Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 28

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 28

28 stycznia, piątek

Budzik o godzinie siódmej zrobił mi pobudkę. W kabinie było bardzo zimno, więc napaliłem w piecyku stawiając czajnik z wodą, który miałem zawinięty w koc, aby woda przez noc mi nie zamarzła. Nie chce mi się wyjść z tego ciepłego śpiwora. Spoglądam na termometr, jest minus 18. Po śniadaniu zatankowaliśmy paliwo i wyruszamy w te ośnieżone góry. Dzisiaj chcemy dojechać do Sivas. Niebo jest trochę zachmurzone, ale jak na razie jedzie się dobrze. Droga jest dobra, ponieważ środek drogi jest czysty od śniegu tylko na poboczach leży sporo śniegu. Jak na razie można jechać nawet pięćdziesiątką i dobrze, bo mam ciepło w kabinie.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-1

Na horyzoncie jak zwykle wysokie ośnieżone góry. Po drodze mijamy jadące do Iranu polskie samochody. Dwa Fiaty z naszej bazy w Śremie i dwa Volva z Błonia. Są mocno ośnieżone.  Pozdrawiamy się mrugnięciem świateł i podniesieniem ręki. Od razu przyszła mi taka myśl, jak dobrze, że ja już wracam. Ujechawszy tak jeszcze kilkanaście kilometrów zaczyna padać śnieg. I to coraz intensywniej. Odcinkami nie widzimy się pomimo niewielkiej odległości. Śnieg sypie coraz bardziej, a przed nami znowu te góry. Jedziemy 20-30 km/h już przeszło godzinę, a śnieg nadal pada, nawet nie wiem gdzie jestem.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-2

Po ujechaniu jeszcze około pół godziny śnieg przestał padać, ale za to droga znowu stała się bardzo śliska. I zaczynają się pierwsze podjazdy. Zatrzymaliśmy się i pozakładaliśmy duże łańcuchy. Podjazd jest stromy i nie wiadomo jaki będzie długi. Pomimo założonych dużych łańcuchów mam trudności z podjechaniem.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-3opowiadania ciezarowka do iranu 28-4Samochód zaczął tracić przyczepność, a koła zaczęły się uślizgiwać, i zacząłem tracić prędkość. Natomiast Władek jechał lepiej. Jadąc za mną nie miał innego wyjścia, więc zaczął mnie wyprzedzać. Całkiem zasadnie, bo tak się jeździ w górach. Po małej chwili wyprzedził mnie jeszcze Zygmunt i trzy chłodnie. Ja natomiast miałem duże problemy z podjechaniem. Myślałem, że już nie podjadę. Ale jakoś się udało. Na szczycie tego podjazdu czekali na mnie koledzy. Jesteśmy wysoko w górach.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-5

No i teraz na pewno ten długi zjazd. Droga miejscami ma duże spady, a samochód traci przyczepność. Nawet założone duże łańcuchy nie gwarantują dobrego pojazdu i zjazdu. Musiałem często hamować całym zespołem, bo tylne koła traciły przyczepność i samochód zaczął się łamać. Po zjechaniu z tej góry z wieloma problemami  przejeżdżam przez miejscowość Rafahiye. Miasto leży w małej dolinie otoczonej górami. Po przejechaniu tej miejscowości znowu zaczynają się te trudne podjazdy. Zatrzymałem się na chwilę, aby sprawdzić naciąg łańcuchów. Dobrze że się zatrzymałem bo były luźne i musiałem je dodatkowo ponaciągać. Kolegów nie widać, więc jadę sam. Droga jest bardzo zaśnieżona.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-6 opowiadania ciezarowka do iranu 28-7

Są odcinki drogi bardzo śliskie i strome, są trudności z podjechaniem. Wjeżdżając jeszcze wyżej z daleka już widzę, że droga jest zablokowana. Po bliższym podjechaniu widzę nasze Jelcze na jugosłowiańskich rejestracjach – mają problemy ze zjazdem z góry i  zakładają łańcuchy. A jeszcze wyżej stoją samochody w kolejce oczekując na podjazd. No i tak dogoniłem moich kolegów, którzy stoją w tej kolejce. Po około półgodzinnym oczekiwaniu z dużymi problemami wjeżdżam na tę zaczarowaną górę, na której stoi znak „Kizildag Gecidi 2160m n.p.m. Jadąc do Iranu, to też nie mogliśmy na nią wjechać, tylko, że to było z drugiej strony góry. Była też długa kolejka, a na dodatek było to jeszcze w nocy. Stojąc w tej kolejce i patrząc na te czerwone światełka samochodów, wyglądało to tak, jakby ta droga prowadziła do gwiazd. I w ten czas nazwałem tę drogę drogą prowadzącą do gwiazd. Zatrzymałem się i zrobiłem sobie zdjęcie na pamiątkę.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-8 opowiadania ciezarowka do iranu 28-9 opowiadania ciezarowka do iranu 28-10

Pogoda jest piękna, a przede mną znowu ten długi zjazd, który na pewno nie będzie łatwy. Z dużymi trudnościami i nerwami zjeżdżam z tej góry. W lusterku widzę jak Władkowi przyczepa zachodzi w poprzek drogi, widocznie przytrzymał za długo hamulcem ręcznym i zablokowały się koła przyczepy. Dobrze, że nikt nie jechał pod górę. Trzeba bardzo uważać aby nie doprowadzić do jakiejś kolizji. Koledzy jadący z naczepami mają teraz mniejszy problem. Droga  jest bardzo wąska i kręta, prowadzi między wysokimi skałami, jest zimno, gdyż słońce tutaj nie ogrzewa swymi promieniami.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-11 opowiadania ciezarowka do iranu 28-12

Zjeżdżając z tej góry na horyzoncie widać już następny długi podjazd i te ośnieżone góry. Na tym długim podjeździe znowu jest problem z podjechaniem, bo te nasze zośki nie pozwalają swobodnie wjeżdżać na te górki. Natomiast koledzy z naczepami podjeżdżają ostro, tylko śnieg za nimi wiruje. Teraz to jest ta odwrotność, że oni wjeżdżają, a my z przyczepami mamy kłopoty. Przedtem oni załadowani nie mogli podjechać, a teraz my z pustymi przyczepami też nie możemy podjechać. Władek został daleko za mną. Jadę piątym biegiem na wolnych obrotach i raz po raz silnik wchodzi na wyższe obroty, pomimo założonych dużych łańcuchów. Odcinkami jest bardzo stromo. Po długim czasie i z dużymi problemami wreszcie wjeżdżam na górę, gdzie stoją koledzy czekając za nami. Czekając na Władka szykuję sobie coś do zjedzenia. Spojrzałem na termometr jest minus 11, a więc nie jest aż tak zimno. No i widzę w lusterku podjeżdżającego Władka. Poszedłem do niego aby się trochę ogrzać, a Władek w międzyczasie też uszykował sobie chleb smarując grubo smalcem, opowiadając jak było ciężko podjechać pomimo założonych dużych łańcuchów. Jesteśmy wysoko w górach, niebo jest trochę zachmurzone. A przed nami tym razem czeka nas ten długi zjazd.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-13

No i znowu wszyscy razem zaczynamy zjeżdżać z tej góry. Zjeżdżam czwartym biegiem hamując  całym zestawem, ale bardzo delikatnie. No i tak kilometr po kilometrze zjeżdżamy z tej góry, droga cały czas jest mocno zaśnieżona. No i jakoś udało się zjechać. Przed Imranli zatrzymują nas koledzy ze Śremu jadący chłodniami z jajkami do Iranu. Pytają o drogę i oczekujące ich niespodzianki. Informując nas jednocześnie, że na jednej z gór stoi nasza chłodnia i ma zepsuty tylny most. A więc będzie musiała nastąpić podmiana ciągnika wracającego z Iranu. No i będzie trzeba przełożyć tablice rejestracyjne, jest to trochę ryzykowne,  ale trzeba  jakoś wyjść z tej kłopotliwej sytuacji. Na pewno nie jest to zgodne z tureckimi przepisami, ale co zrobić, trzeba jakoś wybrnąć z tej sytuacji.  Jeden z naszych kolegów będzie musiał tą zamianę zrobić, tylko pytanie kto? Po krótkiej rozmowie koledzy ruszają do Iranu, a ja z Władkiem pozdejmowaliśmy duże, ale już częściowo pozrywane łańcuchy. Musimy je oszczędzać bo będą jeszcze potrzebne tak nam powiedzieli koledzy jadący do Iranu. Pozakładaliśmy tylko małe łańcuchy. Przejeżdżając przez Imranli na poboczu drogi stoi policja, ale nas tym razem nie zatrzymują. No i dobrze, bo znowu by mógł być jakiś problem a przy tym niepotrzebna strata czasu. Za miastem znowu zaczynają się te trudne podjazdy i zjazdy. Pogoda jest bardzo ładna, ale przygrzewające słońce za to czyni drogę już bardzo śliską, a topniejący śnieg i lód, którego warstwa na jezdni jest grubości około 10 centymetrów, stwarza drogę bardzo niebezpieczną. Jadąc pod górę, jak i z góry. Na termometrze jest, nie do wiary, 1 w plusie. Co za skoki w tej temperaturze! Jedziemy pod górę w miarę ostro. Trochę nieraz ryzykujemy. Momentami gdy koła się uślizgują silnik wchodzi na wysokie obroty, a samochód traci szybkość i zaczyna tańczyć, a tego trzeba się bardzo wystrzegać. Jedziemy raz lewą, raz prawą stroną wybierając lepszą przyczepność. Dobrze, że nie ma dużego ruchu. Bo podjazd znowu jest bardzo długi, widać jak wije się droga na zboczach gór. Tutaj każdy jest znowu zdany na własne siły i umiejętności. I tym razem naczepowcy idą lepiej. Ja z Władkiem pozostaje z tyłu, bo te nasze ciężkie zośki nie mają zamiaru wjechać na górę. Ale w końcu osiągamy ten szczyt i widzimy oczekującą chłodnie na podmianę ciągnika.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-14Po krótkiej rozmowie, w której udział wzięli ‘krzykacz”, Piotr i Jacek oraz dwóch kolegów oczekujących na wymianę ciągnika. No i nic z tej rozmowy nie wyszło. Ja natomiast z Władkiem oraz Zygmuntem nie byliśmy brani pod uwagę i w tym przypadku musi odbyć się losowanie, bo nikt dobrowolnie nie chciał oddać ciągnika i być wiezionym na  naczepie. Próbowano się jeszcze dogadać, ale każdy miał jakieś swoje argumenty. A więc nie było innego wyjścia, musiało nastąpić  losowanie. Wyciągnąłem 3 zapałki i jedną z nich ułamałem. Oświadczając, że ten kto wyciągnie zapałkę bez tzw. łepka, będzie musiał oddać ciągnik. Obróciłem się tyłem do kolegów i zapałkę bez łebka lekko wyciągnąłem wyżej i to z lewej strony, po której stał „krzykacz”. I  zapytałem się, kto ciągnie pierwszy. Oczywiście wiedziałem, że powie to „krzykacz”. No i nie omyliłem się. Wyciągnął ją jak na ironię, tę pierwszą z lewej, która była ułamana i decydowała kto oddaje ciągnik. „Krzykacz” który ją wyciągnął, ze złości zdjął swoją futrzaną czapkę, którą miał na głowie, taką jak miał sekretarz Breżniew i walną nią o zaśnieżoną drogę, siarczyście przy tym przeklinając. Nie będę pisał tych słów. Był bardzo wściekły, że to właśnie na niego przypadło. Ale cóż zrobić sam wybrał tą zapałkę. Widocznie taki jego los. Wiadomo, że nikt z kierowców nie chce dobrowolnie oddać swojego samochodu. Losowanie było sprawiedliwe. Rozczepiliśmy zepsuty ciągnik, a Piotr wziął go na hol i ruszył pierwszy. Słońce już zaczęło chować się za góry. Do Sivas pozostało około 90 kilometrów więc najwyższy czas aby jechać w dalszą drogę. Tym bardziej, że czeka nas jeszcze kilka podjazdów i zjazdów. „Krzykacz” zaraz po losowaniu pojechał pierwszy. Na pewno był bardzo wkurzony, ale co zrobić, to była jego taka decyzja. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów droga była już bardziej czysta, na której widać zepsuty ciągnik holowany przez Piotra.

opowiadania ciezarowka do iranu 28-15

Ładnie się jechało taką drogą, ale nie za długo,  bo znowu ten śnieg na drodze.  Za miejscowością Zara był krótki, ale bardzo stromy podjazd długości około 5 kilometrów. Zatrzymaliśmy się zakładając małe łańcuchy. Piotr holujący ciągnik miał już duży problem z wjechaniem na górę. Tymczasem zrobiło się już ciemno. Jadąc pod tą górę wyprzedziliśmy Piotra z Władkiem i poczekaliśmy na górze. Po około 20 minutach  przyjechał Piotr, mając duże trudności z holowanym ciągnikiem. Ciągnik waży około 8 ton, które trzeba ciągnąć za sobą. I to jest właśnie to, że mając ten ciężar trzeba go wciągnąć na górę, podobnie jak z naszymi zośkami. Do Sivas było już nie daleko. Widać już łunę światła na niebie. Po zjechaniu z tej góry znowu jest kolejny długi podjazd widać to po światłach wjeżdżających i zjeżdżających samochodów. Ciekawe jak pójdzie Piotrowi. Władek i ja jedziemy za Piotrem. Po podjechaniu ¾ góry Piotr stanął, ale Władek szedł dobrze i go wyprzedził. Ja natomiast miałem bardzo duże problemy z wjechaniem na górę. Władek już odczepił przyczepę i poczekał na mnie. Droga była tutaj bardzo wąska i Władek musiał cofać około 2 kilometrów. Na szczęście nie było dużego ruchu na drodze.  Po podjechaniu po Piotra i podczepieniu liny nie mogliśmy ruszyć z miejsca. Musieliśmy pozakładać duże łańcuchy. I to też jeszcze z wielkim trudem wjechaliśmy na górę. Po czym pomogłem Władkowi podczepić przyczepę i rozpoczęliśmy zjazd już do Sivas nie zdejmując łańcuchów. Droga  znowu była bardzo śliska, gdyż już zmroziło, a na termometrze było już minus 12 stopni. Wjeżdżając do miasta stoi tablica z napisem Sivas, a pod napisem, jest podana wysokość 1285, na której to jest położone miasto. Po przyjeździe na parking przełożyliśmy tablice rejestracyjne i nastąpiło protokolarne przekazanie ciągnika. Oczywiście na kolanie spisane, ponieważ tak wymagają nasze przepisy. Załoga zepsutego ciągnika była dwuosobowa, byli to panowie już tak dobrze po pięćdziesiątce. I jak się później okazało jeden z tych kierowców miał pretensje, że myśmy nie pomogli jemu przełożyć osobistych bagaży. Nie wiedziałem, że w naszym przedsiębiorstwie pracują również hrabiowie, wysługujący się służbą. Ciekawie jak im przyjdzie zakładać łańcuchy lub zamarznie paliwo. Kto w ten czas będzie im to robił, gdyż tam już służby nie będzie. Chyba, że będą płacili lub czekali na serwis. Ale to już będzie ich sporo kosztowało i nie wiadomo jak na to zareaguje nasza firma. Ale to już nie nasze zmartwienie. Takich to tutaj też można spotkać pracujących hrabiów, którzy liczą na spore pieniądze, które można tutaj zarobić jadąc na Bliski Wschód. Choć wiadomo, że w obsłudze 2-osobowej mieli niższą zieloną dietę. Po załatwieniu wszelkich formalności hrabiowie pojechali po pozostawioną na górze chłodnie. A my z Władkiem zabraliśmy się za kolacje. Jest już godzina 22. Po zjedzonej kolacji poszliśmy jeszcze do tureckiej restauracji na birasi i obejrzenie pogody na jutrzejszy dzień. W międzyczasie Piotr przyznał, że ciężko się jedzie pustą naczepą ciągnąc za sobą taki ciężar. Teraz zrozumiał, że te nasze przyczepy to prawdziwe nieszczęście na tych zaśnieżonych drogach. Nie chciałby jeździć z przyczepą za żadne pieniądze. Jacek i Piotr byli w dobrych humorach gdyż mieli więcej szczęścia w tym losowaniu. Na dzisiejszą noc w Sivas zapowiadali – 23 stopnie. Piotr, Jacek, Władek, Zygmunt i ja po obejrzeniu pogody oraz wypiciu tego smacznego tureckiego birasi idziemy do swoich samochodów. Natomiast „krzykacz” pozostał sam z czterema piwami na stoliku. Nadal nie mógł się pogodzić z dzisiejszym losowaniem. Po wejściu do mojego samochodu było już chłodno, więc odpaliłem piecyk na denaturat i zabrałem się do pisania dzisiejszych wspomnień. Dookoła już wszyscy spali. Po jakimś czasie przyszedł do mnie „krzykacz” i zawracając mi głowę nadal nie mógł pojąć, że wybrał taki los. Była już godzina 23.40 naszego czasu, a wiec na tutejszy czas była to godzina 1.40. I po około półgodzinnym mamrotaniu poszedł do swojego wylosowanego auta zostawiając mnie w spokoju. Naprawdę jest to człowiek niegodny reprezentowania naszego przedsiębiorstwa i kraju. Nie będę się tu rozpisywał na temat naszego kolegi, bo szkoda czasu i papieru. Można go określić jako człowieka niemającego swoje honoru i godności. Ale trudno, tacy ludzie też pracują. Ludzi można poznać w tzw. skrajnych sytuacjach i warunkach. Tutaj wychodzi prawdziwe oblicze człowieka. I tak minął znowu kolejny dzień i coraz bliżej do domu. Oby tak dalej i szczęśliwie. Znowu wieje silny zimny wiatr, kołysząc samochodami, a na termometrze jest już – 20 stopni. Wyszedłem jeszcze na chwilę żeby te tureckie birasi zostawić na dworze i przez tę chwilę mróz zaczął mnie szczypać w uszy. A więc jest zimno. Jutro czeka nas załadunek zepsutego ciągnika. Na Volvo Zygmunta. Spojrzałem na zegarek, zbliża się już godzina 1.00 naszego czasu. A więc najwyższy czas na spanie. Wchodząc do swojego śpiwora  przykrywam się kocem i dodatkowo kurtką, a na głowę ubieram wełnianą czapkę i kładę gruby frotowy ręcznik, bo w nocy to aż głowa boli z zimna. A więc nie ma żartów, szkoda zdrowia.

Dzisiaj przepracowałem 14 godzin i przejechałem 227 kilometrów

Orientacyjna mapa dzisiejszej trasy:


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 29

Poprzednie odcinki – TUTAJ