Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 33

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 33

2 luty, środa

Poranną pobudkę o godzinie 6 z minutami zrobił nam Władek. Gdyż trzeba jak najprędzej ustawić się w kolejce ustawiających się samochodów, oczekujących na odprawę graniczną. No, teraz to już przed nami prawdziwa Europa, a na dodatek jest piękna pogoda. Gdybyśmy się jeszcze dzisiaj zdążyli odprawić to byłoby wspaniale. Do granicy mamy około jednego kilometra.

opowiadania ciezarowka do iranu 33-1

A więc zdążę się ze spokojem umyć i ogolić oraz zjeść śniadanie. Ale znając tutejszych urzędników tureckich, którzy są bardzo dokładni i nadzwyczaj skrupulatni, wstawiając im tylko wiadomy znaczek lub parafkę na dokumencie, to wiadomo, że zanim dojedziemy na Urząd Celny to trochę czasu minie. Natomiast przy wyjeździe przez tę ostatnią bramę, z tzw. półpiekła, jak my to nazywamy, gdy zabraknie chociażby jednego podpisu, to trzeba zostawić samochód i wracać na Urząd Celny. Po podpis lub znaczek niby nic nie znaczący, ale jednak, gdyż bez nich się nie wyjedzie z Turcji, gdyż tutejsi wartownicy też są bardzo skrupulatni i je liczą. A takich podpisów trzeba było mieć aż 19. Tutejszym urzędnikom widać nie zależy ile odprawią samochodów. Panuje tutaj olbrzymia biurokracja. Nawet ten cieć, który chodzi po placu i zbiera papierki, jest bardzo ważny, mrucząc coś pod nosem i gestykulując rękoma patrząc w nasza stronę. Ale co zrobić. Co kraj to inny obyczaj. Po obu stronach drogi jest wiele straganów z różnymi artykułami, począwszy od owoców cytrusowych, po trąbki, piszczałki, gwizdki, długopisy, grzebienie, lusterka, okulary słoneczne, czapki, kurtki skórzane, kożuchy, ciepłe rękawice, szale, koce, no i turecka bielizna, od wyboru do koloru. Zaraz przy następnym straganie są akcesoria samochodowe, takie jak: klucze, lewarki, klaksony o przeróżnych dźwiękach, akumulatory, opony, dętki i wiele jeszcze innych artykułów do samochodów. Ja akurat tak stanąłem, że po mojej prawej stronie był stragan z pieczywem. Nasz najlepszy polski chleb już mi się dawno skończył więc musiałem kupować tutejsze pieczywo aby żyć. Po podejściu do straganu z pieczywem, który miał wiele różnych wypieków dochodził wspaniały zapach tutejszego świeżego pieczywa. Patrząc na te tureckie wypieki, aż ślinka leciała, bo zapach był niesamowity. Kupiłem jeden mały chleb pszenny, bo żytniego tutaj nie ma oraz pięć bułek i sznekę z glancem, a na dodatek dostałem gratis ciastko z kokosem. Tak jakby wiedział, że ja to bardzo lubię. Po chwili doszli jeszcze Władek i Zygmunt oraz krzykacz robiąc również takie zakupy. Twarz tureckiego sprzedawcy była uśmiechnięta, bo zrobił od rana już mały interes. Był to człowiek o solidnej posturze, rzadko spotykanej, sumiastych czarnych wąsach i czerstwej twarzy. Myśmy również byli zadowoleni i uśmiechnięci z dokonanych zakupów. Zapach tego pieczywa był niesamowity. Unoszący się zapach tego pieczywa w kabinie był niesamowity. Po chwili przyszedł do mnie Władek przynosząc cebulę. Ja natomiast miałem smalec i resztki polskiej herbaty. Uszykowaliśmy sobie pachnące, świeże bułki ze smalcem i cebulą. Ach, co za pychota. W międzyczasie znalazłem jeszcze boczek. Nieco już wysuszony, ale to nic, smakował również wyśmienicie, popijając ciepłą herbatą. Śniadanie było wspaniałe i zjedzone w spokoju. Natomiast w radiu, choć jeszcze niewyraźnie, bo w dzień tak dobrze nie słychać, było już słychać polską muzykę. Czyli mamy już kontakt z Polską. Władek i ja jesteśmy już bardzo stęsknieni za swoimi bliskimi. Do upragnionego rodzinnego domu już niedaleko, to tylko taki mały żabi skok – około 1700 kilometrów. Pogoda dzisiaj jest piękna. Świeci słoneczko, a na niebie tylko nieliczne białe chmurki. Robi się coraz cieplej. Na drodze są olbrzymie kałuże mazi wodno-błotnej po nocnych opadach. Wygląda to trochę inaczej niż u nas na przejściach granicznych. Myśmy już się do takich warunków jeżdżąc na Bliski Wschód przyzwyczailiśmy. Natomiast na drodze dojazdowej pojawili się mali chłopcy z taboretami i przyrządami do czyszczenia butów. Są to chłopcy w wieku około 7-10 lat, zwani po naszemu czyścibutami. Czyścili zabłocone buty za drobne pieniądze, czyli za 10 lirasów – przeliczając na dolary byłoby to kilka centów. W ten sposób zarabiali na swoje lub rodzinne życie. Całe wyposażenie małego czyścibuta to taborecik, szczotka, pasta, szmatka i do tego własna ślina. Czyszczone buty, i to te najbardziej zabłocone, teraz wyglądają jak nowe. Jest to niesamowite. Wierzyć się nie chce, że taki mały czyścibut jest takim fachowcem. Przyglądając się z boku przez dłuższy czas robiło to na mnie niesamowite wrażenie.

opowiadania ciezarowka do iranu 33-2

Te małe dzieciaki czyszcząc takie zabłocone buty co jakiś czas wołały o papierosa czyli „mister sigaret” pokazując jednocześnie ręką przykładając ją do ust. Mając papierosa w ustach byli bardzo zadowoleni i uśmiechnięci. Widocznie ten papieros dawał im tyle radości, a może i ważności, że są już dorosłymi ludźmi. Tak patrząc na tego dzieciaka zrobiło mi się go żal. Gdyż ten mały czyścibut na pewno nie zdawał sobie sprawy, paląc tyle papierosów, co będzie go w późniejszym życiu czekało. Jednocześnie przyszli mi na myśl moi synowie: Sławek który miał 12 lat i Szymon mający 9 lat. Nie mogłem sobie tego wyobrazić, aby moje dzieci tak musiały postępować, aby żyć. I tak chodziło mi po głowie, czy z tego dzieciaka wyrośnie zdrowy mężczyzna. Czy o tym wiedzą jego rodzice, że taki małolat pali tak dużo papierosów zarabiając na jedzenie i na życie dla pozostałej rodziny. U nas to jest jednak niespotykane. Że tutejsze dzieci muszą tak ciężko pracować na kawałek chleba. Ja również dałem wyczyścić swoje buty i zrobiłem sobie zdjęcie wraz z bułgarskimi kierowcami, którzy wczoraj użyczyli nam liny i holu do wyciągnięcia anglika. Jeden z nich miał małego synka i kupił dla niego dużego pluszowego misia. Oni również mieli buty do wyczyszczenia, więc ustawili się w kolejce i jednocześnie częstowali papierosami tego małego czyścibuta. Mały czyścibut  po wypaleniu papierosa domagał się następnego. Przez tę chwilę naliczyłem około pięć spalonych papierosów przez tego młodziana. Czyszcząc te buty wyjmował papierosa tylko po to, aby splunąć śliną na czyszczone buty i zaraz ponownie brał papierosa do ust czyszcząc dalej te buty. A trzymając papierosa w ustach cały czas był uśmiechnięty i zadowolony. Zapewne czuł się dorosły i bardzo ważny, bo zarabiał pieniądze. Cóż to za życie tego dzieciaka.

No i tak podjeżdżając coraz bliżej granicy podjechaliśmy do naszego spedytora „TURTRANS-a”, aby odebrać pokwitowanie za opłaty przy wyjeździe z Turcji, którą musieliśmy wpłacić wjeżdżając z Iranu do Turcji. Przy odbiorze pokwitowania przedstawiciel spedytora dał nam powrotne ładunki z Jugosławii. A dokładnie były to akumulatory z Probishtipu koło Skopje. Więc do domu przyjedziemy znowu dwa lub trzy dni później. Nie było gadania, ani żadnego usprawiedliwienia, na nic zdawały się bakszysze. Co bardzo rzadko w Turcji się zdarzało, że nie dali się przekupić. Nie było innego wyjścia, nie byliśmy z tego zadowoleni, ale mając powrotny ładunek dostawaliśmy 30 dolarów więcej. Te 30 dolarów to nie było aż tak mało. Bo na te pieniądze trzeba było w kraju prawie tydzień pracować. Ale myśmy byli już bardzo stęsknieni za swoimi rodzinami i nie zależało nam na tych 30 dolarach. Po prostu chcieliśmy być szybciej w domu. Zygmunt natomiast miał załadowany ciągnik krzykacza i miał problem z głowy. Po wjeździe na Urząd Celny zaczynamy się odprawiać. Jak na razie wszystko idzie dobrze. Przy następnym podejściu Zygmunt ma problem, bo na zezwoleniu nie chcą mu podstemplować wyjazdu z Turcji, gdyż miał stare zezwolenie na wjazd z ubiegłego roku, jak wjeżdżał do Turcji. I tutaj Władek popisuje się swoją zaradnością. Bierze te zezwolenie, idzie do szefa, zdejmując czapkę, przykucnął i prosi jak tylko umie po turecku i angielsku, że ten człowiek jedzie już bez pieniędzy i bez jedzenia, gdyż miał tutaj taką przygodę. Właśnie tutaj, w Kapikule, Zygmuntowi skradziono pieniądze, a jego zmiennikowi skradziono kurtkę wraz paszportem i pieniędzmi. Wówczas szef się zastanowił,, bo było to widać na jego twarzy, jak przymknął oczy i na chwilę się zamyślił, bo na pewno to było tutaj głośne. Po chwili namysłu z uśmiechem na twarzy i zamaszystym ruchem ręki podpisał dokument uprawniający do wyjazdu z Turcji. Kamień spadł nam z serca. Był to człowiek może trochę starszy ode mnie, o łagodnej twarzy lecz o rudawych włosach i rudawym wąsie, co nie wskazywało na prawdziwego turka. Tutejsi urzędnicy to takie prawdziwe Turki o czerstwych twarzach, czarnych oczach i białych błyszczących zębach. Natomiast ten nasz dobrodziej przypominał nam raczej anglika. No i znowu kolejna przeszkoda została pokonana. Teraz to już tylko ustawiamy się w kolejce do wyjazdu. I pozostał jeszcze tylko karnet de pasaż, czyli ubezpieczenie międzynarodowe pojazdu. I tutaj cały wysiłek Władka poszedł na marne. Głupi krzykacz wziął swoje karnety i nie czekając na Zygmunta, który wiózł jego samochód na naczepie, poszedł się sam odprawiać. A przy tym niepotrzebnie głupio paplał i turecki urzędnik połapał się o co chodzi mówiąc, że nie wypuści ich prędzej, dopóki ktoś nie przyciągnie jego naczepy z oddalonego o 1200 kilometrów Sivas. Naprawdę zrobiło mi się żal tego Zygmunta, bo był to bardzo przyzwoity człowiek który sam przeszedł tak ciężką drogę jadąc do Iranu przez te najwyższe ośnieżone góry. To co on przeżył jadąc samotnie, to naprawdę nie było to łatwe. Bo był zdany tylko na siebie. A teraz tutaj znowu spotkało go takie nie szczęście. Natomiast ten zasraniec krzykacz narobił nam już wcześniej wielu kłopotów. Co ta za człowiek, nie daj Boże z nim znowu gdzieś się znaleźć. Zygmuntowi naprawdę los nie sprzyjał. Jeden ze spotkanych kierowców, który już jeździ na Bliski Wschód 12 lat był szczerze zdziwiony i nie mógł sobie uzmysłowić skąd wziął się taki człowiek w PEKAES-ie i że tacy ludzie w ogóle dostali się do tej firmy. Niestety jest to smutna i gorzka prawda. Ale co zrobić, taki to już jest los niektórych ludzi.

My natomiast podjeżdżamy do przejścia granicznego z Bułgarią. Zygmunt i przygłup nadal zostali w Turcji. Ponownie musieli iść do naszego przedstawiciela TURTRANS-a i za jego pomocą ściągnąć naczepę z Sivas. I kolejny tydzień mają do tyłu. Tymczasem jest już późne popołudnie, ale słońce jeszcze grzeje. Dzisiaj na pewno wyjedziemy, jak to nazwaliśmy, z tego pół piekła. Naprawdę jest mi żal tego Zygmunta. Po odprawie u Bułgarów podjeżdżamy do biura gdzie załatwia się talony na paliwo. Nasze talony zostały wystawione jeszcze w starym roku i trzeba było je odnowić gdyż straciły już ważność. Odczepiliśmy przyczepę  i podjechaliśmy do oddalonego o 50 kilometrów Swilengadu, po czym Władek udał się do szefa bułgarskiego Cepeenu aby otrzymać pismo zezwalające na pobranie talonów. Potrzebowaliśmy 800 litrów paliwa na przejazd przez Bułgarię i Jugosławię. Po powrotnym przyjeździe na granice bułgarską urzędnik przeczytał to pismo i pokiwał tylko głową z niedowierzaniem, że tą sprawę tak szybko załatwiliśmy i podstemplował nam te nieważne już talony. I tak znowu została pokonana kolejna przeszkoda na naszej drodze do kraju.

Po zatankowaniu zjedliśmy wspólnie obiadokolacje i wyruszyliśmy do Sofii oddalonej o 330 kilometrów. Droga jest dobra, asfaltowa i sucha. Jedzie się przyjemnie. Teraz to jest już inne samopoczucie. Jesteśmy w Europie. Zaczyna zapadać już zmrok, jest godzina 19 a ruch na drodze jest duży. Jedziemy jednak już bez szarpania nerwów. Po około 3 godzinach jazdy wjeżdżamy na piękną bułgarską autostradę. Ach, co za luksus. Tutaj nie ma żadnego ruchu, jedziemy tylko we dwoje. Zatrzymujemy się tylko na krótko na najbliższym parkingu, aby ustalić parking na noc. Decydujemy się, że dojedziemy do Sofii. Jadąc tą autostradą wjeżdżamy w pięknie oświetlony tunel pod ogromną górą, którą jadąc do Iranu trzeba było jeszcze objeżdżać. Co to znaczy dzisiejsza technika i jak można uprzyjemnić życie innym ludziom. Po wyjeździe z tego tunelu znowu jedziemy w tych bułgarskich górach, ale co to za góry, jadąc tak piękną autostradą, to tych gór wcale się nie odczuwa. Tym bardziej jadąc bez ładunków. Po ujechaniu jeszcze kilku dziesięciu kilometrów zaczyna mnie morzyć spanie, ale w oddali na horyzoncie widać już łunę na niebie. Na pewno to już Sofia. Po ujechaniu jeszcze kilkudziesięciu kilometrów faktycznie tak jest. Zjeżdżamy z autostrady i wjeżdżamy na objazdówkę Sofii. Tutaj już jest znacznie gorsza droga. Ale do parkingu jest już niedaleko. Po przyjeździe na parking zaczyna padać śnieg i wiać silny wiatr. Nawet tutaj, w tej ciepłej Bułgarii, prześladuje nas ten śnieg. Po zjedzeniu wspólnej kolacji i wysłuchaniu wiadomości z kraju oraz wspomnieniu o pechowym koledzy Zygmuncie, idę do swojego samochodu. Jest godzina 1,20 na zegarze i czas na spanie a padający śnieg zostawiam na jutro wraz z załatwieniem następnych talonów na paliwo, gdyż musimy jutro podjechać taksówką do naszego przedstawiciela w Sofii. załatwiając nowe talony na paliwo. Ponieważ w Jugosławii jest dużo droższe paliwo. Możemy tam zatankować, ale tylko w szczególnych sytuacjach. Dzisiaj i tak nam poszło dobrze, że dojechaliśmy aż do Sofii.

Dzisiaj przejechałem 340 kilometrów i przepracowałem 18 godzin.

Orientacyjna mapa dzisiejszej trasy:


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek – TUTAJ

Poprzednie odcinki – TUTAJ