Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 24

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 24

24 stycznia, poniedziałek

Od dzisiaj wracamy już do domu. Napaliłem w moim piecyku i zrobiłem śniadanie. Po śniadaniu zabrałem się znowu do przepisywania mojego pamiętnika, pozostało już niewiele, może zdążę przepisać. Po chwili przyszedł Władek mówiąc, że widział jak Zygmunt i Piotr o w pół do szóstej  wyjeżdżali na urząd celny. Teraz dochodzi godzina dziewiąta, to tak za godzinę powinni już być załatwieni, bo na tutejszy czas jest 11.30, a urząd  czynny  jest  od godziny 8. No i zdążyłem przepisać tylko trzy strony, bo wrócili koledzy z urzędu celnego. Zrobiliśmy małą naradę i postanowiliśmy, że Zygmunt wyjedzie pierwszy i zablokuje pas ruchu, a my w tym czasie będziemy kolejno wyjeżdżać i musimy się wzajemnie pilnować. Czyli częściej patrząc w lusterka, aby mieć kontakt wzrokowy z samochodem jadącym za nami. Inaczej będziemy pogubieni, a w szczególności  musimy trzymać małe odstępy, aby nie dać się rozjechać, a przy tym nie można żałować sygnałów dźwiękowych. A w razie stracenia kolegi w lusterku, to należy poczekać na kolegę i tak musi każdy robić jak chcemy razem wracać. No i wreszcie ruszamy, jest godzina 9 naszego czasu. Na ulicy jak zwykle panuje duży ruch. Pierwszy wyjeżdża Zygmunt i blokuje pas ruchu, na który my wjeżdżamy od razu zrobił się zgiełk na ulicy i rozpoczął się festiwal sygnałów dźwiękowych. Ale co zrobić, tutaj musimy też tak postępować jak oni. Wyjeżdżam pierwszy, za mną Władek, Jacek, Marian, Piotr i jako ostatni weteran gór Zygmunt. Oczywiście przy włączaniu się do ruchu nie obyło się bez trąbienia i wygrażania pięściami przez tutejszych kierowców. Jadąc szeroką ulicą, mając pasmo gór po prawej stronie i startowanie lub lądowanie samolotów, przejeżdżam kilka skrzyżowań jadąc intuicyjnie, gdyż nie było żadnego drogowskazu na Tabritz. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów dojeżdżam  do ronda i jest tablica z napisem irańskim oraz po europejsku, która wskazuje kierunek na Tabritz. A więc chyba jedziemy dobrze. Spoglądając w lusterko widzę tylko cztery samochody, więc chyba jedziemy wszyscy razem, bo gdyby tak nie było to byłaby jakaś przerwa. Opuszczając Teheran zauważyłem, że jednak nie jedziemy tą samą ulicą co parę dni temu. Przy tej ulicy nie zauważyłem sklepów z polskimi napisami, a więc jedziemy inna drogą. W niewielkiej odległości przede mną jedzie bułgarski samochód, który zapewne też wraca do domu. Jadąc tą ulicą, porządek wzdłuż tej ulicy już tak mnie nie dziwi.

opowiadania ciezarowka do iranu 24-1 opowiadania ciezarowka do iranu 24-2

Kilkanaście kilometrów za miastem zatrzymaliśmy się, żeby sprawdzić czy jesteśmy wszyscy w komplecie. No i tak też było. Droga jest wąska i pełno w niej dziur oraz gruba na niej warstwa gliniastej mazi, po której jedzie się jak po lodzie. Samochód ślizga się niesamowicie. Wszędzie taki sam widok, droga i szerokie pobocza z dużymi kałużami  wody, a przy nich gliniane domy o kształcie prostokąta i nasadzonymi półkolistymi  kopułami oraz obmurowane glinianymi murami obronnymi. Po prostu inna architektura.

opowiadania ciezarowka do iranu 24-3

Po przejechaniu ok. 30 km dojeżdżamy do głównej drogi, którą jechaliśmy do Teheranu.  Droga  jest szersza i równiejsza. Jadąc dalej mijamy miasto Karaj, przez które jechaliśmy do Teheranu. Po drodze mijamy nieliczne małe zabudowania ulepione z gliny. Temperatura jest plusowa, ale wygląda to tak jakby miał padać śnieg. Po prawej stronie na horyzoncie widać ośnieżone szczyty gór. Te góry zapewne będą nam towarzyszyły aż do Turcji. Teraz jedziemy szeroką doliną, droga jest równa i czysta  można jechać osiemdziesiątką, a w kabinie jest przyjemnie i ciepło, tak to można jechać. Jadąc dalej widać znowu te charakterystyczne domki z gliny, są to naprawdę ciekawe budowle, swym wyglądem przypominają odwrócone miski do góry dnem. A dodatkowo przy tym są gliniane mury okalające te małe osiedla,  przypominają one mury obronne jak w średniowieczu. Natomiast  surowca  jest tutaj pod dostatkiem, bo tutejsza ziemia jest bardzo dobrym surowcem, co widać po wykopanych  dołach w pobliżu tych lepianek lub przy tych małych cegielniach.

opowiadania ciezarowka do iranu 24-4

Jadąc dalej widać małe cegielnie w których to  układają cegłę lub ją wypalają. Z niektórych tych małych cegielni ulatywał dym.

opowiadania ciezarowka do iranu 24-5 opowiadania ciezarowka do iranu 24-6 opowiadania ciezarowka do iranu 24-7

Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów widzę dom kilkupiętrowy lepiony z gliny, ciekawie nawet wygląda. Prawdopodobnie mieszka w nim artysta który go sam wybudował. Miał wyobraźnię i zdolności.

opowiadania ciezarowka do iranu 24-8

Za miejscowością Kazvin widzę  wypadek, który był widocznie wcześniej, bo przy tych samochodach już nikogo nie było. Samochód  turecki, który był załadowany pszenicą, zderzył się z potężnym ciężarowym irańskim samochodem Mack. Kierowca turecki nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Okropnie zmiażdżona kabina, aż mnie ciarki przeszły. Prawdopodobnie kierowca irański  wyprzedzał na trzeciego, a kierowca turecki nie miał już gdzie zjechać, był już na swoim prawym poboczu, i jednak doszło do tego tragicznego wypadku

opowiadania ciezarowka do iranu 24-9 opowiadania ciezarowka do iranu 24-10

Niestety tak jeżdżą tutejsi kierowcy. My również niekiedy musimy mocno hamować  i zjeżdżać z drogi nawet na pobocze, aby uniknąć wypadku. Tutejsi kierowcy jadący samochodami osobowymi lub ciężarowymi, to jak zaczną wyprzedzać  to już nie ustąpią i nie odpuszczą, i wówczas są takie wypadki. Patrzę na licznik, od Teheranu ujechaliśmy 290 kilometrów. Niebo nie jest już tak zachmurzone i jak na razie nie pada, są małe wzniesienia i zjazdy,  droga jest czysta i jedzie się dobrze. Przejeżdżam przez jedną z wiosek w której widzę stojące kobiety w kolejce przed sklepem. Widać ten urok Bliskiego Wschodu.

opowiadania ciezarowka do iranu 24-11

Po ujechaniu kilkudziesięciu kilometrów wjeżdżając do małej miejscowości widzę stojące Volvo na poboczu, zmieniające przebite koło w ciągniku. Kierowcy byli w podwójnej obsadzie. Oczywiście zatrzymaliśmy się i wymieniliśmy się informacjami. W Turcji nadal panuje sroga zima jest duży mróz i pada śnieg.

opowiadania ciezarowka do iranu 24-12 opowiadania ciezarowka do iranu 24-13 opowiadania ciezarowka do iranu 24-14 opowiadania ciezarowka do iranu 24-15

Jadąc dalej  przejeżdżam  przez jedno z mniejszych miast z charakterystycznymi zapasami żywności dla zwierząt. Te charakterystyczne zapasy siana lub suchej trawy dla zwierząt, leżące na dachach domów, można było już zauważyć w Turcji za Ankarą, jadąc w stronę Iranu. Z tego co można zauważyć to prawie każda z rodzin ma jakieś zwierzęta.

opowiadania ciezarowka do iranu 24-16

Pogoda zaczyna się pogarszać.  Wjeżdżając do Zanjan widać tą charakterystykę ruchu ulicznego np. jadący traktor z pasażerem na błotniku, u nas jest to nie do pomyślenia . Jadąc dalej ulicą, przy której są bardzo wysokie krawężniki i leży jeszcze trochę śniegu widać ten porządek.

opowiadania ciezarowka do iranu 24-17

Wyjeżdżając z miasta przejeżdżam koło stacji paliwowej, w której tankowaliśmy jadąc do Teheranu. Jak zwykle olbrzymi ruch i pełno tureckich samochodów. Kolejka tych samochodów miała siedem kilometrów długości. Patrząc na licznik widzę, że przejechałem równe 400kilometrów. Pogoda znacznie się pogorszyła na niebie jest więcej ciemnych chmur i nasilił się wiatr. Zaczyna się robić już szarawo i zaczyna padać śnieg. Jadąc dalej mijamy już ośnieżone samochody, a więc jest to znak, że dalej spotkamy się  ze śniegiem. I tak było rzeczywiście. Wjeżdżamy w coraz bardziej padający śnieg, a widoczność odcinkami maleje do około 50 metrów. Jest silny boczny wiatr i droga stała się bardzo śliska. Na  termometrze jest minus 3 stopnie. Jest już bardzo ciemno, po drodze mijamy jakieś małe miejscowości i w jednej z nich się zatrzymuję, aby sprawdzić czy jedziemy w komplecie. Stajemy na poboczu drogi w tej małej miejscowości, przy której są pobudowane nazwijmy to warsztaty samochodowe, wraz z dużymi napisami  po europejsku  ,,Auto Tir’ ’oraz małe restauracyjki  również  z napisem  po europejsku „restaurant’’, my nie skorzystamy z tych zaproszeń. Zatrzymałem się tylko po to aby zobaczyć czy jedziemy wszyscy razem.  Jest  już bardzo ciemno i wygląda na to, że będziemy znowu wjeżdżać w góry. Jest dobrze, że jesteśmy w komplecie. Umówiliśmy się, że jedziemy jak dotychczas, trzymając się możliwie jak najbliżej siebie, a w razie jakiegoś zdarzenia mrugamy intensywnie  światłami i nie możemy tracić kontaktu wzrokowego z samochodem jadącym za nami. Po ujechaniu kilkunastu kilometrów droga zaczyna piąć się w górę i jest bardzo śliska, a samochód raz po raz traci przyczepność i zaczyna tańczyć po tej śliskiej drodze, a więc trzeba zwolnić. Zjeżdżając  z góry znowu daje się odczuć brak przyczepności tylnych kół, a przyczepa swoim ciężarem mocno napiera i samochód raz po raz ustawia się w poprzek drogi, więc znowu trzeba trochę przyspieszyć, aby samochód się  wyprostował. Muszę hamować całym zestawem, bardzo delikatnie oraz dobierając bieg, aby nie doprowadzić do zablokowania tylnych kół.  Dobrze, że nie ma dużego ruchu na drodze. Tutaj jest już trochę zimniej, bo na termometrze jest minus 8 stopni, a do celu coraz bliżej. Według licznika do Tabriz pozostało około 160 kilometrów. A więc trzeba jechać rozsądnie i spokojnie. Patrząc w lusterko widzę niekiedy cztery światła samochodów, a więc jest dobrze bo jedziemy wszyscy razem. Dochodzi godzina 21 naszego czasu. Niebo jest zachmurzone, tylko raz po raz ukazuje się księżyc  i gwieździste niebo. Droga jest cała zaśnieżona i śliska. Przejeżdżając miejscowość Miyaneh  sporadycznie widać światełka w oknach domów, ludzie przeważnie już śpią.  Za miastem  znowu jedziemy po bardzo pofalowanym terenie, a droga tutaj znowu jest zaśnieżona i śliska, więc jadę wolno, około 40km/h. Raz po raz wyprzedzają nas szybko jadące tureckie samochody ciężarowe. Nie wiem czym jest to spowodowane, czyżby mieli aż tak dobre opony. Jadąc z góry ta moja Zośka niekiedy bardzo mocno z tyłu na mnie napiera. Sześć ton to niby niedużo, ale przy tak śliskiej drodze robi swoje. Fajnie się jedzie niezaładowanym zestawem gdy droga jest sucha. Ale gdy jest ślisko jedzie się bardzo źle. Zbliżamy się chyba do celu bo na niebie widać już świetlną łunę. Po przejechaniu jeszcze kilkunastu kilometrów dojeżdżamy do Tabriz. Miasto położone jest w małej dolinie, a zjeżdżając ulicami w dół to jest już  tragedia, ulica świeci się jak lusterko. Widzę kilka samochodów  tureckich, które uderzyły w stojące samochody osobowe, a przy nich kierowcy wymachujący rękoma. Przede mną widzę jak dwa tureckie samochody suną się bezwładnie, jeden z nich uderza w pryzmę śniegu i się zatrzymał. Miał szczęście. Natomiast drugi uderzył w stojące samochody. Aż strach dotykać hamulca. Jadę nie szybciej jak 10 na godzinę ledwo się turlam i siedzę jak na igłach, aż mi się ręce spociły, a wzdłuż tej ulicy stoi kilkanaście tureckich samochodów które nie wyrobiły, po prostu  wyobraźnia zadziałała zbyt późno. Ale nam się udało i dojechaliśmy do kolejki  pojazdów  oczekujących za paliwem. Jacek poszedł na zwiady, aby zobaczyć jaka jest długa kolejka do stacji paliwowej. Na zegarze dochodzi 24. Po chwili przyszedł do mnie Władek z kartą i tarczką, mówiąc: „ ja pier**lę samochód jechał jak chciał, mieliśmy dużo szczęścia, a te Turki którzy nas tak wyprzedzali przed Tabriz, to skończyli na ulicy, a tak im się spieszyło”. Po jakimś czasie przyszedł Jacek i mówi, że jak ominiemy kilkanaście tureckich samochodów, w których śpią kierowcy poowijani w kożuchy i koce, to będziemy mogli podjechać około jednego kilometra bliżej stacji. No i tak zrobiliśmy. Do stacji pozostało nam około 800 metrów, ale dzisiaj już i tak nie zatankujemy. Mam jeszcze ciepło w kabinie, więc przepiszę ostatnią nieprzepisaną stronę której nie zdążyłem przepisać w Teheranie. Po chwili przyszedł  Władek z kartą i tarczką rozpisując dzisiejszy dzień, a ja się zabrałem za przepisywanie wspomnień. Po pewnym czasie w kabinie zrobiło się chłodno, więc  napaliłem w  moim piecyku  na denaturat. Spojrzałem  na termometr jest minus 15. Gdy tak jeszcze siedzieliśmy, a zegar wskazywał już 1.30 naszego czasu, podjechał mały wojskowy samochód z którego wyskoczyli irańscy żołnierze i kazali nam jechać w inne miejsce. Mówiąc coś po swojemu i pokazując rękoma uznaliśmy, że mamy podjechać jeszcze dalej do przodu, ale my nie widzieliśmy przed nami już wolnego miejsca, więc dałem im paczkę papierosów i pojechali. Po jakieś chwili zgasło światło na całym osiedlu i nastąpiły kompletne ciemności egipskie. Nie było słychać żadnych wybuchów ani nalotów, więc coś się stało. Po krótkiej chwili, podbiegł  zdenerwowany  Piotr  i mówi: „chłopaki pomóżcie mi, bo chciałem bliżej podjechać  i samochód się obsunął i uderzyłem w słup elektryczny i zrobiło się zwarcie”. A więc mamy sprawcę tych ciemności. Nie było innego wyjścia. Odczepiliśmy samochód Władka i podjechaliśmy pod naczepę z boku próbując  ją odciągnąć od tego słupa, a ona ani drgnęła. Ale po kilku jeszcze mocnych szarpnięciach wreszcie się udało. Piotr musiał już stanąć w innym miejscu. Gdyby to się stało jak byli przy nas żołnierze irańscy, to Piotr by miał na pewno poważne kłopoty. Miał szczęście. Ledwo zdążyliśmy podłączyć przyczepę i wsiąść do samochodów oraz pogasić światła w kabinach,  podjechały dwa samochody, jeden z policji, a drugi wojskowy. Zatrzymali się przy moim samochodzie, i już nie pukali, ale walili w kabinę, aż dudniło w uszach i wrzeszczeli coś po swojemu. Otworzyłem okno i zrozumiałem, że mam obudzić kolegów i podjechać bliżej. A więc pobudziłem kolegów i podjechaliśmy około 200metrów do przodu, domyśliłem się, że mamy  ustawić się w innym miejscu, ale gdzie? Przede mną stało kilkanaście samochodów tureckich, które gdzieś przed siebie pojechały.   Położyliśmy się ponownie i gdy już zasypiałem, słyszę ponowne walenie w drzwi. Żołnierze pokazują mi, że mamy ustawić się za rondem w kolejce po paliwo. I tak sobie pomyślałem, a tam już stoją na pewno setki  tureckich  samochodów  oczekujących na paliwo. A więc przytakuję im i kiwam głową, że tam pojedziemy. Znowu ubieram się i idę budzić kolegów oraz każdemu z osobna tłumaczę o co chodzi  żandarmerii  wojskowej  i gdzie mamy się ustawić. Idąc od  samochodu do samochodu nie widzę Zygmunta, więc pytam się Piotra, bo on jechał przedostatni, gdzie jest Zygmunt? W odpowiedzi usłyszałem, że może stoi tam gdzieś bardziej z tyłu, bo jechał cały czas za nim. Po odjechaniu  wojskowego  samochodu, myśmy również podjechali  jeszcze bliżej stacji  paliwowej i położyliśmy  się ponownie  spać, udając, że nie wiemy o co im chodzi. Do stacji mieliśmy już bardzo blisko około 100 metrów, a samochody tureckie które stały przed nami wszystkie odjechały. Była już godzina 2.45 naszego czasu, a ich 5.15. Samochód wojskowy podjeżdżał jeszcze dwa razy, waląc w kabinę i nią kołysząc, po czym dali nam już spokój.

Dzisiaj  przepracowałem prawie 20 godzin i przejechałem 621 kilometrów.

Orientacyjna mapa dzisiejszej trasy:

Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek już za kilka dni

Poprzednie odcinki –Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 25