Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 13

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 13

13 stycznia, czwartek

Budząc się rano odsłaniam firankę i nie wierzę własnym oczom. Nic nie widać. Czyżby to była mgła? Przy tak niskiej temperaturze? Budzę Władka i mówię żeby spojrzał przez okno. Władek po uchyleniu firanki, jeszcze niecałkowicie obudzony i takim zaspanym głosem  mówi nie to nie mgła tylko szyby są oszroniałe bo to nie możliwe aby przy takim mrozie była tak gęsta mgła. Ale po uchyleniu okna okazało się, że to jednak jest mgła. Oj, ale dzisiaj będzie ciężka jazda a w szczególności dla Ciebie bo znowu nie będziesz miał dobrego nadmuchu na przednią szybę, stwierdził Władek. Po rannej toalecie wyskoczyłem z tej ciepłej kabiny zobaczyć czy mój silnik chodzi. No i na szczęście chodził. Natomiast kabina i szyby były tak oszronione, jakby ktoś obsypał je śniegiem. Na termometrze nadal minus 43 stopnie.

Po zjedzeniu śniadania koledzy pomogli mi oczyścić szyby z tego szronu i poodnosiliśmy na stację benzynową użyczone kartony oraz kubły z palącym się olejem. I wówczas szef pokazał nam na mapie wiszącej na ścianie której wczoraj nie zauważyliśmy, że czeka nas najwyższy podjazd w miejscowości Tahir i będzie my mieli  trudną drogę z powodu tej mgły. Chłopaki widać mocno się tym zmartwili, zobaczyłem to po ich twarzach. Trzeba więc już teraz założyć chociaż te małe łańcuchy. Nie mamy innego wyjścia i niema co ryzykować. Po założeniu łańcuchów wsiadłem do mojej lodówki i można sobie tylko wyobrazić jak jest zimno w mojej kabinie przy takim mrozie. Po wygrzaniu okienka na przedniej szybie ruszamy w drogę. Dzisiaj jak dobrze pójdzie powinniśmy dojechać do granicy z  Iranem. Jadąc w tej mgle nie szybciej jak 20-30km/h muszę często wygrzewać sobie okienko żeby widzieć coś do przodu. Po ujechaniu kilkunastu kilometrów zaczynamy wjeżdżać pod górę.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-1

Dziwnie się to jedzie widząc niewiele przed sobą z powodu tej gęstej mgły. Patrząc w lusterko widzę tylko światła Władka, a pozostałych kolegów już nie widzę wcale. Po nogach leci zimno, a w kabinie mróz jak cho cho. Z nosa leci para, a pod nosem mam już sople jak nigdy dotąd. Co chwilę muszę podgrzewać szybę. Droga cały czas pnie się w górę, jadę czwartym biegiem a koła raz po raz się uślizgują. Spoglądając w lusterko nie widzę już  świateł Władka. Ale trudno, teraz nie mogę się zatrzymać. Śnieg na drodze nie jest zbyt ujechany. No i dobrze, bo jest lepsza przyczepność kół. W pewnym momencie musiałem przełączyć na niższy bieg, bo silnik miał ciężko, widocznie jest stromy podjazd.  Jak dotychczas nie mijałem się z żadnym samochodem zjeżdżającym z góry. Patrzę na zegar i na licznik. Od wyjechania z Horasanu minęła godzina, a ja ujechałem dopiero 19 kilometrów. Mgła nadal jest bardzo gęsta i gdyby nie te czarne słupy wzdłuż drogi, to nieraz można by z niej zjechać. Tylko nie wiadomo gdzie i jak by to się skończyło.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-2 opowiadania ciezarowka do iranu 13-3

Cały czas wjeżdżamy pod górę i po jakimś czasie mgła jakby nie była już tak gęsta. Po ujechaniu jeszcze 2-3 kilometrów zaczyna przebłyskiwać słońce. Ale nadal wjeżdżam pod tą górę, a szczytu jak nie widać tak nie widać. W kabinie jest już tak zimno, że to aż niemożliwe. Pomimo ubranych podwójnych kalesonów i podwójnych spodni  to jest mi już bardzo zimno. Okienko mam wygrzane o średnicy nie większej niż 15cm. Boczną szybę mam też lekko uchyloną, może z 10 cm i niewiele widzę w lusterku. Nie mogę jej już niżej opuścić bo jest zamarznięta. Mgła zaczyna trochę ustępować i zaczyna przeświecać  słońce.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-4

Widać już  trochę lepiej  ale do szczytu to jeszcze nie wiadomo jak  daleko, bo w tej mgle to traci się orientację a tym bardziej jak nie zna się drogi.  No i wreszcie wjeżdżam na szczyt tej góry, bo widzę tablicę z napisem Sac Gecidi 2315 m. Prawie jak nasze Rysy, najwyższy szczyt w Polsce Nie ma tutaj wiele miejsca ale się zatrzymuję. Pogoda jest śliczna, na moim termometrze widzę minus 41 stopni. W mojej kabinie jest tak zimno, że nawet aparat nie zrobił mi już zdjęcia. Chyba zamarzł. Czekając na kolegów biegałem po drodze żeby chociaż trochę się rozgrzać, jestem naprawdę bardzo zmarznięty. Po jakimś czasie widzę podjeżdżającego Władka i Jacka, ale dziadków nie widać. Wskoczyłem do samochodu Władka żeby się chociaż trochę ogrzać. Jak  ja im zazdroszczę tego ciepła, jadą jak paniska, kto ma to szczęście to je ma.  Po chwili przyszedł Jacek i mówi do mnie: jak Ty to wytrzymujesz? Przecież Ty masz tak zimno w kabinie jak na dworze. Ja bym chyba nie wytrzymał, bo to aż trudno sobie wyobrazić siedząc w ciepłej kabinie. A teraz nie daj Boże żeby trzeba było jeszcze wracać po kolegów. Po jakimś czasie Władek widzi w lusterku jak mozolnie wjeżdżają koledzy. Po krótkiej rozmowie z dziadkami ruszamy z tej najwyższej góry. Pogoda naprawdę jest piękna, w dole mgły, a nad nimi piękne, ośnieżone szczyty gór. Zjeżdżając z tej góry widać długą drogę na jej zboczu, która ginie gdzieś tam na dole w tej mgle. Zjeżdżamy wszyscy spokojnie, na drodze nadal nie ma ruchu, aż dziwnie się jedzie. Po ujechaniu około 15 kilometrów przejeżdżamy przez małą miejscowość Tahir. Jadąc przez tę małą mieścinę jak zwykle widać tylko dymiące kominy i rury wystające ze ścian małych domków. Po przejechaniu jeszcze paru kilometrów znowu zaczynają się te podjazdy i zjazdy. Te góry to się chyba nie skończą. Droga jak zwykle wąska i zaśnieżona. A miejscami bardzo śliska. Śniegu jest około 20cm, u podnóża gór widać małe wioski składające się z kilku lepianek, a przy tym nazwijmy to małe, gospodarcze budynki z trzodą i bydłem oraz charakterystycznymi  kopcami, pod którymi kryją się brykiety z bydlęcych odchodów służących do opału oraz stożkowe kopce z wysuszoną trawą. Nie ma już mgły. Pogoda jest piękna i to krystaliczne powietrze. U nas nigdy jeszcze nie doznałem tej przyjemności, oddychać tak czystym powietrzem. Teraz już znacznie więcej widzę przez przednią szybę, ale droga jest nadal śliska. Będzie to widać na zdjęciach.  Jadąc  dalej widzę jak rozładowany samochód turecki stoczył się z drogi i wpadł do płynącego górskiego potoku.   Prawdopodobnie wracał z Iranu, zbyt szybko jechał z góry, no i tak zakończył jazdę  ześlizgując się do górskiego  strumienia. Tak to bywa jak kierowca nie kiedy trochę się zapomni lub zlekceważy warunki drogowe.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-5

Pogoda nadal dopisuje. Zaczynamy zjeżdżać w dół i tu znowu droga jest bardzo śliska. Dosłownie sam lód. Na pewno byłby to raj dla łyżwiarzy. A my tym czasem musimy jechać bardzo ostrożnie. W cieniu tych wysokich gór jest bardzo zimno co daje się zaraz odczuć w kabinie, bo po nogach wieje zimniejsze powietrze i robi się jeszcze zimnie, a na przednią szybę nachodzi szron. Przy długim znowu podjeździe z tyłu zostają Marian i Piotr. Ja z Władkiem i Jackiem jedziemy dobrze. Tutaj też nie możemy się zatrzymać, bo droga jest bardzo wąska. Jedziemy więc dalej, a gdy będą sprzyjające warunki to się zatrzymamy. Po zjeździe z góry na dole czekamy na naszych dziadków. I tak czekamy około jednej godziny, a ich nadal nie widać. Postanowiliśmy z Władkiem, że odczepimy przyczepy i wracamy po naszych kolegów. Po ujechaniu około 6 kilometrów widzę jak stoją, nie mogąc podjechać pod górę pomimo założonych małych łańcuchów. I tak znowu musimy zjechać niżej szukając dogodniejszego miejsca do nawrócenia. Ale co zrobić, widocznie jest już taki nasz los. Po nawróceniu każdy z nas bierze jednego na linę i ruszamy na górę. Wciągając ich na górę odczepiamy liny i zaczynamy zjeżdżać sami z tej góry, bo z góry  to już na pewno zjadą sami. Po zjechaniu na dół, gdzie stoją nasze przyczepy i oczekujący Jacek, widzę z daleka, że wokół samochodu Jacka stoi kilku ludzi. Jak się okazało  nie daleko od tego miejsca w którym zostawiliśmy przyczepy i Jacka, jest mała kurdyjska wioska w której to mieszkają ci ludzie. Zrobiłem kilka zdjęć i moi koledzy mają pamiątki z tymi małymi dzikusami.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-6 opowiadania ciezarowka do iranu 13-7

Stoją od lewej mały Kurd, drugi Kurd z gęstą czupryną i brodą, Marian, trzeci Kurd, Jacek, Władek i Piotr. A na drugim zdjęciu, na tle mojego samochodu, już z bardzo ładnie odmrożonymi szybami, klęczą mały Kurd i Marian, a stoją dwaj Kurdowie i Piotr. Po zrobieniu zdjęć  stali się bardzo natrętni i cały czas pokazują, że chcą papierosy. Daliśmy im po paczce, a oni pokazują, że chcą jeszcze dodatkowo zapałki czyniąc charakterystyczny ruch rękoma jakby chcieli zapalić zapałkę. Władek natomiast tłumaczył im, że to jest telewizja i będą w telewizji, ale ja nie wiem czy oni w ogóle wiedzieli co to jest telewizja. Ale chętnie ustawiali się do zdjęcia.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-8 opowiadania ciezarowka do iranu 13-9

Są bardzo brudni, ręce mają tak brudne, a skórę tak grubą i brudną, że aż się brzydzi i nieprzyjemnie patrzy na ich ręce. Włosy też mają tłuste, zęby brudne i żółte. A cuchnie od nich jakimś skisiałym zapachem. Nie chciałbym przebywać ani jednego dnia między nimi, a co dopiero mieszkać w tych lepiankach opalanych owczym lub krowim łajnem, bo to jest ich podstawowy opał.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-10

Teraz to już musimy naprawdę odjeżdżać, bo biegnie cała zgraja tych wrzeszczących brudasów. Niektórzy wbiegają pod samochód i pokazują, że chcą papierosy oraz zapałki. Również gestykulując rękoma, jak wcześniej ich koledzy . A inni jeszcze wygrażają pięściami. Całe szczęście, że już ruszyliśmy, bo po herbacie ciepłej już tutaj nie wypijemy. Teraz jedziemy wszyscy razem i wjeżdżamy do miejscowości Eleskirt. Miasto jak miasto. Zaśnieżone i prawie żadnego ruchu na drogach. Wyjeżdżając z tej miejscowości widzę przed sobą olbrzymią dolinę która ciągnie się aż po horyzont. Jest to niesamowite uczucie, czyżby góry już się skończyły? Natomiast po bokach tej ośnieżonej drogi widać ogromne góry przykryte śniegiem, które przypominają mi, że  jestem jeszcze  w górach. Słońce pięknie świeci, a na termometrze jest tylko minus 22 stopnie. Zatrzymuję się teraz aby wypić ciepłą herbatę, i  mam okazję ugrzać się trochę u Władka. Władek uszykował po kromce chleba ze smalcem i cebulą. Smakowało wyśmienicie. W międzyczasie dojechał Piotr który gdzieś się zawieruszył pozostając za nami. Oni również zrobili sobie herbaty i mieli dać znać kiedy mogliśmy ruszać dalej. Trwało to w sumie 30 minut po czym rozgrzany i najedzony wsiadłem do mojej lodówki. Jadąc przez tą olbrzymią dolinę zrobiło się cieplej w kabinie. Teraz możemy jechać z szybkością nawet 60 km/h. Ale jak zwykle co dobre to się szybko kończy.  Zaczynamy znowu wjeżdżać w góry, ale te góry już nie są z tak wysokimi podjazdami i zjazdami. No i tak dojechaliśmy do miejscowości Agri, która leży na wysokości 1632 m.n.p.m. i tutaj znowu mamy mgłę, ale już nie tak gęstą. Kilkanaście kilometrów za Agri widzę na poboczu na pół spaloną bułgarską chłodnię. Na pewno zamarzło paliwo, kierowca chciał je podgrzać i stało się to co nie miało.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-11

Dobrze że my mamy wszystko w zapasie. Tutaj człowiek musi wiele spraw przewidzieć i jak to się zwykle mówi „trzeba mieć łeb na karku”. Jedziemy wzdłuż małej nie zamarzniętej górskiej rzeki. Są również małe podjazdy i zjazdy. Mgła już całkowicie ustąpiła i świeci słońce. No i jak zwykle znowu droga pnie się w górę. Jedziemy wszyscy razem, czyli w zasięgu wzroku widzę raz po raz wszystkie samochody, choć trochę się porozjeżdżaliśmy. Po wjechaniu na szczyt stoi tablica z napisem Ipek Gecidi 2040 m.n.p.m., ale nie zatrzymuję się i jadę dalej. Zjazd z tej góry nie jest na razie taki stromy, a więc nie powinno być problemów ze zjechaniem ale na horyzoncie pojawia się znowu potężna góra. Wyraźnie góruje nad pozostałymi szczytami. Te góry to mnie chyba zamęczą, bo znowu będę miał zimno w kabinie. Ale jak na razie jedzie się dobrze i znowu wjeżdżamy do dużej doliny i będzie można szybciej  jechać. No i tak zbliżamy się do miasta Dogubayazit. Wjeżdżając do tego miasta znowu widzę na horyzoncie tę górę , która jest przede mną.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-12

Ciekawe czy znowu będziemy musieli na nią wjeżdżać? Ale nie. Jak się później okazało, była to góra Ararat, która wznosiła się na wysokość 5137 m.n.p.m. Te ogromne góry czynią takie złudzenie, że są tak blisko nas i znowu będzie trzeba przez nią przejechać. Wyjeżdżając z miasta mam wrażenie jakbym musiał przejechać przez tą górę, ale po przejechaniu kilkunastu kilometrów droga ostro skręca w prawo oddalając się od tej olbrzymiej góry.  Ach co za ulga . Do granicy turecko-irańskiej jest  już niedaleko, bo widzę to po liczniku. Droga nadal jest równa i czysta, a słońce przez szybę już mocno grzeje. Po ujechaniu jeszcze kilkunastu kilometrów z daleka widzę kolejkę ciężarowych samochodów oczekujących na wjazd i odprawę celną. Dochodzi godzina 12.00 naszego czasu, a tutejsze zegary pokazują godzinę 14.00.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-13

No i ustawiamy się w tej długiej kolejce. Jak dobrze, że jeszcze świeci  słońce. Nareszcie jest przyjemnie i ciepło  w kabinie. Tylko jak długo? Termometr wskazuje jak na razie tylko minus 15 stopni, ale za 2-3 godziny słońce znowu się schowa za te piękne wysokie i ośnieżone góry, a wówczas w mojej kabinie zrobi się na pewno znowu zimno. Co jakiś czas podjeżdżamy bliżej granicy. O godzinie 16 naszego czasu wjeżdżamy na granice turecką która nazywa się Gurbulak. Nie jest źle, teraz tylko ta skrupulatna administracja turecka. Na odprawie, chodząc od biura do biura, od okienka do okienka i przy tym ponosząc wiele opłat za odprawę celną, straciliśmy 4 godziny i oczywiście baszysze. Ale my na to nic nie poradzimy, takie  są  procedury tureckie. Po odprawie celnej ustawiamy się znowu w długiej kolejce oczekując na karnety depasage. O godzinie 20.00 naszego czasu, wreszcie przejeżdżamy na pas wolny o długości około 2 kilometrów znajdujący się między granicą turecką a irańską. Dojeżdżając na granicę irańską, która nazywa się Bazargan, z daleka widać olbrzymią, oświetloną jak się później okazało żelazną bramę. Tak ogromnej żelaznej bramy to jeszcze w życiu nigdzie nie widziałem. A w ogóle po co taka brama? Będąc  w wielu arabskich krajach nigdy z takim czymś się jeszcze nie spotkałem. Z daleka widać również kto tutaj jest władcą, panem życia i śmierci, jako że wszędzie stoją olbrzymie podobizny Ajatollaha Chomeiniego. Po podjeździe do bramy czeka na nas wartownik stojący na pomoście, odbiera nam paszporty i każe nam jechać gestykulując i wymawiając słowa „jala jala”, czyli „jechać dalej”. Tutaj też to wjeżdżamy na wagę i po zważeniu otrzymujemy kwit wagowy oraz zjeżdżamy na mały osobny parking, bardzo słabo oświetlony. Na tym małym parkingu zostawiamy samochody i idziemy na policję. Tureckie samochody stoją poniżej, zapełniając olbrzymi parking dla tureckich przewoźników. Wychodząc z samochodu wiatr znowu mocno dmucha, jest zimno. Zbocze na którym jest irański urząd celny robi na nas duże wrażenie. Jest to ogromny plac i tylko gdzie nie gdzie stoi lampa. Wchodząc do budynku, w którym urzęduje policja jest bardzo ciemno i ponuro, gdyż ściany są pomalowane na ciemno zielony kolor, a przy tym słabym oświetleniu daje to bardzo niemiły nastroj. Patrząc na tych czarnych policjantów człowiek dostaje jakieś dziwne uczucie, ponieważ są ciemnej karnacji, włosy czarne, oczy czarne i te ich czarne mundury. Wyglądają niezbyt sympatycznie. Ale w rzeczywistości dla nas są mili i przyjaźnie nastawieni, robiąc na nas dość dobre wrażenie. Podają nam druki do wypełnienia oraz zwracają nam paszporty. Po wypełnieniu tych druków oddajemy je ponownie wraz z paszportami. Tak oczekujemy około jednej godziny, przyglądając się otaczającej nas rzeczywistości. Żaden z nas jeszcze nigdy nie był w Iranie. Na granicy są również Węgrzy, którzy prowadzą nowe Mercedesy do Iranu. My z Węgrami od tych pozostałych kierowców bardzo się różnimy, nie tylko ubiorem, ale choćbym spokojnym zachowaniem. Tureccy kierowcy są natomiast bardzo nerwowi i gadatliwi, robiąc duże zamieszanie, a przy tym mają inny, niemiły dla nas zapach przepoconych ubrań i niemytych ciał, co daje ostrą woń. Musimy to wytrzymać.

W międzyczasie, oczekując na paszporty i karty, opowiedziałem kolegom jak w ubiegłym roku byłem latem w Bagdadzie na urzędzie celnym i stałem w baraku o wiele niższym niż tutaj, w tym tłumie kierowców pchających się do okienka, aby zdać dokumenty odprawiając się. Był tam niesamowity ścisk i smród przepoconych ciał, tak, że trzeba było się dopychać 4 do 5 godzin, a w tym pomieszczeniu nie było żadnej klimatyzacji. Natomiast na dworze było w plusie ponad 60 stopni, więc można sobie wyobrazić smród w tym baraku. Klimatyzację miał tylko urzędnik arabski ubrany w śnieżnobiały, tradycyjny ubiór arabskich mężczyzn (dżalabija) z białym turbanem na głowie i owiniętym czarnym sznurem dookoła turbanu. Siedział on w swoim gabinecie z nogami na biurku, bokiem do okienka i przyjmował podawane dokumenty bardzo lekceważąco, gdyż w jego małe okienko były dosłownie wpychane dokumenty przez zniecierpliwionych kierowców, a wśród nich byli w przeważającej części Jordańczycy, Syryjczycy, Turcy, Jugosłowianie, Bułgarzy, Węgrzy oraz rdzenni kierowcy. No i niewielu nas, polskich kierowców. Także tutaj w tym baraku nie jest aż tak źle. Ale przy tym słabym oświetleniu to rzeczywiście nie za przyjemnie to wszystko wygląda. Po otrzymaniu kart policyjnych wpisujemy jeszcze ile i jakie mamy  pieniądze.

opowiadania ciezarowka do iranu 13-skan

Tego Ajatollaha Chomeiniego to czczą tutaj bardzo mocno, gdyż na ścianach wisi wiele portretów z jego podobizną w przeróżnych ubiorach. Wielu Irańczyków składa pod tymi portretami modły. Dziwnie to wygląda, a my nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Ale cóż, w takim jesteśmy kraju i musimy szanować ich kulturę i zwyczaje. Na każdym kroku widać ten islam, a na dodatek są licznie wywieszone na ścianach antyamerykańskie hasła. Jest to dla nas całkowicie inny i nieznany świat, w którym jeszcze nie byliśmy. Iran to dawna Persja. Po załatwieniu wszystkich formalności na policji , idziemy do samochodów i zjeżdżamy w dół na Urząd Celny. Tutaj to jest już bardzo ślisko ponieważ samochód próbuje ustawiać się bokiem, pomimo hamowania całym zespołem. Śnieg jest tutaj tak  ujechany, że świeci się jak lusterko. Widać to w tych słabo oświetlających lampach. A powracające samochody z Iranu wjeżdżające na Urząd Celny mają poważne trudności z podjechaniem. Tam niżej droga jest całkowicie zablokowana przez małe tureckie samochody, które nie mogą podjechać pod górę. My zjeżdżamy na parking gdzie stoją samochody bułgarskie i węgierskie. Ustawiamy się w rzędzie i podstawiamy kliny pod koła, aby nie było nie miłych niespodzianek, bo tak również tutaj stoją Węgrzy i Bułgarzy. Noc jest piękna i gwiaździsta z ogromnym księżycem jasno oświetlającym plac. Jest zimno, wieje wiatr ale już nie tak silny. Jest minus 24 stopnie. Ale to już nie ten mróz co wczorajszej nocy w Horasanie

Dzisiaj już się nie odprawimy, bo urzędy są już nieczynne. Na nasz czas dochodzi godzina 24.00 czyli na czas irański jest 3.00 w nocy. Dzisiaj znowu idę spać do Władka bo jest jeszcze za zimno, a i kolację, przyjemniej jest zjeść w ciepłym samochodzie. Dzisiejszą noc już prześpimy w Iranie i już niczego dzisiaj nie będę pisał. Dzisiaj przejechałem 234 km, a przepracowaliśmy 15 godzin

Orientacyjna mapa dzisiejszej trasy:


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 14

Poprzednie odcinki – TUTAJ