdów i oczekiwania w kolejce na odprawę celną. Panuje tutaj straszny tłok, każdy pcha się do przodu, byle szybciej się odprawić. Parking jest olbrzymi, mogący pomieścić kilkaset samochodów ciężarowych a brama jak brama o przejezdności jednego samochodu, więc można sobie wyobrazić co się tutaj dzieje. My stoimy w dwóch rzędach, nie pozwalając się wyprzedzić, a byli tacy którzy próbowali się przedrzeć bokami po tej glinie. Jednemu Bułgarowi się udało, natomiast drugi ugrzązł w błocie i zablokował przejazd innym samochodom. To dobrze, ci Bułgarzy i Jugosłowianie to nieraz tacy nerwowi kierowcy. Wpychając się byle swoją kabiną wjechać przed inny samochód. A później już nie patrzy, czy urwie lusterko, czy przytrze komuś kabinę. Byle do przodu. Aż wierzyć się nie chce, że oni są tacy nerwowi, gdyż później w Turcji i Iraku są bardzo uczynni i koleżeńscy.

Tak stojąc w dwóch rzędach utrzymywaliśmy porządek, powoli podjeżdżając do granicy bułgarskiej. Stojąc w kolejce poszedłem zobaczyć czy ktoś z naszych stoi przede mną. I aż się ucieszyłem widząc stojąca chłodnie i samochód z przyczepą. Pomyślałem sobie że nareszcie ich dogoniłem. Ale okazuje się, że to nie są te numery rejestracyjne samochodów które miały jechać do Iranu. Ci kierowcy wyjechali już z kraju dwa dni przede mną. A ja ich dogoniłem jeszcze w Bułgarii, ale żeby było jeszcze śmieszniej, oni jadą do Iraku. Także razem najwyżej możemy jechać do Ankary. Po odprawie u Bułgarów wjeżdżam do Turcji. Przejście graniczne nazywa się Kapikule. Przejeżdżając przez wagę okazało się że mam przeładowany zestaw o 2 tony, a waży on razem 42 tony. Dochodzi godzina 14. Plac odprawy celnej jest cały zastawiony samochodami. Po zjechaniu z wagi otrzymuję długą listę, na której muszą się znaleźć wszystkie pieczątki i podpisy, a jest ich naprawdę dużo. No i teraz zaczyna się bieganie po tych wszystkich Urzędach Celnych, między innymi: Karnet TIR w innym miejscu, Karnet de Passage też w innym miejscu, lisy przewozowe i opłaty za przekroczenie dopuszczalnego ładunku, zezwolenia oraz karty policyjne, które musimy podbijać jadąc przez Turcję. A tych punktów policyjnych jest sporo, m.in.: Kapikule – Silivai – Bolu – Ankara – Yozgat – Sivas – Erzincan – Erzurum – Beyazan – Gurbulak. Wszędzie długie kolejki, odprawiających się kierowców jest wielu, ale  tureccy celnicy mają ogromny spokój, a przy tym oczekują na bakszysze, czyli „Marlboro Long”, innych nie palą. Wydałem już 12 paczek papierosów, a jeszcze czeka mnie otwarcie samochodu i zaplombowanie. Tam również wyciągają ręce po bakszysz, a jak im się nic nie da to specjalnie przetrzymują, odchodząc do innego samochodu, przedłużając wyjazd na parking. Nie mam innego wyjścia, takie panują tutaj nie pisane zasady. Oni dostają tutaj tyle paczek papierosów  że mogli by mieć hurtownie z papierosami. Przez ten Urząd Celny przejeżdża dziennie kilkaset samochodów ciężarowych, więc nie są w stanie spalić tych wszystkich papierosów.

No i jest już godzina 20.20 kiedy podjeżdżam do bramy wyjazdowej, gdzie są otwierane samochody i sprawdzany jest ładunek. W niektórych przypadkach otwierane są skrzynie z ładunkiem, trwa to nieraz 2-3 godziny, bo to wszystko muszą pozamykać, opieczętować i pozakładać plomby. Po sprawdzeniu ładunku podjeżdżam do ostatniego punktu gdzie odbywa się ostatnia kontrola wszystkich dokumentów. Tutaj sprawdzane są wszystkie dokumenty z podpisami i stempelkami oraz przepustką. Jak wszystko jest w porządku można wyjeżdżać. Jeśli brakuje choćby jednego podpisu lub pieczątki każą zawracać i uzupełnić. Oni są wszyscy tutaj bardzo ważni, nawet Ci co sprzątają plac. Po wyjeździe z Urzędu muszę podjechać do naszego spedytora, którym jest TURTRANS, aby się wpisać i odprawić. Ale to zrobię już jutro, wjeżdżam na parking, gdzie będę  nocował.

Po zaparkowaniu  idę do małej knajpki szumnie nazywanej Restaurant na szaszłyk barani i małe birasi, czyli piwo. Takich knajpek jest tu bardzo dużo, po jednej i drugiej stronie ulicy, podobnie jak małych naganiaczy, mówiących w różnych językach, w tym i polskim, ale tylko kilka słów, na przykład: choć kolego, dobre jedzenie, mało kosztować. Ulica tętni życiem. Sklepiki i restauracje są poobwieszane kolorowymi światełkami i przeróżnymi świecidełkami, bo oni taki mają tutaj zwyczaj, bardzo się w tym lubują. Tak samo samochody ciężarowe są poobwieszane kolorowymi światełkami i wyglądają jak jeżdżące choinki. W lokalach pełno ludzi, słyszy się różnojęzyczne rozmowy, jest głośno, ale przytulnie i ciepło. Mali kelnerzy, którzy mają po 10-12 lat, z ręcznikiem na ręce uwijają się miedzy stolikami odnosząc puste talerze, butelki po piwie, a szef stojący za bufetem czujnym okiem dostrzega wszystko, czyniąc nie kiedy uwagi swoim pracownikom. Tutaj jest już inny świat i szanuje się klienta, nie zdąży człowiek usiąść a już mały kelner stoi z kartą i czeka na zamówienie. Klient to interes, zostawi chociaż kilka tureckich lirasów, czyli zawsze coś, natomiast u nas klient to intruz. Bo po co sprzedawca ma wstawać , przecież tak dobrze mu się siedzi, a i tak nie wiadomo, czy klient coś  jeszcze kupi . Tacy mali chłopcy uczą się zawodu już bardzo wcześnie a i przy tym zarabiają na swoje utrzymanie. Są między innymi kelnerami, mechanikami samochodowymi, a nawet kupcami, co widać ich w różnych sklepikach i kramach ulicznych. Wszędzie jest ich pełno.

Po zjedzeniu kolacji, szaszłyka baraniego z chlebem, sałatą, kapustą białą i czerwoną, rzodkiewkami, burakami, oliwkami, obficie skropionego oliwą z oliwek i sokiem z cytryny, byłem najedzony. Kolacja była wspaniała, po czym zafundowałem sobie tureckie piwo, które ze smakiem i spokojem, już rozluźniony wypiłem. Koszt tej kolacji to 250 TL, jest to w przeliczeniu niecałe 1,5 dolara. A więc niedużo, nawet w przeliczeniu  na nasze pieniądze. Potem udałem się do samochodu, aby rozpisać kartę drogową i opisać tarczki tachografu – od wyjazdu z kraju nic nie opisałem, a więc mam trochę zaległości . Opisując karty ktoś puka do drzwi i mówi po polsku. Okazuje się że to kolega ze Śremu,, który wraca z Iranu. Zaprosiłem go do kabiny na herbatę. Opowiadał o przeżytych problemach – droga jest straszna, zaśnieżona i oblodzona. Służby drogowe nie nadążają z oczyszczaniem padającego śniegu. Na niektórych podjazdach wciągały ich ciągniki gąsienicowe. Łańcuchy, które mieli pozakładane porozrywały się, ponieważ były to łańcuchy na pojedyncze koła, a na dodatek te nasze łańcuchy są zrobione z nieodpowiedniego materiału. Prawdziwe, dobre łańcuchy na obydwa koła mają tylko Bułgarzy, ale to są łańcuchy kute z dobrej stali austriackiej. Na naszych łańcuchach pojedynczych jak się stanie pod górę to jest problem z ruszeniem, bo te koło, które ma łańcuch, jak się zacznie uślizgiwać to wybiera śnieg czy lód, podczas gdy jego bliźniak dostaje dodatkowe obciążenie, przenosząc na siebie cały ciężar. Jadąc tak pod górę opona się przegrzewa i wystrzeliwuje. Na pojedynczym kole z tak dużym ciężarem ładunku daleko się nie zajedzie, a podjazdy się ciągną po kilkanaście kilometrów, niektóre dochodzą nawet do 15-17 km. A gdzie tu jeszcze zjechać z takim ciężarem, na tych oblodzonych i zaśnieżonych wąskich drogach, w związku z czym bardzo dużo samochodów miało wypadki. W górach zima jest piękna i urocza, ale ma też swoje prawa. Wracając widziałem straszny wypadek – turecki kierowca jadąc z góry wymusił pierwszeństwo lub po prostu nie mógł utrzymać samochodu na tak śliskiej drodze. Zderzył się czołowo z niemieckim samochodem Scania. Jak wiadomo, jest to solidny samochód, ale i tak obydwoje kierowców zginęło. Smutne to, ale takie są fakty, i nie wiadomo co nas jeszcze czeka.

No cóż, zrobiło się już późno, trzeba się kłaść spać bo dochodzi już godzina 24. Ja jeszcze muszę dokończyć opisywanie tarczek tachografu i te moje wspomnienia, może je kiedyś opiszę dla moich synów, aby mieli pamiątkę po ojcu, który tak daleko wyjeżdżał. Przy pisaniu tych wspomnień wysłuchałem ostatnich wiadomości z kraju, w których Polskie Radio podało, że w Turcji droga z Istambułu do Ankary jest nieprzejezdna z powodu obfitych opadów śniegu i mrozu dochodzącego do -30 stopni. A więc panuje tam zima w pełni. Kładę się spać, bo jutro czeka mnie jeszcze robota. Z układu chłodzenia wycieka płyn Borygo, koło zapasowe jest przebite, no i ten zepsuty tachograf. Trzeba również załatwić na policji zaświadczenie żeby nie płacić mandatów, bo turecka policja tylko na to czeka i w efekcie całą moją dietę mógłbym zostawić w Turcji. No i jest już godzina 2.10, najwyższy czas aby położyć się spać. Dobranoc.


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 5

Poprzednie odcinki – TUTAJ