Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 19

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 19

19 stycznia, środa

Dzisiaj wstałem  o godz 5.30 gdyż tutejszy urząd celny dopiero rozpoczyna pracę. Patrząc przez okno widzę tłum ludzi stojących i oczekujących na wejście do urzędu . A więc  jest czas aby się ogolić, umyć i zjeść  spokojnie  śniadanie. Dobrze, że tak stanęliśmy, że mamy widok na ten urząd, bo widząc tak licznie stojących i oczekujących kierowców nie musimy się spieszyć. Ta pierwsza fala zapewne wtargnie i będzie pierwsza przy okienkach, wiadomo im to się zawsze spieszy i muszą być pierwsi.

Po śniadaniu idziemy do urzędu celnego. Dzisiejszej nocy było tylko minus 4 stopnie, a więc wczorajsze błoto jest zamarznięte. Zapowiada się ładna pogoda. Przed wejściem do biurowca jesteśmy zatrzymani przez policję i żandarmerię irańską. Było ich czterech, wszyscy byli bardzo wysocy i barczyści. Policjanci ubrani byli w czarne drelichowe mundury z napisem na plecach i patkach kieszeni po europejsku, ,,POLIS”. Natomiast żandarmeria miała ciemnozielone mundury i napisy po irańsku.  Zostaliśmy bardzo dokładnie skontrolowani. Zaglądali w teczki, wyciągając z nich wszystkie dokumenty, po czym nastąpiła kontrola osobista. Z kieszeni również trzeba było wszystko powyciągać i położyć na stole oraz zdjąć kurtkę i poddać się rewizji osobistej. Obmacali nas od góry do dołu, oczywiście niczego nie znajdując. Czynili to tak z każdym, który wchodził do biurowca. Po tej kontroli przypomniało mi się, że przecież Iran jest w konflikcie wojennym z Irakiem. Prowadzą z nimi wojnę i dlatego taka ostrożność z ich strony. Po tej szczegółowej kontroli mogliśmy wejść do urzędu celnego. Wchodząc do wewnątrz było podobnie jak na urzędzie celnym w Bazarganie. Ściany też były pomalowane na ciemny zielony kolor, który jest bardzo ponury i robi niemiłe wrażenie, gdyż w tym biurowcu jest ponuro ciemno. Nieliczne wiszące na ścianach lampy, które oświetlały te malowidła, to powodowały, że namalowane postacie były jak żywe, a ich twarze były bardzo wyraziste i takie krzykliwe, i to z taką zaciętością. Większość z nich miała turbany na głowach i długie brody. Ręce były uniesione do góry, a te ich zaciśnięte pięści mówiły same za siebie.

Oto kupiony w Iranie zeszyt, w którym zachowały się opowieści Pana Adama

opowiadania ciezarowka do iranu zeszyt 1

Na ścianach namalowanych było wiele podobizn Ajatollaha Chomeiniego, ubranego w przeróżnym odzianiu i z charakterystycznym turbanem na głowie o twarzy dobrotliwej lub bardzo zdecydowanej. I znowu podobnie jak w Bazarganie wielu wyznawców Koranu rozkładając swój mały dywanik klękając na nim, jednocześnie zdejmując obuwie, oddawało pokłony i wznosiło modły przed wizerunkiem Ajatollaha Chomeiniego. Na ścianach również jest wiele haseł pisanych po irańsku. Ale co jest napisane to można było się tylko domyśleć, gdyż na jednym z wielu malowideł widać jak jest palona flaga amerykańska. Można z tego wywnioskować, że są bardzo wrogo ustosunkowani do USA. A takich malowideł na ścianach było znacznie więcej. Odniosłem takie wrażenie, że Stany Zjednoczone są ich największym wrogiem. Przy stanowiskach, gdzie irańscy celnicy przyjmowali dokumenty, stały dziesiątki, jak nie setki kierowców tureckich. Zarośniętych i ściśniętych, pchających się w kierunku okienka, w którym to trzeba się odprawić. Było widać jak bardzo byli agresywni wobec siebie, a przy tym jeszcze tworzyli niesamowitą wrzawę , cały czas wykrzykując po swojemu. Nie było tutaj żadnego porządku, ani odrobiny kultury, każdy chciał się odprawić jak najszybciej, a najbardziej dopychali się ci najmocniejsi,  którzy mieli najwięcej sił. Natomiast  mniejsi i słabsi nie chcieli dać się wypchnąć  no i z tego powodu powstawał ten harmider. Widok tych odprawiających się pozostanie mi w pamięci do końca życia. Nigdy bym nie pomyślał, że tureccy kierowcy mogą być wobec  siebie tak  nietolerancyjni.    Można  otwarcie powiedzieć, są bardzo aroganccy. Żadnego szacunku wobec siebie, tylko te białe wyszczerzone zęby, duże czarne oczy i te zawzięte zarośnięte twarze oraz uniesione ręce w których to trzymali dokumenty. A gdzie my w tym ścisku. W powietrzu znowu unosiła się ta nieprzyjemna woń niemytych ciał i przepoconych ubrań. I tak stojąc w tej wrzawie rozglądaliśmy się jak tu znaleźć swojego spedytora. Nie było widać żadnej informacji pisanej po europejsku. Na szczęście odróżnialiśmy się od tych naszych dzikich komsi.  Byliśmy inaczej ubrani, no i ogoleni, a nie zarośnięci jak te Turki. A przede wszystkim zachowując się inaczej, czyli mieliśmy więcej spokoju i kultury, co nas najbardziej odróżniało od pozostałych tutaj kierowców. Rozglądając się po tym ogromnym biurowcu zauważyłem, że na jakiejś małej kartce, przy którymś okienku, jest wypisany po europejsku nasz spedytor, więc stanęliśmy w kolejce i czekamy. Po około dwudziestu  minutach  podszedł do nas jakiś człowiek i zapytał się po niemiecku o dokumenty. Więc je pokazaliśmy, po przejrzeniu dokumentów kazał nam poczekać, wskazując ławkę pod ścianą, po czym mówiąc i pokazując trzy palce, chciał trzy paczki ich ulubionych papierosów, które my mieliśmy już przygotowane, bo wiadomo, tutaj na Bliskim Wschodzie jest już tak przyjęte, że bez bakszyszu nic się nie załatwi. Wiedzieliśmy, że takie tutaj panują zwyczaje. Po otrzymaniu bakszyszu i dokumentów powiedział nam, że odprawa będzie trwała około trzech godzin. Więc usiedliśmy w trójkę na wskazanej ławce. Ławka ta była bardzo długa i niska prawie na całej długości ściany, siedzieliśmy tylko my trzej, pozostali kierowcy biegali lub bardzo szybko chodzili. Siedząc tak można było teraz ze spokojem przyjrzeć się tym ludziom, którzy tak jak my kierowcy musieli załatwiać swoje dokumenty. W przeważającej większości byli to kierowcy tureccy.  Kierowcy ci byli bardzo nerwowi i nachalni. Nie mieli wobec siebie żadnych skrupułów byle tylko dopchać się do okienka, w którym można było załatwić swoje dokumenty. No i teraz można było się dokładniej ze spokojem przyjrzeć tym malowidłom na ścianach. Z tych malowideł jednoznacznie można było wywnioskować, że Amerykanie to ich największy wróg.

Na każdej ze ścian było wiele podobizn władcy tego kraju. Będąc w tym budynku, oczekując na dokumenty, można było sobie  uzmysłowić, że jest to już inny kraj, bo z tych malowideł jednoznacznie wynikało, że mieszkają tutaj wyznawcy Koranu, czyli islamiści. No i jaka panuje tutaj sytuacja polityczna lub jaki panuje tutaj porządek i zwyczaj a może nawet i rygor. Przez głowę przelatywały tysiące myśli. Naprawdę jest to już inny kraj. Kraj, w którym jeszcze nie byłem. A będąc wcześniej w innych krajach muzułmańskich takiej wrogości wobec Stanów Zjednoczonych nie zauważyłem. My do takiego życia nie jesteśmy przyzwyczajeni. Ale co zrobić, co kraj to inny obyczaj. Tak rozmawiając to żaden z nas nie chciałby tutaj mieszkać. Po około 3 godzinach siedzenia na ławce  tylko ja otrzymałem list przewozowy CMR i kazano mi jechać pod magazyny aby się rozładować. Władek i Zygmunt musieli jeszcze czekać.   Magazyny te znajdowały się na terenie urzędu celnego. Miałem to szczęście, że nie musiałem nigdzie jechać. Dojeżdżając na teren magazynów które były za dużą bramą zrobioną z dużych kątowników i obciągniętą siatką drucianą. Przed wjazdem zostałem jeszcze raz bardzo dokładnie przeszukany i skontrolowany. Kontroler, który przeszukiwał mi kabinę, wszedł w tych obłoconych butach do kabiny szukając bomby, pistoletu lub whisky. Stając na moim tzw. stoliku, czyli masce silnika znajdującej się pomiędzy siedzeniami, na której to zawsze kładłem serwetę i jedzenie. A on tymczasem w tych obłoconych butach stał na nim i szukał na górnym łóżku whisky. Zaglądał w moją torbę z rzeczami osobistymi i  wkładał te brudne łapska w moje czyste rzeczy. Jednocześnie cały czas sobie pod nosem coś mamrotał. Zdenerwowało mnie te zachowanie tego brudasa i delikatnie trąciłem go w nogę, pokazując jaki zrobił bałagan. Coś znowu zaczął po swojemu mamrotać i zszedł. Gdy usiadł na fotelu zaczął ponownie rozglądać się po kabinie. Zauważył skrzynkę w której to miałem mąkę, herbatę, cukier, sól, chleb, smalec oraz konserwy rybne. Więc kazał ją otworzyć. I tak chwilę patrząc w tą skrzynkę pokazuje tym brudnym paluchem na herbatę ekspresową oraz konserwy rybne mówiąc , bo tyle go zrozumiałem, że mam mu dać tą herbatę i puszkę rybną, bo on ma 6 „bebi”. Więc co miałem zrobić. Nie miałem innego wyjścia, tak to już jest na tym Bliskim Wschodzie.

opowiadania ciezarowka do iranu zeszyt 2

Dałem jedną puszkę rybną i 5 herbat ekspresowych, po czym schował to wszystko do kieszeni i znowu zaczął coś pod nosem mamrotać. Przed wyjściem rozejrzał się jeszcze raz po kabinie i kazał mi wjeżdżać na teren tych ogromnych magazynów, otwierając tą ciężką bramę. Tak ogromnych magazynów to jeszcze w życiu nie widziałem. Porządek tutaj panuje niespotykany. Takiego porządku w Iraku czy Syrii nigdy nie spotkałem. Po wjechaniu pod wskazany magazyn musiałem czekać około pół godziny. W międzyczasie zrobiłem sobie herbatę , przegryzając  kanapką z serem. Po jakimś czasie podszedł jakiś pracownik pukając w drzwi kabiny, a był to prawdopodobnie magazynier, widząc, że jem chleb z serem pyta się, czy jest to ser holenderski. Odpowiedziałem, że nie i dałem jemu plasterek sera na spróbowanie. Po chwili ten znawca zaczął mlaskać i kiwać głową, że jest dobry. Po czym wskazał na samochód i domyśliłem się, że chce wsiąść do kabiny. No i wyraziłem zgodę, bo był dość czysto ubrany. Więc  wsiadł do kabiny i rozglądając się bacznie, mówi po chwili, że jest kolekcjonerem „cięć mony” czyli pieniędzy i że nie ma jeszcze polskich pieniędzy do kolekcji. Więc dałem jemu od 10 groszy do 20 złotych. Widać było, że się bardzo z tego bakszyszu  ucieszył. Trzymając w ręce te wszystkie polskie pieniądze ciekawie im się przyglądał. Po chwili wskazał  bramę magazynu pod którą miąłem podjechać i rozczepić przyczepę. Po ustawieniu się i rozczepieniu przyczepy przyszli kolejni Persowie, ale ci byli już tylko od rozładunku i po ich gestykulacjach i mamrotaniu zrozumiałem, że jak chcę być dzisiaj rozładowany to muszę dać im bakszysz, a było ich czterech i każdy z nich chciał po jednej paczce papierosów Marlboro Long. Niestety nie dałem im już tych papierosów i oferowałem inne i gdy im to powiedziałem obrócili się i mrucząc coś pod nosem poszli z powrotem do tego ogromnego magazynu. Ja również przeklinając ich wsiadłem do samochodu i tak sobie  pomyślałem, że gdzie się tutaj człowiek nie obróci to wszędzie tylko dawaj bakszysz. Nawet ten cieć który chodzi po placu, tak zwany placowy również wyciągał rękę i czekał na jakieś suweniry. Więc usiadłem w kabinie, nie mając innego wyjścia musiałem czekać .

Po około jednej godzinie słyszę, że podjechał wózek widłowy, no i po chwili z tego ogromnego magazynu wyszło tych czterech mamrotów idąc jak skazańcy, wolnym krokiem. W końcu zabrali się do roboty. Ja również wyszedłem z samochodu i przypatrywałem się ich ruchom. Była już godzina 16.00 tutejszego czasu. Nie wiem do której godziny oni tutaj pracują. Ale tak patrząc na ich ruchy, to jak tak będą rozładowywać  samochód i przyczepę to ten rozładunek będzie trwał dwa dni. Ale co mam zrobić. Najwyżej jak mnie dzisiaj nie rozładują, to będę spał tutaj,  przy tych  magazynach. Nie miałem na nich żadnego wpływu. Po dłuższym  czasie może po godzinie przyszedł jakiś urzędnik, chyba wyższej rangi i krzycząc na nich, widocznie coś im do słuchu powiedział. No i ruchy tych nygusów bardzo się zwiększyły. O godzinie 18.00 miałem już wszystko rozładowane. Po rozładunku znowu podeszli i chcieli bakszysz, wyciągając te swoje brudne, suche i spracowane ręce. Byli to ludzie średniego wzrostu, w wieku około pięćdziesięciu  lat mając długie siwe brody, a na głowach mieli chusty jakoś dziwnie pozawijane lub turbany. Wyglądali na ludzi bardzo spracowanych z licznymi zmarszczkami na twarzy. Tę biedę widać  było już po samym ubiorze. Kurtki lub płaszcze były w wielu miejscach poplamione brudne i podarte, spodnie również i te koślawe buty mówiły same za siebie.  Naprawdę widać , że są bardzo biedni i w każdej możliwej sposobności chcieli jeszcze coś dorobić. Ich wygląd był naprawdę bardzo przygnębiający. Ja ich rozumiałem, ale co miałem zrobić. Miałem przeznaczoną tylko jedną paczkę papierosów, bo kilka paczek musiałem pozostawi na drogę powrotną kupując paliwo i na granicę w Bazarganie. Więc dałem  jednemu z nich, a każdemu  dałem jeszcze dodatkowo po 100 riali, czyli po 5 dolarów. Ale im się to jeszcze widziało za mało i znowu zaczęli mruczeć pod nosem. Nic z tego mamrotania nie zrozumiałem gdyż mówili w swoim języku. Widać było z ich zachowania, że byli nie zadowoleni, ale już im nic więcej nie dałem. Uważałem, że i tak dużo dostali, bo na pewno mają jeszcze swoją wypłatę. Nie wiem czy te mamroty nie umieją liczyć czy tylko takich głupów rżną, bo mogłem też im nic nie dać, a samochód i tak musieliby rozładować. No ale widocznie taki ich zwyczaj. Stali jeszcze przez chwilę i przyglądali się jak dam sobie radę z podłączeniem przyczepy. Gdy podłączyłem przyczepę i pozakładałem węże i pozamykałem drzwi, to wówczas  poszli  w kierunku magazynu. Po przyjeździe na parking okazało się, że Zygmunt pojechał się rozładować, gdyż wsiadł do niego jakiś urzędnik z dokumentami. Natomiast Władka już dzisiaj nie rozładują. Rozładunek ma nastąpić dopiero jutro, więc Władek aby bezczynnie nie siedzieć czekając na mnie, zorganizował dwie duże pięćdziesięciolitrowe bańki plastikowe do paliwa, bo na pewno na drogę powrotną się przydadzą gdyż tutaj w Iranie jest tańsze paliwo jak w Turcji. Ja jutro odbiorę swoje dokumenty i będzie finisz, czyli będę miał wszystko załatwione i mógłbym już jechać do domu. Jak dla mnie to poszło  bardzo sprawnie i dobrze.

No i teraz po tym całym ciężkim dniu, trzeba ze spokojem zrobić dobry obiad. Razem z Władkiem gotujemy zupę. Tak dobrze pachnie, że aż ślinka nam leci. Jesteśmy już bardzo głodni, gdyż jest już godzina 20.00 tutejszego czasu. No i nareszcie zupa jest już ugotowana, pachnie niesamowicie. Była to zupa ze słoika ugotowana przez moją żonkę czyli tzw. ślepe ryby. A myśmy jeszcze do tego dodatkowo dosypali pachnącego majeranku, zapach niesamowity. No i teraz trzeba było tylko sięgnąć po talerze i łyżki. Władek podniósł kuchenkę z garnkiem  tej pysznej pachnącej zupy, a ja sięgam po talerze i nagle widzę kątem oka, jak cały garnek z zupą leży na moim łóżku do góry dnem. No i już jesteśmy po dobrym obiedzie. Nie wiem jak to się stało. Popatrzyliśmy tylko na siebie i bez słowa zaczęliśmy zbierać resztki zupy z mojego łóżka z powrotem do garnka. Co zrobić. I tak się nieraz  zdarza. Dobrze, że na łóżku miałem rozłożony koc.  Po sprzątnięciu tej smacznej zupy gotujemy już tylko jajka, bo na dobrą zupę nie ma czasu, gdyż jesteśmy już bardzo głodni. Pozbieraną zupę dostaną irańskie pieski, które to nas Europejczyków bardzo pilnują, leżąc pod naszymi  samochodami i wiedząc, że zawsze coś im się skapnie. Są wspaniałymi stróżami, nie pozwolą nikomu z miejscowych osób lub kierowców tureckich podejść, bo zaraz robią niesamowitą wrzawę. Tak też czynią psy w Iraku czy w Syrii, no i również  w Turcji. Władek nie może sobie wybaczyć jak to się stało i czuje się winnym, stracił humor i po tym skromnym obiedzie poszedł do swojego samochodu, nie mogąc przeżałować tej pachnącej zupy. Dzisiaj chce się jeszcze umyć ogolić i zmienić bieliznę, ponieważ jutro rano musi wcześnie wstać, aby być rano już w urzędzie i czekać na dokumenty i może uda się  rozładować i załatwić dokumenty, gdyż jutro jest ich sobota i na pewno będą pracować krócej. Jak jutro Władek  nie  załatwi  dokumentów i się nie rozładuje, to będzie musiał  stać do poniedziałku, a ja również, bo i tak sam nie pojadę. No i też nic nie wiadomo jak Zygmunt i pozostali koledzy, czy zdążyli się dzisiaj rozładować. Umówiliśmy się, że będziemy znowu wracać razem.

Ja tym czasem chcę jeszcze trochę popisać , opisując dzień dzisiejszy. Ale mój mały 16-kartkowy zeszycik już się zapełnił i postanowiłem, że zacznę te moje wszystkie notatki pisać od początku, do zakupionego wczoraj 100-kartkowego zeszytu Irańskiego. Jest tego sporo, będę miał co przepisywać. Ale najważniejsze, że jestem już rozładowany, a jutro jak tylko odbiorę moje dokumenty to będę miał czas na przepisywanie mojego pamiętnika . Tymczasem w moim samochodzie zrobiło się już chłodno, piecyk na denaturat poszedł znowu w ruch, no i po chwili w kabinie jest już trochę cieplej, a więc będę mógł jeszcze trochę popisać. Przed chwilą patrzyłem w kalendarz, widząc, że Henia, żona mojego brata Stefana, ma imieniny. Znowu ominęła mnie jedna przyjemność w gronie rodzinnym. Ciekawe czy chociaż o mnie wspomnieli i czy przechylą  kielicha za moje zdrowie. A gdy tak to wszystko opisuje to łza zakręciła mi się w oku. Bo ile jest tej rozłąki z rodziną i ile już dni przeminęło, które już nie wrócą, a człowiek tyle przeżył i niestety staje się coraz starszy. Tych przyjemności to tutaj tak wiele nie ma, jak to się niektórym wydaje. Chyba, że ktoś nie ma rodziny i nikt na niego nie czeka, ale to już jest inna sprawa. Ludzie, którzy nie znają smaku tego chleba, mówią, że jest to fajna praca i niekiedy zazdroszczą , bo tutaj można dużo zarobić i zwiedzić. Jest w tym dużo prawdy, ale to życie tak szybko płynie z dala od rodziny, a te dni to tak szybko mijają. Bo jak tylko się człowiek obudzi, umyje oraz zje śniadanie to siada znowu za te kółko i przed siebie. I tak mijają dni i tygodnie. Dzisiaj jest już 19 stycznia, a ja osiągnąłem dopiero półmetek, jak dobrze pójdzie to będę w domu nie wcześniej jak około 10 lutego. Pisząc tak i rozmyślając postanowiłem, że będę jeździł tylko do końca tego roku.  Mam już dosyć tej rozłąki z rodziną i tego chleba co chciałem.  No ale cóż, tak nieraz jest, a na dzisiaj dość tego biadolenia i tych rzewnych sentymentów. Chociaż nieraz jest tak dobrze się trochę rozrzewnić, aby nie stać się zimnym i wyrachowanym człowiekiem, widząc tylko te zielone pieniądze przed sobą.  Ale jest też taka prawda, że takich pieniędzy to jako kierowca ani mechanik, nigdzie nie zarobię. Trochę się rozmarzyłem i stęskniłem za rodzinką, a tymczasem zrobiło się już późno, bo na  nasz czas jest już godzina 24.00, a ja jeszcze chciałem się umyć oraz zmienić bieliznę, dopóki jest  ciepło w kabinie. Włączyłem jeszcze Polskie Radio, ale niestety z Polski nic nie słychać, po prostu nie ma tutaj zasięgu. Są tylko jakieś trzaski i szum. A tak mi już tęskno za polskimi wiadomościami i tą polską mową. Pisząc te moje wspomnienia chciałem pisać tylko krótkie notatki, ale w miarę pisania rozpisuje się coraz  bardziej, bo tych różnych zdarzeń jest wiele, aż sam sobie nie dowierzam, że jak miałem w szkole napisać jakieś opowiadanie z przeczytanej książki to pisałem w trzech zdaniach, tak jak to teraz pisze mój syn Sławek. Nigdy nie wiadomo co człowieka w życiu spotka, natomiast Władkowi co jakiś czas muszę czytać co napisałem. Bardzo się to Władkowi  podoba  i mówi, że kiedyś będzie to naprawdę miła pamiątka dla dzieci i dla ciebie, a może i ja się też doczekam, żartuje. A jak będą jeszcze te zdjęcia, które będą przypominać te prawdziwe przeżycia, które razem przeżyliśmy, to dopiero będzie fajny pamiętnik. Tutaj w Teheranie w dzień jest ciepło, około 12-15 stopni. Natomiast noce są jeszcze chłodne i temperatura spada do minus 5 stopni. No i tak pomału denaturat już się wypala i za chwilę będę miał zimno w kabinie. Więc na dzisiaj dosyć pisania muszę się jeszcze umyć i zmienić bieliznę. Dookoła wszyscy już śpią. Tylko ja jeszcze siedzę i piszę te moje wspomnienia.  Dobranoc.


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ.

Seria tekstów o trasie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 20

Poprzednie odcinki – TUTAJ