Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 17

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 17

17 stycznia, poniedziałek

Obudziło mnie pukanie w drzwi i głos Władka, który biegał w kalesonach budząc kolegów, aby podjechać w kolejce, która przesunęła się o 100-150 metrów do przodu. Musiałem mocno spać, bo nie słyszałem jak zaczęły podjeżdżać tureckie samochody. I tak znowu rozpoczął się nowy dzień pracy, a na moim zegarze jest dopiero 5.30. Wczoraj była nasza niedziela, a my pracowaliśmy jak te nasze zegary, na okrągło. Taki to szoferski żywot. Ale nie żałuję, bo takich doznań życiowych nigdy bym nie zaznał gdybym nie chciał spełnić swoich marzeń. I jestem tym szczęściarzem, że mam czego chciałem. A jak się chodziło do szkoły i nie chciało się nosić teczki, to teraz trzeba wozić skrzyneczki i woreczki. Nie wiem jak długo będziemy musieli dzisiaj jeszcze podjeżdżać oczekując na zatankowanie znowu tylko 200 litrów paliwa. Jak na razie idzie to bardzo wolno. W dniu dzisiejszym planowaliśmy dojechać do Qazvin. Po rannej toalecie i śniadaniu siedzę tak w samochodzie i przypatruję się tym jeżdżącym Persom. Patrzę i niedowierzam, że tak można tutaj jeździć. Jeżdżą jak im się żywnie podoba, wyprzedzając lewą lub prawą stroną, a nawet jadąc chodnikiem. Jak nie ma wysokiego krawężnika oddzielającego przeciwne pasy ruchu to przejeżdżają przez niego i jadą pod prąd. Byle być parę metrów do przodu, a przy tym trąbiąc i mając pretensje do jadących prawidłowo kierowców. Czuję się jak na jakimś festynie orkiestr. Przepisy ruchu drogowego tutaj chyba nie obowiązują. Taki to kraj i trzeba się z tym pogodzić. Tak to jest jak się przesiądzie z osłów, czy wielbłądów na samochody. Najważniejsze to mieć sprawny sygnał dźwiękowy i to bardzo doniosły, na który tutejsi kierowcy trochę zwracają uwagę. Zbliża się już południe. Po dojechaniu do stacji zatankowałem paliwo i ponownie ustawiam się na drodze oczekując na kolegów. Po czym ruszamy w dalszą drogę. Jest godzina 11.30, pogoda jest dziś bardzo ładna, świeci słońce, a na termometrze tylko minus 8 stopni.

Wyjeżdżając z miasta mijam mały warsztat produkujący kotły miedziane, które są poustawiane przy ulicy jeden na drugim, oczekując na klienta. Kotły te różnią się od naszych kotłów tym, że dół kotła jest prawie płaski i szerszy od góry, która jest zawężona i przypomina doniczkę obróconą do góry dnem. Wyraźnie widać, że kotły te są wyrabiane ręcznie, czyli wyklepywane młotkami, gdyż są zauważalne  uwypuklenia po uderzeniu młotków. Ciekawe dlaczego akurat taki kształt. Na pewno jest to już sprawdzone, zdaje egzamin i jest praktyczne. Jednocześnie na zdjęciu wyraźnie widać uliczną, nieprzykrytą kanalizację.

opowiadania ciezarowka do iranu 17-1 opowiadania ciezarowka do iranu 17-2

Wyjeżdżając już z miasta to na ulicy leży sporo śniegu, a parę kilometrów za miastem znowu leży sporo śniegu  rozjechanego i zamarzniętego. Jest ślisko, ale nie jest tak źle, bywało gorzej i też się jechało. Pogoda ładna, a na horyzoncie piękne ośnieżone góry, ale najważniejsze, że mam ciepło w kabinie. Spoglądając w lusterko widzę, że jedziemy wszyscy razem. Są niekiedy mniejsze lub trochę większe podjazdy i zjazdy, a droga odcinkami też jest zaśnieżona i śliska. Ale jak można jechać już 40 na godzinę, to nie jest tak źle. Przejeżdżając przez kolejne ośnieżone wioski widać bawiące się dzieci, które zjeżdżały z pagórków na zwykłej folii. Nie zauważyłem dzieci zjeżdżających na sankach. Widocznie ich tutaj nie znają. Ruch na drodze jest duży, jedzie wiele samochodów tureckich i jak zwykle bardzo załadowanych. Na pewno do Teheranu. Mijając się z irańskimi samochodami osobowymi to rzeczywiście jadą jak ja to nazywam „nonszalancko”, gdyż nie dosyć, że mają pokrzywione zderzaki i błotniki, to jadą przeładowane pod względem ilości osób, niekiedy przy samej linii środkowej jezdni, a niekiedy tak, jakby im zależało na wypadku lub przytarciu. My natomiast, aby nie doprowadzić do wypadku, musimy zjeżdżać na pobocze. Tutaj to trzeba mieć oczy dookoła głowy. Jesteśmy w tym państwie i musimy się dostosować do ich przepisów i obyczajów.

opowiadania ciezarowka do iranu 17-3opowiadania ciezarowka do iranu 17-4

Po ujechaniu kilkudziesięciu kilometrów śnieg zniknął całkowicie z drogi, ale za to pojawiła się  gliniana maź i zrobiło się jeszcze bardziej ślisko niż na lodzie. Samochód znowu zaczął tańczyć i tracić przyczepność do podłoża, więc trzeba jechać wolniej. Termometr wskazuje 0 stopni. Niesamowite, zaskakujące warunki drogowe. Zrobiłem zdjęcie, na którym będzie widać tę maź gliniastą, która spływa na jezdnię tworząc bardzo niebezpieczne warunki drogowe. Zrobiłem również zdjęcie Persa jadącego wozem konnym zaprzężonym w jednego małego konika.

opowiadania ciezarowka do iranu 17-5

Uroki są niesamowite. Pogoda jest bardzo dobra. Po ujechaniu kilku kilometrów widzę pasące się wielbłądy, które pożywiają się wyschniętą, zeszłoroczną trawą. A trzecie zdjęcie poniżej to oczekujący, nazwijmy to, przewoźnicy i ich wielbłądy.

opowiadania ciezarowka do iranu 17-6 opowiadania ciezarowka do iranu 17-7 opowiadania ciezarowka do iranu 17-8

Jadąc dalej widzę na poboczu leżący turecki samochód, częściowo rozładowany. Takich wypadków po drodze było więcej, ale ze względu na małą ilość kliszy do aparatu nie mogę robić więcej zdjęć. Wierzyć się nie chce, że tutaj jest tak dużo wypadków drogowych. Coś w tym jest. Na pewno to brak wyobraźni. Niestety to wszystko trzeba niekiedy przeżyć i doświadczyć, aby na przyszłość być trochę mądrzejszym.

opowiadania ciezarowka do iranu 17-9

Na drodze znowu pojawiło się więcej samochodów osobowych, które nie mają przednich lamp reflektorowych, czyli nie mają luster z żarówkami. Tutejsza Policja chyba to toleruje i do stanu oświetlenia nie przywiązuje szczególnej uwagi. Co kraj to inny obyczaj. Stan techniczny tych samochodów jest bardzo żałosny. Widać zwisające zderzaki, trzęsące się błotniki lub niedomknięte drzwi. Teraz trzeba jechać bardzo rozważnie i trzeba mieć oczy dookoła głowy, gdyż tym kierowcom nie można ufać. Na stanie technicznym to im na pewno nie zależy. Jadąc dalej widzę znowu zaśnieżone góry, ale droga jest czysta, bez śniegu. Jadąc tak z szybkością 70 km/h mam ciepło w kabinie i jedzie się bardzo przyjemnie. Przejeżdżając przez jedną z mniejszych miejscowości  po drodze mijam kilkukilometrową kolejkę samochodów tureckich oczekujących na paliwo. Powoli zaczyna zapadać zmrok, a do zaplanowanego celu to już chyba niedaleko. Jadące samochody osobowe to prawdziwe zjawy, niekiedy bez żadnego oświetlenia z przodu, czy z tyłu. W głowie mi się nie mieści, że tak można jeździć. Tutaj to naprawdę nietrudno o wypadek. Bardzo rzadko można spotkać samochody z pełnym oświetleniem. Natomiast samochody ciężarowe są bardzo ładnie oświetlone, prawie jak choinki.

Jadąc tak szeroką doliną przy rozgwieżdżonym niebie widać już łunę na niebie, czyli do celu już niedaleko. Po ujechaniu jeszcze kilkunastu kilometrów wjeżdżamy do miasta Qazvin. Jedziemy szeroką ulicą, nawet dość dobrze oświetloną. Z daleka widać już kolejkę samochodów ciężarowych prawdopodobnie oczekujących na zatankowanie paliwa. Ja również zjeżdżam i ustawiam się w tej kolejce, a koledzy za mną. Staję jak jest to możliwe najbliżej prawej krawędzi ulicy, przy której jest tzw. kanalizacja. Po chwili czuję niezbyt przyjemny zapach, ale co zrobić, są to uroki Bliskiego Wschodu. Wyszedłem z samochodu i poszedłem zobaczyć czy jesteśmy wszyscy, no i byliśmy, bo Zygmunt był ostatni. A więc wykorzystując ciepło w kabinie zabrałem się do rozpisywania karty drogowej i opisu tarczki tachografu. Dzisiaj przejechaliśmy tylko 183 kilometry. Nie jest jeszcze tak późno i zimno. W tej chwili jest tylko minus 10 stopni, a ja mam bardzo ciepło w kabinie, więc zabrałem się do opisywania dzisiejszego dnia, aby w przyszłości napisać pamiętnik z tej pamiętnej pierwszej podróży do Iranu. Stanąłem akurat przy jednej z bram, przez którą się wchodzi na arabskie podwórka. Każda z tych posesji jest otoczona wysokim murem o około 2-2,5 metra wysokości. Ulica jest dobrze oświetlona i widzę jak chodnikiem idą trzy Arabki w swoich tradycyjnych czarnych, długich sukmanach. Jedna z nich, chyba najstarsza, szła przodem i takim chwiejnym krokiem, przypominającym chód kaczki, trzymała w ręce na takim dużym kółku drucianym klucze od bramy, tak charakterystycznie nimi potrząsając. Natomiast dwie pozostałe niosły na rękach małe dzieci. Na pewno były młodsze gdyż szły takim rześkim krokiem. Natomiast za nimi szedł mężczyzna jakoś dziwnie chwiejnym krokiem. Nie wiadomo, czy wypił większą ilość whisky lub nawdychał się dymu paląc te swoje duże fajki, tzw. sisze, które prawdopodobnie są doprawiane niewielką ilością nam nieznanych ziół. W międzyczasie przyszedł do mnie Władek z kolacją przynosząc z sobą smalec i swojską wątrobiankę, a do tego pokroiliśmy jeszcze trochę czosnku i cebuli, no i oczywiście ciepła herbata. Kolacja była bardzo smaczna, prawie jak w domu i jak za dawnych lat. No i oczywiście trzeba było łyknąć na odkażenie gardziołek po małym groczku. Po chwili słyszę jakieś pukanie do drzwi. Spoglądam przez uchylone okno i widzę, że stoi jakiś mały chłopiec, może ma z 10 lat i prosi o papierosy, ale ja mu odpowiedziałem, że nie mam papierosów. Ale on znowu mówi mi: „Mister sigaret” i patrzy błagalnym wzrokiem. Więc się zlitowałem i dałem jemu paczkę Kentów na odczepnego. Chłopiec natychmiast zniknął w bramie gdzie wcześniej wchodziły trzy kobiety i chwiejący się Pers. Pośmialiśmy się z Władkiem z tego małolata, no i Władek poszedł spać do swojego samochodu. A ja zabrałem się ponownie do pisania wspomnień z dnia dzisiejszego. Gdy skończyłem pisać była już godzina 22.00 naszego czasu, czyli tutaj było już po północy.

Dzisiaj przejechałem 183 kilometry  i przepracowałem 16 godzin.

Orientacyjna mapa dzisiejszej trasy:

Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 18

Poprzednie odcinki – TUTAJ